"Protestować czy nie protestować” - dla wielu Polek to już nawet nie jest pytanie. Mimo skali manifestacji są i tacy, którzy nie popierają strajku kobiet, a nawet są przeciw. A że internet nie znosi próżni, gdy 100-tysięczny tłum przemierzał Warszawę w piątkowy wieczór, w sieci zaczęły pojawiać się pierwsze wpisy oznaczone hasłem "#niestrajkuję”.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
I choć portal braci Karnowskich wespół w zespół z serwisem internetowym TVP Info odtrąbiły sukces, pisząc o "wyzwaniu rzuconemu cywilizacji śmierci”, hasztag piorunującej kariery nie zrobił. Na Facebooku został użyty do tej pory około tysiąca razy, na Instagramie - ponad 300.
Kobiety, które się z nim identyfikują, zapewniają mnie jednak, że przeciwniczek strajku w Polsce nie brakuje, ale boją wypowiadać się online. Bycie przeciw aborcji nie jest szczególnie "lajkogenne".
Chociaż akurat nie w przypadku Oli, która zebrała 330 reakcji, w lwiej części - pozytywnych. Płód z pępowiną narysowała czarnym mazakiem na wnętrzu dłoni. Wyszedł dobrze, od razu wiadomo, o co chodzi.
Solidarne z solidarnymi
Chociaż Ola nieźle orientuje się w tym, co dzieje się na protestach i sporo czytała o wadach wrodzonych kwalifikujących do aborcji embriopatologicznej, zdecydowała się nie pisać postu sama, tylko skopiować tekst, który podpatrzyła u innych dziewczyn. Nie wiadomo, kto jest autorką słów, które replikują się na profilach pod hasłem #nieprotestuję. Wiadomo za to, że na sercu leży jej solidarność społeczna z innymi kobietami, choć akurat nie tymi, które protestują.
"Solidaryzuję się ze wszystkimi kobietami, które czują się zaszczute i piętnowane, które czują, że płacą bardzo wysoką cenę za wierność sobie. Ze wszystkimi które straciły znajomych i przyjaciół przez ostatni tydzień. Które czują, że jest im odbierana wolność słowa. Z tymi wszystkimi które się zwyczajnie boją” – to jeden z fragmentów.
Ola miała podobnie. Jest pro-liferką, ale wcześniej się z tym nie obnosiła. Może i szkoda, bo użycie hasła #nieprotestuje dało jej siłę. Nie jest łatwo przyznać się do niepopularnych poglądów, zwłaszcza, gdy masz 23 lata, a gros twoich rówieśnic skanduje na ulicach ich odwrotność.
Post sprawił jej dziwną radość. Może oznaczała bycie w zgodzie z własnym sumieniem? Przyszło jej nawet do głowy, żeby iść o krok dalej. Mogłaby na przykład wywiesić na balkonie baner przeciwstawiający się aborcji. Błyskawic jest dużo, a jakoś "nikt nie broni życia poczętego". Wygrał zdrowy rozsądek, bo i rzadko który studencki budżet uwzględnia wymianę szyb.
– Dziewczyny, które tak łatwo mówią o aborcji, chyba o niej nie czytały i nie wiedzą, na czym polega łyżeczkowanie. Jeśli moje dziecko byłoby chore, wolałabym, żeby umarło na moich ramionach. Moim zdaniem nawet dla psychiki kobiety tak jest lepiej – mówi moja rozmówczyni.
Nie lubi określenia "zlepek komórek”. Jak można tak mówić, skoro wszyscy jesteśmy ich zlepkiem? Dla Oli nie ma różnicy, czy ktoś ma 160 centymetrów, czy tylko trzy. Że w Polsce są łamane prawa człowieka? No dobrze, ale czy płód nie ma praw? Dziewczyny, które do niej napisały z pretensjami, uważały, że nie. Ola musiała je zablokować
Ręce precz od Janka Wiśniewskiego
Aga ma już serdecznie dość czytania, że "kobiety są wkur*****”, bo sama jakoś "wkur*****” nie jest, i to mimo że jest przeciwna decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Jeśli już coś ją złości, to kolejne, "coraz bardziej oderwane od rzeczywistości" postulaty Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Między innymi dlatego nie protestuje, tym bardziej, że strajki odrzucają ją od początku ze względu na swoją formę. Wulgarne hasła, niszczenie mienia – bardziej przypomina to według niejzamieszki niż pokojowe manifestacje.
Kilka dni temu trafiła w sieci na zdjęcie. Protestujący trzymali na ramionach karton z kukłą obryzganą czerwoną farbą. Na szyi - stuła. Adze przypomniały się kadry z zupełnie innego protestu. W grudniu 1970 podczas manifestacji w Gdyni tłum niósł na drzwiach zastrzelonego przez żołnierzy Zbyszka Godlewskiego (to o nim śpiewa Kazik w "Balladzie o Janku Wiśniewskim”).
– Zmroziło mnie. Happening z wykorzystaniem takiego motywu? Zamordowanej ofiary reżimu? Jak by nie patrzeć, mamy demokrację, nawiązanie do grudnia 1970 jest po prostu niesmaczne – mówi.
Zdaniem Agi kobiety, które nie chcą brać udziału w tym wszystkim, czują się odmieńcami, wolą się nie wychylać. To takie trudne do wyjaśnienia poczucie zagrożenia, jak gdyby kurczyła się przestrzeń, w której można wyrażać poglądy inne od reszty i nie oberwać rykoszetem bluzgów. Aga przeczytała o sobie najpierw, że "nie jest już Polką”, skoro nie zdecydowała się wziąć wolnego w pracy w ramach protestu. Potem jeszcze coś o "rodzeniu chorych dzieci” – okazało się, że jedna ze znajomych nie zadała sobie trudu przeczytania tego, co Aga napisała, tylko od razu przeszła do kontrataku.
Uwiera ją też "zawłaszczenie" Ogólnopolskiego Strajku Kobiet przez główne organizatorki – Martę Lempart i Klementynę Suchanow, które "zachowują się jak gdyby budowały partię". Aga obserwuje ich działalność od kilku lat i po prostu im nie ufa.
Rozalii o akcji powiedział zaprzyjaźniony ksiądz. Od razu postanowiła nie tylko wziąć w niej udział, ale też zachęcić do tego możliwie najwięcej znajomych, żeby chociaż w ten sposób dać odpór temu, co dzieje się w Polsce. Gdy się nie strajkuje, zastrajkować trudno.
– Te panie nie mają prawa wypowiadać się w imieniu wszystkich kobiet. To nie jest żaden "Ogólnopolski Strajk”. Siedzę teraz w pokoju z dwójką małych dzieci i nawet nie mogłabym powiedzieć przy nich na głos połowy haseł, takie są wulgarne. Da się chyba wyrażać swoje zdanie z godnością, z poszanowaniem uczuć i sądów moralnych innych? – pyta Rozalia.
Dopytuję, czy wobec tego uznanie aborcji z przyczyn embriopatologicznych za niekonstytucyjne, nie jest przypadkiem brakiem poszanowania sądów moralnych części społeczeństwa.
– Widzi pani, my nie jesteśmy od tego, żebyśmy mogli decydować, kto zasługuje na życie, a kto nie. Jestem wierząca i zgodnie z moim sumieniem życie jest życiem. Ale tu nie chodzi już nawet o względy religijne, tylko moralne. Nawet jeśli dziecko będzie żyło dwa dni, to przynajmniej będzie otoczone miłością, jego szczątki nie zostaną sprofanowane i wrzucone do wora – słyszę w odpowiedzi.
– Zaprzedał swoje wartości moralne, bo przestraszył utraty stanowiska. Zawiodłam się na nim straszliwie – przekonuje.
Rozalia zaczęła krytykować strajki jeszcze zanim hasło "nie protestuję” stało się hasztagiem. Znajomi ostrzegali przed hejtem, ale niepotrzebnie. Nie dlatego, że się nie pojawił – Rozalia się go spodziewała. Zdziwiła się tylko, że krytykują ją obcy ludzie, którzy trafili na jej wpisy. Nie może zacytować, co pisali, no bo znowu - siedzi z dziećmi - a tam brzydkie słowa.
Był i miły aspekt. Sporo dalszych znajomych odezwało się, żeby napisać, że się z nią zgadzają, ale nie mają tyle odwagi, co ona. Tym bardziej uważa, że musi mówić głośno, co myśli, a nie chować głowę w piasek, jak, nie szukając daleko, prezydent
Rozalię łączy z feministkami jedno. Też uważa, że kompromis aborcyjny jest zgniły, tyle że z zupełnie innych powodów.
– Jeśli idziemy na kompromisy, to otwieramy pole do dalszych negocjacji. Te panie już domagają się pełnego dostępu do aborcji! Co będzie dalej? Eutanazja? Rząd nie powinien wracać do kompromisu, ale zająć się pomocą rodzinom wychowującym niepełnosprawne dzieci. O coś takiego bym mogła protestować, a nie…
Amerykański psycholog społeczny Jonathan Haidt jest autorem metafory łopatologicznie objaśniającej moralności, która może rzucić nieco światła na mnogość wykluczających się sądów obecnych w polsko-polskiej wojnie wokół aborcji.
Zdaniem Haidta związek między osądem racjonalnym i emocjonalnym można porównać do jeźdźca dosiadającego słonia. Słoń to emocje, jeździec - logika. Kto rządzi w tym dynamicznym duecie? Oczywiście słoń. Jeździec zajmuje się tylko szukaniem gładko brzmiących wyjaśnień co do ścieżki, którą obrał słoń. Dlaczego słoń chodzi tam, gdzie chodzi? Tego nie wiem.