Mimo oficjalnego zakazu wydanego przez władze Warszawy, Marsz Niepodległości przeszedł wczoraj ulicami miasta
Mimo oficjalnego zakazu wydanego przez władze Warszawy, Marsz Niepodległości przeszedł wczoraj ulicami miasta Agencja Gazeta fot. Sławomir Kamiński

Amerykanie odpalają fajerwerki i pieką kiełbaski, w Norwegii po ulicach chodzą parady dzieci, no a w Polsce? W Polsce boimy się świętować odzyskanie niepodległości, żeby przypadkiem nie stracić zębów w bitwie polsko-polskiej. Ulice co roku zawłaszczają dla siebie wściekłe hordy patr-idiotów walczących nie wiadomo z kim i o co.

REKLAMA
11 listopada 2001 byłam z rodzicami przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Patrzyliśmy, jak prezydent Kwaśniewski składa wieniec, głaskaliśmy konie, na których przyjechali faceci przebrani za ułanów i jedliśmy szyszki z preparowanego ryżu. Dostałam flagę Polski, a moja młodsza siostra biało-czerwoną perukę z anielskich włosów.
Dziesięć lat później, 11 listopada 2011 roku, miałam bilety do teatru – jak na ironię – teatru Polonia. Szłam przez plac Konstytucji, po którym walała się kostka brukowa i słupki wyrwane przez Marsz Niepodległość. Pierwszy, który organizował Robert Bąkiewicz. Nigdy wcześniej nie widziałam w Warszawie czegoś takiego. Przez kolejne lata miałam się przyzwyczaić.
11 listopada 2020 roku spędziłam zamknięta w mieszkaniu. Podobnie jak rok, dwa, trzy, cztery i pięć lat wcześniej. Pytanie: "dlaczego?" będzie tu tylko zabiegiem retorycznym. Tak jak tysiące mieszkanek i mieszkańców stolicy po prostu bałam się wychodzić. Bałam się dostać kamieniem albo petardą w imię "obrony wartości naszej cywilizacji".
Cieszyłam się, że mieszkam na dziesiątym piętrze, bo baner z czerwoną błyskawicą, który wywiesiliśmy z sąsiadami po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, mógłby się komuś nie spodobać. Pewnie też "powinniśmy spłonąć" – jak komentowali pożar podpalonego mieszkania uczestnicy Marszu Niepodległości.
logo
Fotoreporter "Tygodnika Solidarności" Tomasz Gutry postrzelony z policyjnej broni na Marszu Niepodległości Agencja Gazeta fot. Jędrzej Nowicki
Już po słynnej "Bitwie o Empik", poharataniu twarzy 74-letniego fotoreportera i podpaleniu mieszkania Stefana Okołowicza, artysty i kolekcjonera sztuki Witkacego, oficjalny fanpage Marszu Narodowego wyciągnął swą dumną, patriotyczną dłoń po kasę. I to bynajmniej nie na pokrycie spowodowanych przez siebie szkód.
"Środowiska lewicowe mówią, że toczy się wojna. Ta wojna toczy się w sferze cywilizacji i w sferze kultury. Natomiast jeśli chcemy tę wojnę wygrać, musimy być inni niż oni – musimy wybrać to, co jest dobre, prawdziwe i piękne" – zachęcają do wpłaty narodowcy cytatem z wielkiego rotmistrza Bąkiewicza. Gadka o pięknie i dobru byłabym nawet śmieszna, gdyby nie była straszna.
Gdy dumni patrioci żebrali o drobne na race, przebrzydłe środowiska lewicowe pod postacią działaczy z Koalicji Antyfaszystowskiej i mieszkańców squatu Syrena przyszły pomóc Stefanowi Okołowiczowi w naprawieniu drzwi, żeby nie musiał spędzać nocy na klatce pilnując mieszkania. A patr-idioci? Patr-idioci tchórzliwie się rozbiegli.
Dodatkowo redakcja naTemat zorganizowała zbiórkę dla pana Okołowicza. Chcemy – tak jak wielu Polaków o dobrych sercach – pokryć jego straty.
Jeszcze kilka lat temu nie miałam problemu z nazywaniem się patriotką. Jako patriotka płaciłam podatki, sprzątałam po psie, segregowałam śmieci, wybierałam polskie marki. Ba, studiowałam nawet filologię polską, gdzie zza co drugiego tekstu przebijała historia. I tak, zawsze byłam bardziej pozytywistką niż romantyczką.
Ludzi z Marszu Niepodległości nie można nazwać ani jednymi, ani drugimi. Wątpię, żeby ktoś, kto rzuca kamieniami we współobywateli, nosił w sobie "powstaniowy etos" i zaczytywał się w książkach historycznych, żeby lepiej zrozumieć swój kraj. To nie jest już nawet patriotyzm spod znaku martyrologicznej gloryfikacji cierpienia Narodu, tylko bezmyślna chęć niszczenia. Jeśli coś szczególnie rozgrzewa narodowców to wojna - hasło, które padło na Marszu Niepodległości kilkanaście razy. Tyle że w ich świecie wojna nie ma nic wspólnego z historią i pamięcią, ale raczej z komputerową strzelanką. Jest rozrywką, głupią zabawą małych chłopców w ciałach mężczyzn.
Plakat ze średniowieczną włócznią świętego Maurycego, który wypuścili Narodowcy z okazji Marszu, okazał się proroczy. Bo oto po raz kolejny oglądaliśmy na ulicach Warszawy dzikie hordy wandali.
Z okazji dziesięciolecia Marszu Niepodległości chciałabym pogratulować Robertowi Bąkiewiczowi. W ostatnich latach skutecznie udało mu się obrzydzić mnie i setkom tysięcy innych osób 11 listopada. To już nie jest Święto Odzyskania Niepodległości, ale święto przemocy, gdzie jeśli coś się celebruje, to prawo pięści i agresję. Zgraja wkurwionych nie wiadomo na co facetów urządza sobie kibolską bijatykę w centrum miasta ku chwale "kultury i cywilizacji". Obok kultury i cywilizacji patr-idioci nawet nie stali. I nie mydlmy sobie oczu, że w Marszu Niepodległości chodzi o jakieś świętowanie. Chodzi tylko i wyłącznie o napierdalanie.
"Będziemy zgniłym Zachodem" – grzmiał na wczorajszym Marszu Bąkiewicz. Szczerze? Nie mogę się już doczekać.
Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl