Paulina od samego początku wspiera Strajk Kobiet i uczestniczy w protestach.
Paulina od samego początku wspiera Strajk Kobiet i uczestniczy w protestach. Fot. archiwum prywatne

– Czuję się uprzedmiotowiona. Traktuje się osoby z niepełnosprawnością jako jedną masę, grupę bez własnej opinii i wykorzystuje do politycznej walki. Nasza obecność w społeczeństwie nie powinna służyć uspokojeniu sumienia rządzących – mówi w rozmowie z naTemat Paulina Pohl, która popiera Strajk Kobiet i bierze udział w protestach.

REKLAMA
"Nie wycierajcie sobie mną gęby!" – z takim hasłem pojawiła się pani na ostatnich protestach. Uważa pani, że decydenci, politycy, obrońcy życia zachowują się właśnie w ten sposób?
Hasło, które pojawiło się na moim transparencie i towarzyszący mu znak zrodziło się ze złości i poczucia, że temat osób z niepełnosprawnością jest wykorzystywany w okrutny i zupełnie chybiony sposób, jako narzędzie polityczne, w usprawiedliwianiu wyroku TK w sprawie aborcji.
Parę dni temu mieliśmy okazję usłyszeć wypowiedź wiceministra Pawła Wdówika – pełnomocnika rządu do spraw osób niepełnosprawnych – który powoływał się konwencję ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami, usprawiedliwiając obecną politykę rządu wobec kobiet. To dla mnie dowód na głębokie niezrozumienie tematu.
W ostatnich dniach słyszeliśmy z mównicy sejmowej szereg absurdów: powoływanie się na Artykuł 10. Konwencji ONZ, mówiący o tym, że każda osoba z niepełnosprawnością ma niezbywalne prawo do życia, wysuwanie argumentu, że przecież "niepełnosprawni też mogą być szczęśliwi" czy tłumaczenie, że dzieci z wadami letalnymi otrzymają w ramach programu "Za życiem" opiekę psychologiczną.
To świadczy o tym, że PiS, Konfederacja oraz Pani Kaja Godek nie rozumieją podstawowej różnicy między śmiertelnymi, nieodwracalnymi wadami płodu, a innymi formami niepełnosprawności. Skazują tym samym kobiety oraz rodzące się dzieci na niewyobrażalne cierpienie.
Czuję się uprzedmiotowiona. Traktuje się osoby z niepełnosprawnością jako jedną masę, grupę bez własnej opinii i wykorzystuje do politycznej walki. Nasza obecność w społeczeństwie nie powinna służyć uspokojeniu sumienia rządzących.
Jestem wściekła, że z góry zakłada się, że jako osoby z niepełnosprawnością, powinniśmy cieszyć się z wyroku TK. Widzę mnóstwo tego typu komentarzy w mediach społecznościowych.
"Po Tobie bym się nie spodziewała, przecież ktoś kiedyś pozwolił ci żyć...", "Chciałabyś, żeby cię zabito?", "Szkoda, że ktoś taki jak ty – osoba niepełnosprawna uważa, że należy dokonać aborcji, jeżeli tak myślisz, to czemu sama tego nie zakończysz? Co to za różnica umrzeć w wieku 30 lat lub jeszcze w brzuchu?" "Przecież to w obronie takich jak Ty. Schizofrenię masz czy co?" – takich właśnie komentarzy nie brakuje?
To prawdziwe wpisy, które widziałam na profilach moich koleżanek, kobiet z niepełnosprawnością. Ten dotyczący schizofrenii przeczytałam na profilu Kasi Wolińskiej, która prowadzi konto na instagramie "Pudel i ja". Jest osobą z dużą niepełnosprawnością i chorobą nowotworową. Na co dzień w niezwykle pogodny sposób opowiada o swoim codziennym życiu.
Parę dni temu wyraziła opinię na temat tego, co się dzieje w Polsce, krytykując decyzję TK. Wskazała na bardzo ważny aspekt całej sprawy, czyli to, że rodzące się z poważnymi wadami dzieci, metaforycznie pozostają nimi przez kolejne 20,30, 50 lat. A Państwo nie wspiera odpowiednio rodziców i opiekunów osób z niepełnosprawnością w tej opiece. Po tej wypowiedzi wylano na Kasię pomyje.
Te komentarze chyba najbardziej obudziły moje oburzenie. Mało rzeczy denerwuje mnie tak, jak protekcjonalne traktowanie. A tak właśnie dziś traktuje się osoby z niepełnosprawnością.
Napisała pani na swoim profilu na facebooku "emocje maks". To może być dla pani pytanie retoryczne, ale co wywołuje największe nerwy?
Mam poczucie, że dobrnęliśmy do jakiejś granicy cynizmu. Od dłuższego czasu towarzyszy mi uczucie, że rządzący śmieją nam się w twarz, nie ponosząc żadnych konsekwencji, ciągną nasz kraj w dół. Dziś, w trakcie protestów, obserwuję u siebie i wśród moich znajomych nową emocję. Moje pokolenie – mam 30 lat – czegoś takiego do tej pory nie odczuwało. Nasi rodzice i dziadkowie mają za sobą to pokoleniowe doświadczenie lat osiemdziesiątych, doświadczenie wspólnoty i dużego sprzeciwu wobec czegoś, na co się nie zgadzali.
Poczucie, że mamy tego dość, rozpaliło i u nas wewnętrzny sprzeciw wobec wielu rzeczy, które dzieją się w Polsce. Temat aborcji traktuję jako iskrę, która odpaliła bombę. Jest wiele spraw, które w ostatnich latach gromadziły się i eskalowały: kwestia równości, praw kobiet, poziomu edukacji i wsparcia psychicznego młodzieży, nagonka na osoby LGBT+, ingerencja Kościoła w sprawy Państwa. Można długo wymieniać. Nie ma we mnie na to wszystko zgody, ale przestało to budzić mój smutek i strach, a obudziło wkurzenie – mówiąc delikatnie.
To, że protestuję, jest dla mnie zupełnie naturalnym ruchem. Od zawsze jest mi bliskie aktywne działanie i wypowiadanie się w tematach, które budzą moją niezgodę. Nie wyobrażam sobie innej reakcji, jeśli łamane są prawa moje, prawa moich przyjaciółek, bliskich mi osób. Będę manifestować mój sprzeciw.
Wiele niepełnosprawnych kobiet podkreśla, co oczywiste, że też chce mieć wybór, a niektóre środowiska zdają się tego nie zauważać.
To jest podwójna dyskryminacja. Po pierwsze kobieta z niepełnosprawnością jest atakowana: "Jak możesz tak myśleć, przecież też jesteś niepełnosprawna?". Po drugie, tzw. "obrońcy życia" nie zwracają uwagi na to, że kobieta z niepełnosprawnością też może zajść w ciążę i znaleźć się w takiej sytuacji. Krzywdzące założenie, że kobiety z niepełnosprawnością nie prowadzą życia seksualnego jest wciąż bardzo silne.
W Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnością jest zapis, że każda osoba, niezależnie od stanu sprawności powinna mieć nieograniczone możliwości wyboru i autonomię w decydowaniu o sobie. Dla mnie ta interpretacja jest jasna, ale wspomniany wcześniej wiceminister Wdówik i jego koledzy i koleżanki zdają się odwracać kota ogonem.
Każda kobieta powinna mieć wolny wybór, to jej prawo. Nikt nie powinien być zmuszony do tego, aby mierzyć się z odpowiedzialnością urodzenia dziecka z ogromnymi wadami, kiedy nie jest na to gotowy. Natomiast każda rodzina, która się na to zdecyduje, powinna dostać od państwa maksymalne wsparcie.
Mówi się dużo o programach takich jak Dostępność Plus i o tym, jak rzekomo dużo wsparcia otrzymują osoby z niepełnosprawnością. Rząd PiS chwali się wprowadzaniem kolejnych udogodnień. Po pierwsze póki co efektów programu Dostępność Plus nie ma, jego założenia są dopiero wdrażane. Po drugie kwoty wsparcia w ramach programu "Za życiem" w skali kraju nie można nazwać inaczej, niż śmiesznymi.
Sama jestem beneficjentką programu 500+, więc niektórym może się wydawać, że powinnam być za to wdzięczna. Z chęcią zrezygnowałabym z tej formy wsparcia na rzecz systemowych rozwiązań, wspierających samodzielność i równy dostęp do edukacji, kultury, po prostu... życia. W całej debacie na temat reform na rzecz OzN nie traktuje się osób z niepełnosprawnością jak autonomicznych, samodzielnie myślących jednostek. Podchodzi się do nas na zasadzie pomocy tym biedniutkim.
