18 lat. Taki szmat czasu Tomasz Komenda spędził w więzieniu za potworną zbrodnię, której nie popełnił. Wrobiono go w gwałt i zabójstwo 15-latki. Ta bulwersująca sprawa była gotowym scenariuszem filmu z gorzkim happy endem. Czy ekranizacja tak świeżej i dobrze znanej historii była potrzebna? Czy to może cyniczny skok na kasę? Tego dowiecie się z recenzji lub po wizycie w kinie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
"25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy", bo tak brzmi pełny tytuł filmu, wchodzi do kin 18 września. Jest dramatem więzienno-kryminalnym w reżyserii Jana Holoubka (autora świetnego miniserialu "Rojst"). W rolę tytułowego bohatera, który zresztą czuwał nad autentycznym przedstawieniem swoich przeżyć, wcielił się Piotr Trojan. Scenariusz napisał Andrzej Gołda, a za produkcję odpowiada TVN. Dodajmy, że dziennikarz tej stacji Grzegorz Głuszak nakręcił słynne reportaże o tej sprawie.
Sprawa Tomasza Komendy - każdy aspekt wywołuje złość
Każdy wątek tej historii powoduje, że krew się w człowieku gotuje, a wręcz wre. Nienotowany, prosty chłopak, który spędzał sylwestrową noc z rodziną i nawet nie miał fizycznej możliwości dojechania na miejsce zbrodni w Miłoszycach (musiałby się tam teleportować), został niesłusznie posądzony, a potem i skazany za czyn, który nawet wśród więziennych zakapiorów jest haniebny - gwałt i morderstwo dziecka. Nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jakie piekło mu zgotowali za kratami.
Do wściekłości doprowadza też fakt, że dowody zostały perfidnie spreparowane przez policjantów. Ludzi, od których wymagamy bezpieczeństwa, a którym nie szła sprawa i musieli znaleźć kozła ofiarnego. Przecież jeśli już na takim etapie śledztwa ma miejsce tak obrzydliwy czyn, to wiadomo, że dalej już nie mamy żadnych szans. Tymczasem skazując niewinnego, na wolności dalej będzie grasował potwór. I tak właśnie było z Ireneuszem M., który dopuścił się kolejnych gwałtów nim w końcu wzięli się za niego śledczy.
Czy można spartolić tak doskonałą - z perspektywy filmowca - historię jak sprawa Tomasza Komendy? Kinematografia zna nie takie przypadki. Przyznam szczerze, że miałem sporo obaw, bo skoro film kinowy produkuje telewizja, to dostaniemy ckliwą obyczajówkę. Bardzo się myliłem, ale nie tak jak sędzia i prokuratur skazujący Komendę na 25 lat odsiadki za niewinność.
Kulisy zbrodni miłoszyckiej
Najlepszym wyznacznikiem tego, że film spełnił oczekiwania twórców, jest to, jakie emocje wywołuje. Nie wiem, czy "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" jest dziełem wybitnym. Wiem, że mnie rozszarpał wewnętrznie - przez bitą godzinę po seansie dochodziłem do siebie. Musiałem się pozbierać i uspokoić jak po "Długu" Krauzego lub "Róży" Smarzowskiego. Chyba o to właśnie chodziło - o spustoszenie w sercu i refleksje w głowie.
Zwiastun wzbudził również moje obawy dotyczące postaci głównego bohatera. Bardzo łatwo ją można przerysować, skarykaturować. Posiadając kapkę empatii wiedzieliśmy, że Tomek (przepraszam, że tak po imieniu, ale czuję więź wynikającą ze współczucia i żalu, że takie rzeczy mogły przydarzyć się człowiekowi w środku Europy XXI wieku) cierpiał z bezradności. Choć to i tak za mało powiedziane. Piotr Trojan, który wcześniej występował głównie w teatrze i epizodycznych rolach w filmach i serialach, miał przed sobą hiper-trudne zadanie. Podołał. Jego Tomek jest naturalny, przejmujący i jeszcze bardziej potęgujący bezmiar niesprawiedliwości tych wydarzeń.
Cały film kręci się wokół postaci granej przez Trojana, ale na równi z nim potężny ładunek emocjonalny dostarcza Agata Kulesza wcielająca się w pozostawioną w beznadziejnej sytuacji matkę Tomka - Teresę. Tej wybitnej aktorki nie trzeba jednak nikomu przestawiać, zawsze prezentuje bowiem ponadoscarowy poziom - zwłaszcza w tragicznych kreacjach. Oboje przyćmiewają innych, co nie znaczy, że na dalszych planach ludzie się obijają. No, może z wyjątkiem jednego z dość sztywnych prokuratorów stających po stronie niewinnego.
Warstwa techniczna produkcji jest przyzwoita, nie przeszkadza, nie razi, pozwala skupić się na samej, stosunkowo dynamicznej fabule. Film zręcznie żongluje między thrillerem więziennym, kryminalnym i dramatem obyczajowym. Jedynie charakteryzacja postarzająca bohaterów wyglądała dość sztucznie. To jednak szczegóły.
Casus Komendy nauczką dla wszystkich
Film Holoubka jest surowy, ciężki i brutalny jak więzienna rzeczywistość, której poświęca sporo uwagi. W scenach tortur za kratami nie ma zbyt wielu niedopowiedzeń, pokazywane jest niemal wszystko. Tak jednak trzeba, bo czytanie artykułów lub suchych faktów na Wikipedii to za mało, by zrozumieć jak to naprawdę mogło wyglądać. A wszystkie te kluczowe sceny, które wydają się nieprawdopodobne, naprawdę miały miejsce. Jest to przerażające, ale ważne, by każdy z nas, a zwłaszcza organy ścigania i sprawiedliwości wiedziały, jakich błędów nie popełniać i jakie nieludzkie konsekwencje mogą za sobą ciągnąć.
Mógłbym się czepiać, że jeden z wątków o dziewczynie, z którą spotykał się Tomek, jest niespodziewanie urwany i widz się gubi. Mógłbym się też czepiać, że nie jest jakoś mocniej zarysowane to, co sprawiało, że główny bohater znosił odsiadkę, kolejne ciosy od życia i więźniów i nigdy się ostatecznie nie poddał (choć próbował). Nie będę tego robił, bo film wywarł na mnie całościowo ogromne wrażenie. I odpowiadając na pytanie z początku: był potrzebny. Media mają wciąż dużą siłę, a w tym przypadku trudno jest liczyć na samych sędziów.
Tomasz Komenda został uniewinniony. Sprawiedliwości jednak nie stało się za dość. Nadal nie otrzymał odszkodowania, a jego kaci wciąż pozostają bezkarni - bo jak to tak swoich skazywać? Dlatego gorąco liczę na to, że po "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" ruszy to wreszcie z kopyta i cała historia doczeka się prawdziwego happy endu.