– Nie mam żadnych sympatii i antypatii dla ministra Sasina, ale też nie uważam, aby problemem było to, kto w tej chwili sprawuje nadzór nad górnictwem, czy jest to Jacek Sasin czy premier Mateusz Morawiecki – mówi przewodniczący związku zawodowego Sierpień 80 Bogusław Ziętek. To jego reakcja na apel "Solidarności". Jej związkowcy chcą wycofania się rządu z decyzji o czasowym przestoju kopalni. Chcą także, aby to premier objął osobistym nadzorem górnictwo, bo Jackowi Sasinowi brakuje w tym zakresie kompetencji
Komentował pan wczoraj decyzję rządu mówiąc, że jest dobra, ale jednocześnie stwierdził pan, że "zwlekając z nią rząd ściągnął na Śląsk i górnictwo prawdziwą katastrofę", czyli to dobrze czy źle, że kopalnie będą zamknięte?
Musi pani przede wszystkim zmienić nomenklaturę i przestać używać sformułowania "zamknięcie kopalni". Nie mamy do czynienia z zamknięciem kopalni, a samo to hasło budzi na Śląsku bardzo negatywne nastawienie. Mówimy o czasowym przestoju kopalń, który ma trwać trzy tygodnie. W tym czasie nie będą one prowadzić pełnego wydobycia.
Ta decyzja jest dobra, ale jest też spóźniona. Należało ją podjąć co najmniej miesiąc wcześniej, kiedy mieliśmy do czynienia z pierwszymi masowymi przypadkami zachorowań na kopalniach. Chodzi o kopalnie Sośnica, Jankowice, Staszic.
Wówczas trzeba było podjąć decyzję o wstrzymaniu wydobycia we wszystkich kopalniach na analogicznych zasadach, jak stało się to teraz. Po pierwsze uniknęlibyśmy w ten sposób gehenny, jaką przechodzili ludzie, którzy na tych kopalniach byli testowani w bardzo niewydolny sposób.
Wielu z tych ludzi czekało trzy, cztery tygodnie na wyniki testów, niektórzy czekali tyle samo czasu na samo testowanie. W ten sposób kopalnie stały przez miesiąc, a nawet półtora. Ludzie nie mieli możliwości pracy, a tym samym ich wynagrodzenia, które otrzymają 10 czerwca, będą bardzo niskie.
Z drugiej strony to nie powstrzymało rozprzestrzeniania się koronawirusa. Chodząc do pracy ci ludzie nie tylko siebie zakażali, ale zakażali również innych. Gdybyśmy od razu podjęli decyzję o tym, że zatrzymujemy kopalnie na dłuższy okres, to nie narażalibyśmy innych.
Specjaliści mówią, że trzy tygodnie to właściwy okres, bo w tym właśnie czasie koronawirus może się ujawnić, u tych którzy go mają, i dezaktywować. Wówczas mielibyśmy mniej zakażeń, a na pewno mielibyśmy też lepszą sytuację społeczną na Śląsku.
Jaka jest ta sytuacja dziś?
Cały okres maja, w którym niewydolność systemu była ogromna, sprawił, że ludzie są wściekli. Są źli na to, że musieli być zamknięci w kwarantannie, że musieli siedzieć w domach po półtora miesiąca, a w zasadzie nic z nimi nie robiono.
Jeszcze tydzień, dwa temu, przedstawiciele rządu zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą.
Nawet jeszcze krócej niż dwa tygodnie. Premier był tu kilka dni temu i wyjeżdżając oświadczył, że wszystko jest ok, że wszystko jest pod kontrolą. Natomiast codzienne statystyki wskazywały, że mamy dramatyczny wzrost przypadków zachorowań wśród górników. Dobrze obrazującym to przykładem jest to, co działo się na Zofiówce, gdzie zakażonych jest bardzo dużo.