To powoli się zmienia, ale w ogólnym przekazie niepełnosprawność kojarzy się w dużej mierze ze zbieraniem jednego procenta, ze smutkiem, biedą i z chorobą. Dla wielu osób jesteśmy roszczeniowcami, którym trzeba zapewniać wsparcie, bo bezczynnie czekamy na to, żeby dostać zapomogę.
Chciałabym, żeby wsparcie polegało bardziej na świadomym wyrównywaniu szans, opartym na konsultacjach ze środowiskiem osób z niepełnosprawnością. Zapewniam, że całkiem nieźle orientujemy się w swojej własnej sytuacji.
Otrzymuję ponad 1500 zł renty plus 215 zł zasiłku pielęgnacyjnego. Umówmy się, nie jest to kwota, za którą ktokolwiek byłby w stanie samodzielnie żyć na godnym poziomie, zakładając wydatki związane ze stanem zdrowia. Tylko koszty związane z moją niepełnosprawnością są wyższe niż wsparcie, które otrzymuje. Ja mam to wielkie szczęście, że jestem relatywnie samodzielna i mogę pracować, zarabiać i żyć na własnych zasadach.
Bardzo podoba mi się hasło, które widziałam u Wojtka Sawickiego, który prowadzi stronę "Life On Wheelz": Niepełnosprawność to luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko bogaci. Sądzę, że wiele osób na co dzień nie myśli o tym, że np. jeśli osoba w pełni sprawna chce kupić rower, to idzie do sklepu i wybiera między tym, który kosztuje 500 a dajmy na to 2500 zł. Kiedy ja chciałam kupić odpowiedni dla moich potrzeb rower, musiałam wybierać między takim za 15000 a 21000 zł.
Najprostszy przykład to zwykły wyjazd na zagraniczne wakacje. Często jest tak, że nie mogę zatrzymać się w hostelu za 15-20 euro, bo nie ma w nim dostępnej dla mnie toalety itd. Żeby wygodnie spędzić urlop, muszę dysponować kwotami cztery razy wyższymi.
Nie chciałabym wylewać żali. Nie o to chodzi. Mówię o tym, bo myślę, że wiele osób po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego typu codziennych trudności, z którymi spotykają się OzN i związanych z tym kosztami życia.
Zapewnienia o pomocy osobom z niepełnosprawnościami nazwała pani wprost: kłamstwem.
Polityka państwa dotycząca możliwości tzw. "dorabiania do renty" zamiast wzmacniać samodzielność osób z niepełnosprawnością, działa odwrotnie. Mogę zarobić więcej niż 3700 zł brutto, ale jeśli przekroczę tę kwotę, to zabiera mi się o 1/4 renty. Jeśli przekroczę ten próg o kolejne kilkaset złotych, to renta jest mi odbierana w ogóle. Co miesiąc wykonuje więc cyrkowe sztuczki, żeby nie ucierpiał na tym mój domowy budżet.
Rząd oczekuje ode mnie wdzięczności za wprowadzanie europejskich standardów dostępności, Za to, że będę mogła samodzielnie załatwić sprawę urzędową, uczyć się i pracować na równych zasadach i może uda mi się skorzystać z podjazdu umieszczonego przy tylnym lub bocznym wejściu. Mogę to skomentować tylko ironicznie: wow, dzięki!
Zachęcam wszystkie osoby z niepełnosprawnością oraz naszych sojuszników i sojuszniczki do podpisania przygotowanego przez Fundację Kulawa Warszawa listu otwartego (link do listu tutaj), w którym pragniemy wyrazić nasz stanowczy sprzeciw wobec używania Konwencji Organizacji Narodów Zjednoczonych o prawach osób niepełnosprawnych jako argumentu za zakazem aborcji z przyczyn embriopatologicznych.

Paulina Pohl – kulturoznawczyni, animatorka kultury, edukatorka filmowa, działaczka społeczna. Założycielka Domu Filmowego w Gdyni – innowacyjnego miejsca, współtworzonego z młodymi ludźmi, łączącego działalność filmową, edukacyjną i społeczną.. Absolwentka XIV edycji programu Liderzy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Wykorzystując perspektywę własnej niepełnosprawności współpracuje przy projektach związanych z dostępnością. Realizatorka wielu projektów społecznych, naukowych, kulturalnych oraz edukacyjnych. "Po godzinach" wkręcona w jazdę na handbike'u i paranarciarstwo.

Czytaj także: