Ten tekst miał być o kobietach w szeregach Straży Narodowej. Chciałam wiedzieć, co czują, myślą i dlaczego zdecydowały się poświęcić swój wolny czas na ochronę kościołów. Tylko tyle, a jak się okazało - aż tyle. Strażnicy narodowi zidentyfikowali mnie bowiem jako tajną agentkę szykującą na nich zasadzkę. Skąd to irracjonalne poczucie zagrożenia? Tego musiałam dojść już sama.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Akt erekcyjny
26 października Robert Bąkiewicz - zastępca kierownika ONR, znany przede wszystkim jako organizator tzw. Marszów Niepodległości - ogłasza powołanie Straży Narodowej, która ma chronić kościoły przed zniszczeniami wojennymi.
Nie chodzi tu jednak o towarzystwo przyjaciół zabytków uszkodzonych podczas II wojny światowej. Bo zdaniem Bąkiewicza wojna - tym razem polsko-polska- rozgrywa się na naszych oczach: "Cały wysiłek przekładamy na ten front. Czas pokoju i tolerowania barbarzyńców minął" - zapowiada w "akcie erekcyjnym" organizacji.
Nazwa nie jest przypadkowa, jak pisze historyk Adam Leszczyński dla OKO.Press: "Przed wojną organizacja o tej nazwie została rozwiązana za udział w nieudanym zamachu stanu. Bojówkarze bili Żydów, profesorów uniwersytetów i strzelali do pochodów pierwszomajowych". Czy strażnicy zdają sobie sprawę, do czego nawiązuje ich lider? Trudno powiedzieć.
Narodziny gwiazdy
Straż Narodowa zaczyna prężnie działać na Facebooku, gdzie w tydzień zbiera ponad 40 tys. polubień. Jeszcze lepiej idzie zbiórka pieniędzy na portalu zrzutka.pl. Strażnicy proszą Naród o 30 tys. złotych m.in. na "szkolenia, obozy i zakup sprzętu".
"Lewactwo dysponuje ogromną machiną wsparcia medialnego, politycznego i finansowego. Przez lata, mając wsparcie post-PRL-owskiego establishmentu, stworzyli system wyłudzania publicznych grantów i dofinansowań. Mają też wpływowych i bogatych sponsorów w kraju i za granicami" - zachęca do wpłat Straż na swoim oficjalnym profilu.
Na trzy tygodnie przed zakończeniem kwesty licznik pokazuje 320 tysięcy, a Bąkiewicz ląduje na okładce prawicowego tygodnika "Sieci" z hasłem "Obronimy nasze kościoły".
Bodyguardzi kościołów
Tymczasem Straż Narodowa organizuje się online w sekcje regionalne, żeby skuteczniej chronić święte mury. Codziennie pojawiają się zdjęcia cyknięte pod kościołami od morza po Tatry i podziękowania. Ktoś poznał w Straży sąsiadów z bloku, kto inny wreszcie poczuł, że jego parafia jest wspólnotą z krwi i kości. Odzywają się też panie, choć na zdjęciach ich nie widać - tam przeważają raczej krzepcy panowie w ciemnych kurtkach.
"Nie ma nic bardziej męskiego niż facet z różańcem w dłoni!" - pisze Ania i dziękuje "bodyguardom kościołów". Katarzyna komentuje post ikonką z zalotnym uśmieszkiem. W tym szale uniesień Krzysztof przyznaje się nawet, że gdy 150 chłopa intonuje "Barkę", ma ciarki, a przecież "jest facetem".
Jednocześnie część internautów zaczyna nabijać się z organizacji Bąkiewicza, w którego świętej wojnie trudno uświadczyć jakiekolwiek bitwy. Ludzie wystają pod kościołami, ale nikt nie atakuje. Brak małolatów uzbrojonych w spreje czy choćby kobiet uzbrojonych w maseczki z piorunami nie umyka też uwadze samych strażników, ale szybko znajduje się wyjaśnienie.
Barbarzyńskie hordy, o których opowiadał rotmistrz Bąkiewicz, po prostu się wystraszyły. Najlepszym dowodem są ślady ich obozowisk, które strażnicy znajdują czasem pod kościołami - przeważnie znicze i transparenty, choć rzeczywiście zdarzają się też pomazane mury.