Na pewno trzeba było zrobić to szybciej, na pewno trzeba było zrobić to odważniej. Tak jak powiedziałem, ta decyzja jest dobra, ale spóźniona. W tej chwili sytuacją jest taka, że mamy tak wielu ludzi na kwarantannie, że musimy poradzić sobie z tymi, którzy albo już są zdiagnozowani, jako zakażeni, albo czekają, żeby takie testy u nich przeprowadzić.
Tylko na kopalni Sośnica mamy w tej chwili 460 przypadków, co razem z rodzinami daje blisko 2000 ludzi. Tam puszczony jest jeden wymazobus, który ma wydolność 30 testów na dzień, więc niech pani sobie wyobrazi ile będzie trwało to testowanie... Dwa, trzy miesiące dla tej jednej kopalni.
Na pewno mamy do czynienia z sytuacją, którą trzeba było przewidzieć i jej zapobiec. Tym bardziej, że węgla na zwałach mamy wystarczającą ilość, nie ma potrzeby produkować go na bieżąco, aby sprzedaż była realizowana.
Mówi pan o wymazobusie z taką wydolnością, a minister zdrowia Łukasz Szumowski przekonuje, że dziś przeprowadza się badania na ogromną skalę.
Nie znam danych dotyczących liczby testów robionych dziennie w kraju. Wiem natomiast jaka jest sytuacja na Śląsku. Tutaj ludzie czekają na wyniki testów po dwa, trzy tygodnie. Mieliśmy też do czynienia z wymazywaniem górników dwukrotnie, przerwa między jednym a drugim badaniem musiała wynosić osiem dni. To wszystko sprawiało, że ten proces wydłużał się do nawet półtora miesiąca.
Mamy także przypadki, i to wcale nie odosobnione, gdzie całe rodziny siedzą na kwarantannie miesiąc, czy nawet dwa miesiące. Jest to sytuacja dramatyczna. Być może komuś łatwo się o tym mówi, ale dla tych setek, jeśli nawet nie tysięcy ludzi, to jest po prostu dramat. Nie mogą nigdzie wyjść, nie mogą pracować.
10 czerwca dostaną bardzo niskie wynagrodzenie, wykorzystali swoje urlopy, część z nich jest na L4, część jest na postojowym, a to w górnictwie są śmieszne pieniądze, które nie pozwalają na pokrycie wydatków rodziny.
To naprawdę jest sytuacja, w której gniew i frustracja narastały niemalże z dnia na dzień. Tym bardziej, że władza przyjeżdżała z gospodarską wizytą i wyjeżdżając oświadczała, że wszystko jest ok, że wszystko jest pod kontrolą i że będzie coraz lepiej. Rzeczywistość skrzypiała i mówiła, że jest zupełnie inaczej.
Już wczoraj mówiłem, żeby nikt nam nie zazdrościł tego, że górnicy po zatrzymaniu ruchu kopalń, decyzją ministra Sasina, otrzymają 100 proc. swojego wynagrodzenia. Myśmy swoje przeszli i nikt wtedy nad nami się nie użalał, że musieliśmy czekać tyle dni na testy, że ludzie byli pozamykani w domach, że nie mogli liczyć na wynagrodzenie na odpowiednim poziomie.
To nie jest sytuacja do pozazdroszczenia. Wszyscy powinniśmy pracować i za to otrzymywać wynagrodzenie. Z premedytacją podkreślam wszędzie gdzie mogę, że mamy do czynienia z tym, że kopalnie nie pracują, nie wydobywają, a pracownicy będą otrzymywali 100 proc. wynagrodzenia, bo uważam, że to są dobre standardy. Tak powinni być traktowani wszyscy obywatele, nie tylko górnicy. Nie z ich winy nastąpiło to, co nastąpiło, nie z ich winy nie mogą iść do pracy.
W dobrze pojętym interesie wszystkich jest walka z pandemią. Nie powinniśmy się dziwić, że pracownicy nie powinni tracić na wynagrodzeniu. Tak szczęśliwie się składa, że uzwiązkowienie w górnictwie jest prawie 100 procentowe, być może dlatego nam jest łatwiej walczyć o nasze prawa, o to, co nam się należy.
To są też prawa pracowników przemysłu motoryzacyjnego, czy innych branż, którzy nie z własnej winy nie będą mogli podejmować pracy w tym okresie. Obcinanie wynagrodzenia to jest droga donikąd, bo w ten sposób tylko pogłębiamy kryzys. Takie są standardy cywilizowanych krajów, że w szczególnych przypadkach państwo ma obowiązek opieki nad ludźmi.
Jakie mogą być skutki czasowego przestoju? Pytam o skutki ekonomiczne dla branży.
Trzeba powiedzieć o dwóch sprawach. Górnictwo nadal czeka na dobry program naprawczy. Program, który ustawi tę branżę w powiązaniu z energetyką na najbliższe nie miesiące, ale kilkadziesiąt lat. To jest jeden kłopot, bo tego programu nie ma. Górnictwo było w trudnej sytuacji i bez kryzysu epidemiologicznego, ale kryzys tylko to pogłębia.
Mówimy więc o działaniu w dwóch wymiarach czasowych, w tym krótkookresowym, w którym musimy zadbać o zdrowie i życie ludzi i zdusić pandemię w taki sposób, aby nie narażać mieszkańców Śląska i mieszkańców całej Polski.
W tym długim wymiarze musimy także myśleć o tym, jak branża będzie funkcjonowała po kryzysie epidemiologicznym. Jeśli chodzi o kwestie techniczne to jestem spokojny. Podniósł się hałas, że być może jest to sposób na likwidację kopalń, że być może chodzi o to, żeby zatrzymać kopalnie, bo po trzech tygodniach nie będzie do czego wracać. Ten hałas ku mojemu zdumieniu głównie podnieśli moi koledzy związkowcy z "Solidarności".
Jestem tym szalenie zdziwiony, bo nie przeszkadzało im, kiedy ludzie siedzieli pozamykani w domach na kwarantannie po cztery tygodnie, wtedy nie hałasowali. Nie przeszkadzało im, że po Gliwicach jeździ jeden wymazobus, który będzie tych ludzi wymazywać przez dwa lub trzy miesiące. Nie przeszkadzało im, że w wyniku takiego testowania kopalń ludzie musieli przechodzić na postojowe, gdzie mogli otrzymać najwyżej 60 proc. swojego wynagrodzenia.
Natomiast zaczęło im przeszkadzać wprowadzenie rozwiązania, które jest korzystne, i ze względy na sytuację epidemiologiczną, i ze względu na korzyść pracowników. Trochę to brzmi fałszywie i nieszczerze ze strony "Solidarności", która zachowuje się tak, jakby rozwiązania, które są dobre dla ludzi, nie były przez nich mile widziane.
Poza tym akurat oni powinni wiedzieć, że postój trzytygodniowy na kopalniach, jeśli dobrze się je zabezpieczy, nie jest niczym nadzwyczajnym. My związkowcy mamy w tym względzie ogromne doświadczenie. Były na kopalniach strajki, które trwały dłużej niż trzy tygodnie, najdłuższy strajk trwał czterdzieści kilka dni. Kopalnia była tak zabezpieczona, że po tym okresie mogła wrócić do wydobycia w bardzo krótkim czasie.
Teraz też, wiem o tym na 100 proc., jesteśmy w stanie w taki sposób pozabezpieczać kopalnie i w taki sposób prowadzić ich funkcjonowanie przez trzy tygodnie, że na początku lipca będą mogły one wrócić do zdolności produkcyjnych niemalże natychmiast.
To, że mówimy, że jest przestój, to nie oznacza, że tam nikt nie będzie pracował. Tam będą specjalne ekipy, dbające o to, żeby nic złego w kopalniach się nie stało.
Mówi się też jednak o ogromnych stratach dla spółek w przypadku wstrzymania pracy i płacenia pełnej pensji pracownikom, choćby tylko dla Polskiej Grupy Górniczej mowa jest o stratach na poziomie około 500 mln zł.
Mamy do czynienia z sytuacją taką, że albo zdecydujemy się na ten ruch, zatrzymanie kopalni na trzy tygodnie, który jest ruchem zdecydowanym i dobrym, licząc na to, że uda się wygasić ogniska koronawirusa, albo będziemy mieli do czynienia z sytuacją, z jaką borykaliśmy się do tej pory.
Poszczególne kopalnie będą stawały do testowania i ten postój będzie trwał, trzy, cztery, a może i pięć tygodni, ludzie będą maltretowani, ponieważ będą musieli czekać na wyniki badań, a jak jest z wydolnością całego systemu, to już sobie powiedzieliśmy.
Po kolei wszystkie kopalne będą zatrzymywane, wydobycia tam nie będzie, ludzie będą odsyłani na postojowe, będą musieli brać L4, albo wykorzystywać własne urlopy, jeśli jeszcze je mają. Cała ta gehenna będzie trwała kilka najbliższych miesięcy.
Spółek to też nie uratuje, bo w ten sposób będą sparaliżowane, a sytuacja będzie jeszcze gorsza. Moim zdaniem zdecydowano się na o wiele lepsze rozwiązanie. Nie jest problemem dzisiaj ile my wyfedrujemy, problemem dzisiaj jest to, ile tego węgla sprzedamy. Mamy go wystarczającą ilość na zwałach, żeby nim na bieżąco handlować.
Nie ma sytuacji takiej, że jeśli nie będzie produkcji węgla, to nie będziemy go sprzedawać. Owszem będziemy go sprzedawać ze zwałów, które mamy pełne, więc przychody powinny być. To jest oczywiście sytuacja trudna, ale w moim przekonaniu to rozwiązanie jest lepsze od tego, które stosowano wcześniej.
Związkowcy z "Solidarności" nie chcą, żeby zarządzanie branżą było w rękach ministra Sasina. Chcą natomiast, aby nadzór nad górnictwem objął premier. To byłoby dobre posunięcie?
To świadczy o tym, że "Solidarność" nie oduczyła się uczestnictwa w takich prymitywnych grach politycznych, nie oduczyła się tego, jak jest wykorzystywana w różnego rodzaju rozgrywkach.
Co to znaczy, że związek zawodowy opowiada się za jednym politykiem, a przeciwko drugiemu? To jest właśnie nic innego, jak uczestnictwo w grze politycznej, w której związki zawodowe nie powinny uczestniczyć.
Poza tym nie wiem skąd ten zapał i ta pewność kolegów z "Solidarności", że premier Morawiecki jest jakimś zbawieniem dla górnictwa. Z tego, co znam jego historię, to jest banksterem –przepraszam za wyrażenie – i jest dość sceptycznie nastawiony do przemysłu ciężkiego, a do górnictwa zwłaszcza.
Dlatego oddawanie się pod jego opiekę dla mnie wygląda tak, jak powierzanie opieki nad dziećmi pedofilowi. Proszę mi wybaczyć dosadność tego wyrażenia, ale to jest sytuacja dość dziwaczna.
Nie mam żadnych sympatii i antypatii dla ministra Sasina, ale też nie uważam, aby problemem było to, kto w tej chwili sprawuje nadzór nad górnictwem, czy jest to Jacek Sasin czy premier Mateusz Morawiecki.
Najważniejszą kwestią jest to, żebyśmy poradzili sobie z epidemią, którą mamy na Śląsku, a w dłuższej perspektywie, żebyśmy mieli dobry program ratowania branży. A czy będzie go firmował jeden czy drugi polityk, jest mi zupełnie obojętne.