Rządzi nami banda nieudaczników. Tak rząd markuje działania w sprawie epidemii
Karolina Lewicka
14 października 2020, 06:13·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 października 2020, 06:13
Czas został definitywnie stracony. A straconego czasu nie sposób już odzyskać. Opowieści o tym, jak rząd panuje nad sytuacją obecną i jak nas do niej przygotował, można włożyć między bajki. O tym, czy szpitalnych łóżek i respiratorów „mamy pod dostatkiem”, co buńczucznie zadeklarował wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, przekonamy się wkrótce na żywym organizmie pacjentów.
Reklama.
Rząd robi tylko to, co potrafi. Czyli zaklina rzeczywistość i uprawia propagandę sukcesu. Licząc, że ciemny lud to kupi. Nie wykluczam też tego, że Mateusz Morawiecki, szeroko znany z ciągłych mijanek z prawdą, sam głęboko uwierzył w to, o czym nas zapewniał. Może myśli, że jego słowo zaraz staje się ciałem? Skoro więc odwołał epidemię, to ta karnie zwinęła swój żagielek znad Wisły.
W okresie letnim nie zrobiono nic. NIC. Nie zabezpieczono szczepionek na grypę. Nie przygotowano zdalnego nauczania. Nie stworzono strategii walki z drugą falą, dopiero teraz, kiedy wirus jest już w uderzeniu, ona jest w pospiesznym procedowaniu. Za to pozwolono na ogólne rozprężenie obyczajów.
Efekty? Lekarze i pielęgniarki podsumowują warunki swojej pracy krótko i dosadnie: szpital polowy, prowizorka, rozpoznanie bojem, a dodatkowo wszystko na sznurek.
Politycy PiS-u, niczym Miętus z Syfonem u Gombrowicza pojedynkują się na miny – groźne, poważne, wiarygodne. Nadymający się powagą szef rządu wygląda jak karykatura przywódcy na trudne czasy. Wychodzi do opinii publicznej po kilku dniach oczekiwania na jego konferencję i ogłasza... wprowadzenie w sklepach godzin dla seniorów!
Nie, to nie jest kamień filozoficzny walki z pandemią. Nie zatrzyma transmisji wirusa. Także wprowadzenie nakazu zasłaniania nosa i ust na świeżym powietrzu wydaje się być raczej aktem rozpaczy rządzących: zróbmy, ogłośmy coś spektakularnego, mniejsza o skutki! Żeby wyglądało, że działamy, jesteśmy w ofensywie i podejmujemy śmiałe decyzje. A to tylko... ruchy pozorne, w dodatku naszpikowane paradoksami.
Bo niby dlaczego na dworze Polak ma trzymać od Polaka dystans społeczny i zasłaniać twarz, skoro w pociągach (firma państwowa) podróżni cisną się jak szprotki, a na maseczki nikt do tej pory nie zwracał uwagi? Dlaczego dziecko ma zasłaniać twarz, gdy idzie i gdy wraca ze szkoły, a w szkolnym budynku (zamknięta przestrzeń!) już nie musi? Dlaczego na widownię teatralną może wejść mniej osób niż na wesele? Czy na spektaklach wirus jest bardziej zjadliwy?
Dlaczego posłowie mają nosić maseczki w Sejmie, a Jarosław Kaczyński nie musi, gdy „jest w pracy” (tzn. gdy wręcza nagrodę Bronisławowi Wildsteinowi)? Czy parlamentarzyści przy Wiejskiej też nie są przypadkiem w pracy, czy chodzi tylko o arogancję władzy? Dlaczego rząd chce chronić seniora w sklepie, ale już nie w kościele?
No i pamiętajmy o wyborach, do uczestnictwa w których ludzi starszych zachęcano uspokajającym tonem. Teraz panowie Duda i Morawiecki tłumaczą, że te słowa były uprawnione ówczesną sytuacją. Nie, nie były. Polska nigdy nie zdusiła epidemii, codziennie notowała kilkaset przypadków nowych zakażeń, a ówczesny polityczny optymizm nakręcał wtedy to, co widzimy dziś w postaci imponujących i zatrważających jednocześnie dobowych liczb zakażonych i ofiar.
To jeszcze jedno pytanie, z innej beczki: dlaczego rząd nie zamyka restauracji, kin, teatrów, kawiarni, klubów sportowych? Odpowiedź jest prosta: bo musiałby właścicielom tych biznesów pomóc, a pieniędzy na kolejną tarczę już nie ma. Dlatego PiS oficjalnie wyklucza lockdown, powodowany rzekomą troską o kondycję gospodarki, by jednocześnie zafundować niektórym branżom powolne wygaszanie działalności. Wprowadzone obostrzenia (głównie dotyczące ograniczenia liczby klientów) sprawiają bowiem, że w wielu przypadkach biznes przestaje się opłacać. I to w sytuacji, kiedy przedsiębiorcy wciąż liżą rany po wiosennym zamknięciu na trzy spusty.
Dodatkowo Joachim Brudziński raczył poinformować społeczeństwo, że pomoc od państwa nie należy się np. tym artystom, którzy mówili, że „to nie jest ich rząd”. Skoro niektórzy ten rząd atakowali – rzecze europoseł - to niech teraz nie oczekują, że „to będą ich pieniądze”.
Mamy tu filozofię myślenia PiS-u w pigułce. Państwo jest ich własnością, podobnie jak skarb państwa. Kaczyński – jeśli komuś coś daje – to przecież z własnej kieszeni, nie wiedzieli Państwo? Krystynie Jandzie się zatem nic nie należy, bo nie lubi PiS-u. Proste, prawda?
Najbardziej niepokoi mnie jednak to, że rządzi nami banda nieudaczników. Czego się nie tkną, to zepsują. Dlatego nie sądzę, by polskie państwo - mając takie właśnie władze, a dodatkowo obsadzone we wszystkich krytycznych punktach krewnymi i znajomymi polityków PiS – było w stanie zmobilizować się do sprawnego, efektywnego i wyprzedzającego działania. A zatem znów wszystko zależy od ludzi dobrej woli, szczęścia i przypadku. W tym kontekście - może faktycznie pielgrzymka Jarosława Pinkasa na Jasną Górę nie była złym pomysłem?