O motywacje i odczucia związane z czuwaniem chciałam zapytać u źródła. W Straży Narodowej najbardziej interesowały mnie kobiety. W tym zdominowanym przez mężczyzn środowisku jest ich stosunkowo niewiele, a na domiar chronią kościoły w związku z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet. Są więc w pewnym sensie mniejszością w mniejszości.
Odzywam się do ponad 20 dziewczyn aktywnych na prywatnej grupie Straży Narodowej. W każdym przypadku wygląda to podobnie - przedstawiam się, mówię, że chciałabym napisać o kobietach zaangażowanych w inicjatywę i zapewniam o autoryzacji przed publikacją.
Po kilku godzinach ostrzeżenie przed moją zbrodniczą korespondencją ląduje na grupie Straży Narodowej. Dlaczego jestem taka niebezpieczna, trudno mi powiedzieć, ale skoro sama adminka ostrzega, coś w tym przecież musi być.
Co takiego, dowiaduję się z komentarzy. Okazuje się, że dla strażników jestem kimś na kształt arcyłotra uczestniczącego w spisku lewicy i bolszewików przeciw Polsce. Zapytacie może, czy łotr świeciłby własną gębą opatrzoną imieniem, nazwiskiem, nazwą portalu, a na domiar podawałby swój prywatny numer telefonu rozmówcom. Widać tak, bo kamraci radzą "wybadać intencje, mając się na baczności" i "odpowiadać ogólnikowo, nie zdradzając przemyśleń i uczuć".
Jeden z komentujących prosi o podanie namiarów na mnie w wiadomości prywatnej w celach "wywiadu" (wywiadowczych?). Uaktywniają się i strażniczki. Jedna z nich uważa, że nie odezwałam się do niej, bo "zło omija ją szerokim łukiem".
Kilka osób oznacza mnie i pisze coś po niemiecku, ale niestety nie mam pojęcia co, bo nie znam niemieckiego. Poza tym czytam, że "z komuchami się nie rozmawia, do komuchów się strzela" (i cóż, że nie pamiętam ani miesiąca komuny, a moja 82-letnia babcia była najstarszą z piątki rodzeństwa wychowanego w małorolnym gospodarstwie), a poza tym "lewacy imają się różnych chwytów, żeby omamić i zmanipulować" (moim chwytem koronnym miała być rozmowa telefoniczna i autoryzacja, ale niestety byłam zmuszona zmienić taktykę)
Czujność strażników wzbudza nawet to, że w wiadomości do jednej z dziewczyn napisałam, że Straż Narodowa kojarzy się w pierwszej kolejności z mężczyznami. Zdaniem strażników to niewinne zdanie jest próbą podziału ruchu. Potem w wiadomościach prywatnych przeczytam jeszcze, że jestem seksistką.
Odpisuję, że kobiety w zdominowanych przez mężczyzn środowiskach są co do zasady interesujące dla czytelnika i dziennikarza, a poza tym Straż Narodowa ma ponoć dawać odpór Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet, więc opinie pań interesują mnie podwójnie. Odpowiedzi nie dostaję.
Za to Marta, z którą miałam rozmawiać, dziękuje towarzyszom broni, że mnie zdekonspirowali i dorzuca od siebie "masakra, jak trzeba uważać". Linkuje też mój tekst dotyczący akcji #niestrajkuje, w którym kobiety niechętne protestom miały przestrzeń, żeby wyrazić swój sprzeciw na forum znacznie wychodzącym poza ich bańkę. Nazywały terminację ciąży z powodów embriopatologicznych "zabijaniem dzieci", krytykowały Martę Lempart i wyrażały wprost obrzydzenie co do haseł i formy strajków. Obyło się bez "lewackiej/bolszewickiej/komunistycznej" cenzury i moich wywodów, bo dziewczyny chciały rozmawiać.
Jako tajna agentka zostałam wkrótce relegowana z facebookowych szeregów Straży Narodowej. Na pożegnanie dostałam wiadomość prywatną od Jana, który napisał, że mogę sobie zacytować to - "będziemy się napierdalać do ostatniego żywego" (niniejszym cytuję i dziękuję za pomoc).
Kobieta mocarnego charakteru
Z ponad 20 strażniczek udało mi się porozmawiać tylko z dwiema. Pierwsza z nich zmawia codziennie różaniec za tych, co pod kościołami. Druga ma na imię Marlena i już na wstępie oświadcza, że patriotką i kobietą mocarnego charakteru jest po babci. Dlatego postanowiła walczyć. Zaczęło się od tego, że była na rynku w Opolu, gdy trwał protest. Towarzystwo rozhulane, wszędzie transparenty "Jeb** PiS". Wycofała się, bo była z dziećmi.
Potem zobaczyła w internecie zdjęcia pomazanych kościołów i poszła sprawdzić, w jakim stanie jest opolska katedra. Gdyby atakowali - broniłaby własną piersią. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Okazało się, że katedra stoi i wygląda jak zwykle. Ale może gdyby nie było Straży Narodowej, wandale zbezcześciliby i ją? W telewizji pokazywali przecież, że są zniszczenia, nawet Jarosław Kaczyński prosił Polaków o ochronę kościołów.
Co ciekawe, Marlena jest przeciwna decyzji Trybunału, który orzekł, że aborcja z przyczyn embriopatologicznych jest niekonstytucyjna. Nie zmienia to faktu, że w "prawdziwość" protestów nie wierzy.
– Może w tych strajkach są jakieś kobiety, które rzeczywiście walczą, żeby nie rodzić chorych, cierpiących dzieci. Ale ta pani, która to wszystko zorganizowały, mówi teraz o aborcji na życzenie. Nie może tak być, że kobieta rozstanie się z mężem i będzie zabijała dziecko w szóstym miesiącu. Te same głupoty powtarzają młode dziewczyny. Ja przepraszam, ale co ma 16-latka do powiedzenia w sprawie aborcji? – pyta.
To właśnie udział młodzieży w protestach przeraża ją najbardziej. Już nawet nie chodzi o to, że są wulgarni i antyklerykalni (Marlena: "Nasz Jan Paweł II tak lubił młodych, pewnie przewraca się w grobie"), ale o to, że przecież ktoś ich do tego wszystkiego musiał namówić.
– Proszę się zastanowić, czy to jest możliwe, żeby cała klasa poszła z własnej woli na protest? Pamiętam, jak miałam tyle lat co oni i wiem, że nastolatki wolą iść na randkę albo na imprezę niż angażować się politycznie. Może jeszcze gdyby przychodzili tylko zobaczyć, jak to wygląda, to bym uwierzyła, ale nie. Oni skaczą i wydzierają się jak małpy, a jak trzeba coś powiedzieć przez mikrofon, nie wiedzą co. No ludzie! – oburza się.
Pytam, kto i w jaki sposób omamił młodych. Marlena nie chce rzucać oskarżeń, bo nie ma pewności, kto za tym stoi, ale wie jedno – tutaj nie chodzi o żadne prawa kobiet, ale o obalenie polskiego rządu.
Gdy zaczęła się udzielać na lokalnej grupie Straży Narodowej, przeczytała sporo nieprzyjemnych wiadomości. Życzono jej urodzenia chorego dziecko, a z jednym facetem tak się pokłóciła, że napisał jej, że "zniszczy jej życie".
– Na szczęście mnie nie tak łatwo wystraszyć, jestem raczej taką osobą…
– …mocarną? – podsuwam.
– Hardcore’ową! – śmieje się Marlena.
O Robercie Bąkiewiczu usłyszała właśnie dzięki Straży Narodowej, bo wcześniej jakoś go nie kojarzyła. Widziała kilka jego wypowiedzi i uznała, że to dobry lider - widać, że ma coś w głowie, wyznaje wartości katolickie. Mówią, że to ONR stoi pod kościołami, ale zdaniem Marleny nie można wszystkich wrzucać do jednego wora, bo Kościół jest wspólny. Nie tylko o religię tu chodzi, ale też o zabytki i szacunek do tradycji. Stoją więc wszyscy: wyborcy PiS-u, Konfederacji, wyborcy PO, narodowcy i zwykli parafianie. Szkoda tylko, że młodzieży tak mało.
Oblężona twierdza
Wypowiedzi Bąkiewicza, oficjalne posty Straży Narodowej i dopatrywanie się wokół wrogich sił łączy jedno. Ze wszystkich tych komunikatów przebija silne poczucie zagrożenia. Czym konkretnie? Trudno powiedzieć, co tylko potęguje lęk.
Bąkiewicz i administratorzy oficjalnych kanałów Straży Narodowej zdają się walczyć z tzw. marksizmem kulturowym. To teoria spiskowa z lat 90., która głosi, że bliżej nieokreślona lewica chce "zainfekować" społeczeństwo swoimi ideami, upychając je w mediach czy np. filmach i serialach (w tym nurcie arcybiskup Gądecki wyjaśniał dziś udział młodzieży w protestach "promocją homoseksualizmu" na Netflixie).
Jaki miałby być tego cel? Oczywiście zniszczenie Cywilizacji Zachodu, która w tej teorii opiera się wyłącznie na wartościach chrześcijańskich i konserwatywnych.
Co ciekawe, w marksizm kulturowy wierzył też Anders Breivik. W 2011 roku zastrzelił 69 nastolatków, którzy byli na obozie letnim na wyspie Utoya. Dlaczego akurat ich? Ofiary należały do młodzieżówki lewicowej Partii Pracy.
Ale idźmy dalej. Bo ciekawych zjawisk w narracji Straży Narodowej jest bez liku. Choćby taki syndrom oblężonej twierdzy - jedna z technik manipulacji. Zjawisko polega w uproszczeniu na wzbudzaniu poczucia zagrożenia np. u wyborców, którzy chętniej zagłosują na tych, którzy obiecują ochronę lub rozwiązanie wyimaginowanych problemów.
Czym można straszyć? Właściwie wszystkim, trzeba mieć tylko dobrego spin doktora. LGBT, uchodźcy, wychowanie seksualne - przykładów mieliśmy w ostatnich latach mnóstwo. W przypadku masowych protestów w roli wroga obsadzono skrajną lewicę wzywającą na pomoc niemiecką ANTIFĘ, której nikt co prawda nie widział, ale sporo można było o niej przeczytać w prorządowych mediach.
Patriotyzm w wersji turbo
W książce "Turbopatriotyzm" semiotyk kultury dr Marcin Napiórkowski dzieli Polaków na "softpatriotów" i "turbopatriotów". Ci ostatni, których sporo łączy ze strażnikami, czerpią wiedzę o sobie i świecie m.in. z historii Polski, teraźniejszość traktują nieufnie. W takim modelu świata jeśli coś zdarzyło się raz (napaść III Rzeszy na Polskę, zależność od ZSRR), ma szanse się powtórzyć. Wróg nie śpi, więc nieustannie trzeba się rozglądać za jego nowym obliczem - zamiast faszystów mogą przyjść Niemcy pod postacią ANTIFY, zamiast komunistów - neomarksiści i lewica.
Dla "turbopatriotów", tak jak dla Bąkiewicza, wojna nigdy się nie kończy. Z okupacji nazistowskiej przeszliśmy pod okupację komunistyczną. Komunizm skończył, ale tylko pozornie, bo na Polskę i polskość wciąż ktoś dybie. A skoro dybie - trzeba bronić. I cóż z tego, że czasem wygląda to jak walka Szczepana Twardocha z cieniem na Instagramie.
Strażnicy Narodowi skrzykują się, żeby bronić białostockiej parafii Zmartwychwstania Pańskiego, po czym okazuje się, że wrogie siły z transparentami to tylko scholanki zbierające pieniądze pod kościołem. Na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego odpowiada zawodnik MMA Marcin Najman, ale jest pewien problem. Na Jasnej Górze pustki, nikt nie atakuje.
Oddolne inicjatywy są wspaniałe, bo pokazują, że mimo wszystko jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. I nieważne, czy idziemy z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet, czy stoimy pod swoją parafią z sąsiadami. Ważne, że chcemy się angażować w imię tego, co uważamy za słuszne.
Tyle że wczytując się w oficjalne komunikaty Straży Narodowej, trudno oprzeć się wrażeniu, że Robertowi Bąkiewiczowi w pierwszej kolejności zależy nie na ochronie kościołów przed wandalami, ale na obudzeniu poczucia zagrożenia u swoich odbiorców. Wypisz, wymaluj syndrom oblężonej twierdzy, o którym pisałam wyżej. Co chce ugrać na zaognianiu konfliktu i sianiu lęku Bąkiewicz, trudno powiedzieć.
Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl