Krzysztof Gonciarz to jeden z najpopularniejszych polskich youtuberów - licznik subskrypcji jego kanału niedługo przekroczy milion. To też jeden z najbardziej kreatywnych twórców internetowych, czego dowiódł również w naszej nowej rzeczywistości. Pokazał się nam od zupełnie innej strony. Prowadzi pandemicznego vloga, tworzy "grupę wsparcia" dla swoich widzów, podbija serwis porno, a także zakłada dziwne witryny, jak np. czygonciarzapojebalo.pl. Na to ostatnie pytanie, odpowiada nam w wywiadzie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
To jak to jest z odpowiedzią na pytanie zawarte w adresie tej strony?
Wydaje mi się, że nie. Po prostu znalazłem swoje miejsce. Sytuacja na świecie wymusiła na mnie, bym zwolnił i osiadł w jednym miejscu. Od kilku lat ciągle latam pomiędzy Polską a Japonią, gdzie tylko się da wtykając dodatkowe podróże. Bycie w jednym miejscu - Tokio - przez kilka miesięcy bez przerwy, i zamknięcie się w moim studio, było czymś czego bardzo potrzebowałem, mimo że sam nie zdawałem sobie z tego sprawy.
To twoje miejsce w sensie fizycznym, czy jako przenośnia?
Bardziej miejsce w sensie mentalnym. W branży influencerów zaczął się czas niepewności. Nie wiadomo było do końca, jaką funkcję taka internetowa osoba publiczna miała pełnić. Spora część influencerów i youtuberów to twórcy kanałów podróżniczych i lifestyle’owych, sporo jest popisywania się hajsem. A teraz nagle trzeba uderzać w zupełnie inne wartości, wielu rzeczy nie wypada robić.
Pomyślałem sobie, że w tym czasie ważna jest charyzma, więc zacząłem jej w sobie szukać i koncentrować swoje filmy wokół swojego własnego punktu widzenia. Z tego miejsca zaczęły mi wpadać pomysły na różne rodzaje treści.
Na przykład... erotyczne. Dlatego też zadałem to pierwsze pytanie. Jeden ze znajomych, wiedząc, że ciebie znam, zapytał mnie o co chodzi z tymi filmami na Pornhubie. Czy mógłbyś wyjaśnić, dlaczego wrzucasz tam filmy?
Nie mam w tym jakiegoś drugiego dna. Uznałem, że założenie konta na Pornhubie będzie zabawnym performansem. Jeśli działania w mediach społecznościowych są swego rodzaju występem przed publicznością, to to był strzał w dziesiątkę. Ludzie mi codziennie piszą, że byli „przypadkiem” na Pornhubie i wyskoczyły mi moje filmy w rekomendacjach (śmiech).
To jest właśnie w tym najśmieszniejsze: mechanizmy serwisu działają tak, że te filmy same wyskakują ludziom jako "Polecane". Kiedy będę dodawać nowe, one też się pojawią w powiązaniach. Podobnie działa to na YouTube tylko że w innym kontekście. To nie jest żadna próba budowania zasięgu, ale żart, któremu infrastruktura tych platform bardzo sprzyja.
Nie chciałeś budować zasięgów, film "Amator i Cztery Tuby" ma już niemal 100 tysięcy wyświetleń. To więcej niż niejedna gwiazda porno.
Myślę, że pododaję jeszcze trochę takiego contentu. To humor, który mi się podoba. Ważny w nim jest też kontekst. Gdybym wrzucił to na YouTube, to w ogóle nie byłoby to śmieszne i ciekawe. Przez to, że to jest Pornhub, to nabiera to swoich rumieńców. Humor polega na tym, że jestem zawstydzony i skrępowany faktem, że ludzie oglądają mnie na Pornhubie.
A najlepszym elementem tego żartu jest to, że możesz popsuć komuś zabawę - jednak na Pornhuba wchodzi się w innym celu, niż oglądanie filmików z Gonciarzem. Ktoś będzie szukał porno, nagle wyskoczysz mu w polecanych i cały nastrój opadnie. Bądź też nie (śmiech).
I o to właśnie chodzi. Relaksujesz się, a tu obok Gonciarz patrzy.
Pewnie teraz mi będziesz ciągle wyskakiwać, bo poklikałem w niemal wszystkie twoje filmiki. Jednak oprócz rozpoczęcia kariery w branży porno, wróciłeś też do codziennego vlogowania. Twoi fani i ludzie, którzy wiedzą co w YouTube piszczy, wiedzą, że zrezygnowałeś z tego pod koniec zeszłego roku.
Przez długi czas kręciłem filmy praktycznie reporterskie, sięgające różnych miejsc świata. Byłem awatarem, który opowiada o ciekawych rzeczach i tłumaczy pewne zjawiska. Mnogość opcji na serie filmów podróżniczych lub pojedyncze, pokazujące konkretne miejsca była momentami przytłaczająca. Zawsze rodzi to we mnie poczucie skłaniające do myślenia o bardzo dużej liczbie rzeczy, których nie robię.
Obecny "areszt" domowy to czas, kiedy możesz pokazać swoje wnętrze i charakter. To jedyne, czym możesz grać w dobie pandemii. Możesz pokazać, że masz ciekawą osobowość i albo to zaskoczy, albo nie. Postanowiłem się więc odblokować, uzewnętrznić i robić rzeczy wkraczające do wnętrza mojej głowy.
Pomyślałem, że stworzę w swojej treści “fuzję” swojego contentu vlogowego oraz komediowego, więc sięgnąłem po warsztat, który przez lata budowałem na "Zapytaj Beczkę". Teraz we vlogach nie opisuję rzeczywistości, ale bardziej ją tworzę.
Czyli oglądając twoje najnowsze filmy, możemy poznać prawdziwego Krzysztofa Gonciarza?
Na pewno w tym stanie, w którym jestem teraz. Jednak nie powiedziałbym, że dawniej coś udawałem lub to nie byłem ja. Każdy chyba szuka siebie w życiu, nie? A ja się czuję o krok bliżej bycia sobą, dzięki temu procesowi. Nowe filmy lepiej mnie wyrażają. Łączą właśnie to moje trochę pojebane poczucie humoru i wysoką jakość techniczną, do której przyzwyczaiłem widzów.
Pomimo tego, co teraz pokazuję, nadal to wygląda ładnie warsztatowo, chyba że celowo postanawiam coś rozwalić i zrobić brzydko. Wyzwoliłem się ostatnio z takich formalnych ograniczeń. Czuję się dobrze wyrażony w tym dziwnym okresie. To jest to, co chcę obecnie robić, bo też nie muszę się do niczego zmuszać.
No i teraz nie musisz się załamywać, że gdzieś nie polecisz, bo na razie nie ma takiej opcji. Przed pandemią też miałem wyrzuty sumienia, że nic w życiu nie osiągnąłem, nic ważnego po sobie nie zostawiłem. Kiedy to wszystko się zaczęło, pomyślałem sobie, że i tak to nie ma już znaczenia, skoro znany nam świat może się skończyć. Moje marzenia też mogą nie mieć sensu. I paradoksalnie było mi trochę lżej.
Też miałem takie myśli, szczególnie w pierwszym etapie pandemii. Byłem zdołowany i nie mogłem się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. W końcu przestałem z nią walczyć i się tym przejmować. Uciekłem do tworzenia własnych rzeczy. Uznałem, że trzeba zacząć bawić się narzędziami, które już się posiada. A przesadne myślenie o przyszłości też nie ma sensu. Paradoksalnie teraźniejszość to czas, w którym najrozsądniej jest dobrze się bawić.
W całym moim pandemicznym projekcie niezwykle ważny jest element społecznościowy. Nawet w nagrywanych przeze mnie teraz filmach jest dużo interakcji z innymi, przeglądanie twórczości, zachęcanie do przeróbek i memów.
Widzę po reakcjach, że dużo ludzi tego po prostu potrzebowało. Zwykłych głupot, żeby zająć czymś myśli. Bez pretensji i głębszej filozofii. Potrzebowali miejsca, w którym muszą się wyżyć, robiąc cokolwiek. Oprócz grupy na Fejsie, stworzyliśmy też tablicę na Reddicie i kanał na Discordzie.
Powstało kilka takich stron. Jako ciekawostkę powiem, że serwis hostingowy musiał przeprojektować część systemu, bym mógł zarejestrować tak długi adres jak: aleserioczyaleserioczygonciarzapojebalopojebalopojebalo.pl. O to właśnie mi chodzi - żeby to wszystko było takim internetowym performancem.
Wydaje mi się, że w pewnym momencie zrobił się przesyt rzeczy "na poważnie". Krzysztof Gonciarz z 2019 roku nagrywałby teraz pewnie reportaż o koronawirusie w Japonii lub porady o tym, jak pozostać kreatywnym. Jednocześnie jednak myślę, że te rzeczy są w mojej nowej serii.
Miedzy słowami można wyczytać o sytuacji w Japonii, ja też próbuję mnóstwa nowych rzeczy i pokazuję sporo filmowo-fotograficznych bebechów. Ten "stary Gonciarz" w tym jest, ale podane jest to wszystko w absurdalny sposób. Trzeba to jednak dostrzec.
Jako osoba publiczna w internecie, cieszę się, że znalazłem sobie miejsce w szeregu. Nie staram się być liderem myśli, który ma mówić ludziom, co mają robić. Mogę być za to kimś, kto ich rozśmieszy i da im zajęcie, które będzie dla nich spędzeniem czasu. Wiele z tych osób, które załapały się do tej społeczności, a jest tam około 45 tysięcy ludzi, więc wcale nie tak mało, będzie kojarzyć ostatnie tygodnie z takim miłym przeżyciem, które wspólnie tworzymy.
Skoro już wspomniałeś Japonię, to jak teraz wygląda sytuacja związana z pandemią? Z tego co patrzyłem, to pod względem liczby zakażeń, Polska już przegoniła ten kraj, a pod względem liczby ludności jest ponad trzy razy mniejsza.
Ciągle trwa tutaj stan wyjątkowy. Większość firm, restauracji i takich fizycznych lokalizacji jest zamknięta. Ludzie są zachęcani do siedzenia w domach, a że Japończycy są obowiązkowym narodem, to Tokio wygląda jak wymarłe. Mieszkam w dzielnicy Shibuya, czyli w takim "oku cyklonu", w którym bardzo jest to odczuwalne. Stan wyjątkowy został przedłużony do końca maja i myślę, że to potrwa jeszcze kilka tygodni.
Niedawno w Japonii był Golden Week, czyli taka kumulacja świąteczna na początku maja, kiedy jest jest dużo wolnego. W tym czasie miasto było skrajnie opustoszałe. W tygodniu, owszem jest więcej ludzi, którzy jeżdżą do pracy, ale w weekendy, kiedy jest wolne, Tokio miejscami przypomina miasto duchów.
W Japonii nie obserwuję jednak związanej z koronawirusem paniki i czarnowidztwa – jak w Polsce. Skala problemu nie jest aż tak duża. Japończycy mają też dużo wiary w swój system zdrowia i gospodarkę. Każdy rezydent Japonii otrzyma niebawem zapomogę wysokości 100 000 jenów, czyli około 4000 zł.
W Polsce na początku była panika, ale teraz panuje rozprężenie. I to pomimo tego że liczba zakażonych i ofiar śmiertelnych nieustannie rośnie i epidemia w ogóle nie została opanowana. Tymczasem coraz więcej ludzi zaczyna nawet chodzić bez masek na ulicach, bo nazywają je "kagańcami" i nie chcą być niewolnikami zmyślonej przez media choroby.
Mało jest na świecie miejsc tak gęstych jak centrum Tokio, a zatłoczone pociągi metra to przecież idealne inkubatory dla wirusów. Gdyby Japonia nie została zatrzymana, to możliwości eksplozji epidemii byłyby ogromne.
Japończycy nosili również maseczki na twarzach "zanim to było modne".
To od dawna był taki symbol Japonii. Już w 2014 roku, robiąc pierwszą serię o Japonii, nagraliśmy film o maseczkach. Był wielkim hitem. Dla obcokrajowców mieszkających tutaj, noszenie ich bez krępacji przychodzi dopiero po latach. W Japonii jest to od dawna zupełnie normalne.
I tam od zawsze było też noszone nie z powodu mody, ale po to, by nie zarażać innych, prawda?
Z jednej strony tak, ale z drugiej było też formą zachowania anonimowości w tłumie. Tutaj stało się to elementem kultury. Jednak dzięki maseczkom i ciemnym okularom, nawet znani ludzie mogą się swobodnie przemieszczać po mieście.
Nikt nie mógł przewidzieć skutków pandemii, czy tego jak będą zachowywać się ludzie, ale i akcji w stylu #hot16challenge2. To, co się dzieje, to istne szaleństwo.
Cały proces wirusowego rozprzestrzeniania się #hot16challenge2 jest ciekawy, kiedy spojrzymy na niego pod kątem tego, kto w Polsce jest tak naprawdę wpływowy. To pokazało jaką moc ma środowisko rapowe. Możemy zauważyć dwa oblicza polskiej popkultury cyfrowej. Z jednej strony jest świat influencerów, a z drugiej świat hip-hopu. Kiedy myślisz sobie, co ogląda i czym żyje polska młodzież, to są właśnie te największe obszary. Pozostałe gatunki muzyki jednak nie są tak popularne jak rap. Wystarczy zresztą wejść na kartę "Na czasie" youtube’a - zwykle na szczycie są youtuberzy i raperzy.
Kiedy Taco Hemingway nominuje raperów i youtubera Klocucha, to praktycznie cała Polska jest pod wpływem takiego nagrania. Patrząc na piramidę akcji, widzimy kto wpływa na kogo. Na początku łańcucha przyczynowo-skutkowego mamy raperów, wysoko są też influencerzy, gdzieś tam cegiełkę dołożyłem i ja, a tydzień później swoje hot16 nagrywa prezydent. Jest to niesamowite, jak takimi kanałami dotarło to do polityków.
Czyli wiadomo teraz, kto pociąga za sznurki w Polsce: influencerzy i raperzy.
#hot16 to przede wszystkim rapowa inicjatywa. Nie chcę, by ktoś pomyślał, że próbuję na siłę wkręcić w nią youtuberów i influencerów. Ich rola jest jednak dużo mniejsza w całej tej akcji. Raperzy zawsze będą wyżej niż influencerzy. Bo Influencerzy chcieliby być tacy jak raperzy, a raperzy mają wyjebane w influencerów.
Powoli zbliżasz się do miliona subskrypcji na YouTube. Jak myślisz, kiedy przekroczysz tę magiczną liczbę i czy szykujesz coś specjalnego?
Myślę, że to będzie kwestia kilku dni. Mam kilka pomysłów na świętowanie, ale nie chcę ich na razie zdradzać. Ten milion ma dla mnie pewien wymiar symboliczny, choć nic nie zmieni w moim życiu. Nagrywam filmy od 9 lat. przez ten czas wypuściłem ich tysiące. Udowodniłem już sobie, na co mnie stać, teraz mogę eksperymentować i szukać sposobu na artystyczne wyrażenie się.
Coraz częściej zdarza ci się używać słowa “artystyczne” i nawiązywać do sztuki, myślisz że jesteś artystą?
Jeśli mam jakiś akces do nazywania siebie artystą, to wskazałbym fakt że w zeszłym roku 36 tysięcy osób kupiło bilety na moją wystawę "Tokio 24" w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie.
W Polskim języku "artysta" to bardzo niefortunne słowo, bo brzmi jak komplement. Po angielsku przechodzi mi przez usta nazywanie tego co robię "multimedia art", bo brzmi to dużo mniej pretensjonalnie niż "sztuka multimedialna". Ale coraz mniej uciekam przed takimi konotacjami, bo czuję, że w tym co robię coraz mniej jest "poprawności", a coraz więcej “ekspresji”. A myślę, że to po tej osi człowiek się porusza, próbując odróżnić rzemieślnika z aparatem od artysty z aparatem.