Udało im się to już drugi raz. Najpierw wiosną Nowa Zelandia stawiana była za wzór tego, jak można walczyć z pandemią. Teraz, gdy cała Europa i inne kraje świata zmagają się z jesiennym uderzeniem koronawirusa, tam znów ogłaszają sukces i znoszą restrykcje. Jakim cudem? Co takiego robią tam, co nie sprawdza się np. u nas?
W kraju, który liczy 4,8 mln mieszkańców, i z naszej perspektywy znajduje się na końcu świata, potwierdzono dotąd 1516 przypadków covid-19 i 25 zgonów. Na chwilę obecną tylko 39 przypadków uznawanych jest za aktywne. Wszystkie "przybyły" z zagranicy, ostatni – słownie: "jeden" – przywędrował 8 października z USA. Wcześniejsze z Hongkongu, Indii, Irlandii. Wszystkie osoby są w izolacji.
W całym kraju, jak podkreślają władze, nie ma dziś ani jednego, wewnętrznego ogniska zakażeń. Nie zanotowano takiego od 24 września.
I już to wystarczy, żeby wyobrazić sobie, jak inna jest dziś sytuacja w Nowej Zelandii w porównaniu do wielu krajów świata, które zmagają się z tysiącami nowych zakażeń koronawirusem dziennie. I nie mogą sobie poradzić.
Oczywiście izolacja kraju i mała gęstość zaludnienia nieporównywalna choćby do Nowego Jorku na pewno są sprzyjające. Ale czy tylko?
Nowa Zelandia ogłasza sukces
Gdy w Polsce, Czechach, na Słowacji i innych krajach wirus przybierał na sile, w Nowej Zelandii było już tak dobrze, że 5 października premier kraju Jacinda Ardern ogłosiła pokonanie wirusa SARS-CoV-2. I to już drugi raz.
Pierwszy raz zrobiła to w kwietniu, również wyprzedzając wiele innych państw, ale jednocześnie apelując o czujność i ostrożność. – Wygraliśmy tę bitwę – mówiła wtedy Ardern. Faktycznie, przez kilka miesięcy w Nowej Zelandii notowano tylko pojedyncze przypadki dziennie. A zagraniczne media rozwodziły się nad strategią, jaką tu zastosowano.
"Nowa Zelandia jest teraz jedynym narodem reprezentującym świat Zachodu, który realizuje strategię eliminacji (chociaż jest to model stosowany w krajach azjatyckich, w tym w Chinach, Hongkongu, Tajwanie, Singapurze i Tajwanie)" – cytowaliśmy w naTemat prof. Nicka Wilsona, epidemiologa z Uniwersytetu Otago.
Jednak w sierpniu wirus ponownie zaatakował w Auckland, największym mieście kraju. Z powodu potwierdzonych 186 przypadków miasto zostało zamknięte, wprowadzono liczne restrykcje, m.in. zakaz zgromadzeń powyżej 100 osób, ograniczoną liczbę klientów w sklepach, zamknięcie lokali gastronomicznych.
Zniesienie ograniczeń ogłoszono w ubiegłym tygodniu i zrobiono to z pompą, gdy okazało się, że w ciągu 10 dni w Auckland nie zanotowano ani jednego, nowego przypadku zakażenia.
– To kamień milowy dla całego kraju. Mieszkańcy Nowej Zelandii jeszcze raz, poprzez wspólne działania, pokonali wirusa. Systemy, które udało się rozwinąć i wzmocnić po pierwszej fali pandemii, zadziałały bardzo efektywnie by wyśledzić wirusa, wyizolować go i wyeliminować – mówił minister zdrowia Chris Hipkins.
Jak Nowa Zelandia pokonała Covid-19
Nowa Zelandia pęka z dumy, choć jednocześnie władze wciąż zalecają ostrożność i mówią o ryzyku. A lekarze apelują o używanie aplikacji Covid Tracer na telefonach i grzmią o konieczności robienia testów.
"Testy to kluczowa rzecz. Jeśli możemy szybko wychwycić wirusa, wtedy możemy uniknąć kolejnego lockdownu" – ostrzega dr Shaun Hendy z Uniwersytetu Auckland.
Lekarze zalecają również, by jeśli ktoś czuje się źle, został w domu i zrobił test na koronawirua. Przypominają o myciu rąk i noszeniu maseczek w pomieszczeniach, w dużych skupiskach ludzi.
W kwietniu, gdy pierwszy raz ogłaszano sukces, nie od razu pozwolono ludziom na wszystko. Nie wszystko poszło na żywioł.
– Myślę ze zadziałali bardzo wcześnie, szybko i w bardzo konsekwentny, zdecydowany sposób. Inne kraje chyba zbyt długo czekają z podjęciem decyzji, co w wypadku pandemii jest krytyczne – ocenia w rozmowie z naTemat Żaneta Branch, Polka mieszkająca w Australii.
Co o sukcesie Nowej Zelandii myślą ludzie w jej kraju? – Z mojego punktu widzenia większość Australijczyków bardzo ceni i szanuje premier Nowej Zelandii i popiera każdą jej decyzję. Chyba wszyscy są zgodni, że poradzili sobie świetnie – odpowiada.
Jak mówi, w Australii nie zazdroszczą, ale patrzą z aprobatą. Zresztą premier Jacinda Ardern na ogół wychwalana jest pod niebiosa. Od początku swoich rządów w 2017 roku nazywana była Trudeau w spódnicy, jej styl rządzenia wielu się podobał. Co jeszcze bardziej nasiliło się w czasie pandemii, gdy m.in. obniżyła swoją pensję o 20 proc.
"To mistrzostwo przywództwa", "Wyjątkowe", "Ona pokazuje, że jest z ludźmi, którzy ją wybrali" – oceniano ją w komentarzach. Zaczęła działać szybko i sprawnie, podejmując konkretne decyzje, komunikując się z ludźmi, cały czas pokazując "ludzką" twarz polityka.
"Plan Jacindy Ardern na koronawirusa działa, w przeciwieństwie do naszego. Ponieważ ona zachowuje się jak prawdziwy przywódca" – analizował brytyjski "Independent".
Już 21 marca Ardern ogłosiła wprowadzenie 4-stopniowego systemu alarmowego, który obowiązuje do dziś i zgodnie z nim cały kraj znajduje się teraz w Alercie 1. Co oznacza, że gospodarka wraca do normalności. Także służba zdrowia, choć z zachowaniem określonych środków ostrożności. Pełna lista zaleceń znajduje się tutaj.
– Najbardziej pamiętam to, jak była konsekwentna i to, jak jasno mówiła, że nie będzie przepraszała za kategoryczne restrykcje. Nowa Zelandia jest bardzo odizolowana i ma małe zaludnienie, w połączeniu ze świetna panią premier to musiała być recepta na sukces. Oby tak zostało – podkreśla Żaneta Branch.
17 października w Nowej Zelandii odbędą się wybory, w kraju trwa kampania wyborcza. To będzie najlepszy test dla Jacindy Ardern. Według ostatnich sondaży jej Partia Pracy może liczyć na 47 proc. poparcia i zyskać większość w parlamencie.
We wrześniu sondaże wskazywały nawet na 60 proc., co było najlepszym wynikiem w historii.
Ale na pewno nie wszystkim podobały się restrykcje wprowadzane przez Ardern.