Nie mogli już dłużej czekać. Mimo obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych, które rząd wciąż dla nich utrzymuje, kolejne stacje narciarskie w Polsce wznawiają działalność. I te większe, znane, i te mniejsze, rozsiane po Polsce postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. – Zostaliśmy postawieni pod ścianą, odcięci od wszelkich dochodów. My też chcemy żyć – słyszę.
– Nas nie objęła żadna tarcza. Żeby żyć, musieliśmy się otworzyć – mówi współwłaściciel stacji narciarskiej Jurasówka Ski w Małopolsce.
Które stacje narciarskie i ośrodki otworzyły się mimo wciąż obowiązujących obostrzeń?
Ośrodki proponują zajęcia edukacyjno-sportowe z instruktorem. Tak walczą o przetrwanie
trzy
Oficjalnie stoki są zamknięte. Ośrodki znalazły jednak sposób, by otworzyć wyciągi dla narciarzy, którzy nie uprawiają tego sportu zawodowo. W ostatnich dniach w wielu miejscach w Polsce nastąpił wysyp kursów szkoleniowych, programów edukacyjnych i zajęć sportowych. Tak ośrodki narciarskie walczą o przetrwanie. Nie tylko te najbardziej znane.
Dramat odczuwają wszyscy.
– Żeby żyć, musieliśmy się otworzyć. Nas nie objęła żadna tarcza. Kompletnie żadna. Nie dostaliśmy żadnej pomocy, nikt z nami nie rozmawiał, nikt nie chce nam pomóc. Nie jesteśmy gminą górską, brakuje nam kilku metrów, żebyśmy mogli cokolwiek dostać. Nie zostaliśmy zwolnieni z ZUS-u, spływają nam wszystkie rachunki. A my chcemy je spłacić, chcemy żyć – mówi naTemat Krzysztof Fela, wspówłaściciel stacji narciarskiej Jurasówka Ski w Siemiechowie.
Każdy może wziąć udział w zajęciach
To jedyna taka stacja pod Tarnowem. Działa od blisko 20 lat. W sobotę 30 stycznia, jak zrobiło już wiele innych ośrodków w Polsce, postanowiła wznowić swoją działalność oferując zajęcia edukacyjno-sportowe dla narciarzy.
Każdy, kto przyjdzie na stok musi podpisać ankietę, że bierze udział w takich zajęciach oraz drugą ankietę, że nie jest na kwarantannie, nie ma koronawirusa i jest zdrowy. Wejście na stok odbywa się w reżimie sanitarnym.
– To jest duży obszar, jest bezpiecznie. Żeby nie zachować odległości, to naprawdę wyczyn. Każdy, kto przyjeżdża, bierze udział w zajęciach. Wykupuje karnet na godziny lub liczbę przejazdów. Jeśli potrzebuje skorzystać z porady instruktora, w każdej chwili może to zrobić. Samo to, że wchodzi na stok oznacza, że bierze udział w zajęciach – tłumaczy Krzysztof Fela.
W dniu otwarcia mieli cztery kontrole policji. 31 stycznia była kontrola Sanepidu i jeszcze jedna policji. – W pierwszym dniu, gdy się otworzyliśmy, poinformowali nas, że będą nagrywać, jak działa wyciąg i nagrywali. Z kolei Sanepid przyjechał potwierdzić, że jesteśmy otwarci w momencie, gdy nie powinniśmy być otwarci. Nie dostaliśmy mandatu. Jeśli nałożą karę, nie przyjmiemy jej i będziemy walczyć w sądzie – zapowiada nasz rozmówca.
Pytam, czy nie bał się otworzyć stacji. – To już nie miało znaczenia. Dla mnie to kwestia: żyć albo nie żyć. Mamy rodziny, żyjemy z tego. Pracowaliśmy na to prawie 20 lat i teraz mielibyśmy to stracić? Jak nie będzie pieniędzy na uruchomienie następnego sezonu, to jak wystartujemy? Nie ma szans na pożyczki, bo nie mamy dochodów i żadnych nie wykażemy. Zostaliśmy postawieni przed ścianą. Totalnie odcięli nas od dochodów, a jeszcze cały czas chcą karać i utrudniać dalszą pracę – odpowiada.
Które stoki się otwierają
Straty liczą wszyscy. Nie ukrywają, że mają poczucie, że nikt o nich nie myśli. Czekali na kolejne komunikaty rządu i się przeliczyli. Duże ośrodki na Podhalu, jak Kotelnica Białczańska, co prawda nie otwierają się. Ale część stacji wzięła sprawy w swoje ręce. Niektórzy przyznają, że można nazwać to pewnym buntem, choć nie o bunt im chodziło, tylko o przetrwanie.
Dla zajęć i kursów edukacyjno-szkoleniowych stoki otwarto m.in. w Wiśle i Kasinie Wielkiej. Ośrodek narciarski Klepki w Wiśle zorganizował np. "rekreacyjny kurs jazdy na nartach", a Kasina Ski – "otwarte zajęcia edukacyjno-sportowe”.
Jedna z pierwszych zaczęła w ten sposób działać Szwajcaria Bałtowska. W ostatni weekend podobno było oblężenie. "Przyjechały tłumy miłośników nart i snowboardu z całej okolicy – rano widzieliśmy auta z całego Mazowsza z Warszawą włącznie, całego Świętokrzyskiego, ale też z wielu powiatów województwa podkarpackiego, głownie z Tarnobrzega, Stalowej Woli czy Mielca" – opisywało Echo Dnia.
Już 16 stycznia otworzył się też Ośrodek Narciarski Chrzanów – Narciarski Raj u Rzetelskiego na Lubelszczyźnie, który znalazł się w takiej samej sytuacji jak stacja Jurasówka Ski – położony jest za nisko, by móc liczyć na wsparcie finansowe ze strony rządu. Po konsultacji z prawnikami, właściciel otworzył stok, a właściwie "zorganizowany teren narciarski". "Jeździmy codziennie od 9 do 22" – ogłosił na FB.
Dziś w internecie krążą listy otwartych stacji. Są na nich też m.in. Kiczera Ski, Puławy na Podkarpaciu, Telegraf w Kielcach, czy Piękna Góra Rudziewicz w województwie warmińsko-mazurskim.
– Każdy na drugiego patrzył, co robi. Jesteśmy w kontakcie. Można powiedzieć, że branża jest zjednoczona – mówi Krzysztof Fela.
Ośrodek Jurasówka zachęca na Facebook: "Zapraszamy na zorganizowany teren narciarski. Codziennie od godziny 9.00 do 21.00. Do dyspozycji wszystkie trasy zjazdowe".
Jedna ze stacji, Master Ski w Tyliczu, otworzyła się całkowicie. Jak słyszę od jednego z pracowników ludzie dzwonią bez przerwy i pytają, czy mogą przyjechać. – U nas nie potrzeba podpisywania żadnych oświadczeń o kursie, ani zapisywania się do żadnej partii – mówi pracownik. To aluzja do Ostoi Górskiej Koninki, która otworzyła się już 19 stycznia.
"Organizujemy spotkanie służbowe partii, która jest zarejestrowana, partii Strajk Przedsiębiorców. Takie spotkanie jest chronione przez ustawę o partiach" – tłumaczył lokalnym mediom właściciel Józef Pasek. By skorzystać ze stoku, trzeba wypełnić deklarację przystąpienia do partii Strajk Przedsiębiorców.
Jak wyglądają zajęcia na stokach
Wszędzie podkreślają, że oficjalnie ośrodki są zamknięte. Otworzyli się dla zajęć, zgodnie z prawem.
– To była trudna decyzja, ale będziemy konsekwentni. W Kasinie Wielkiej, Wiśle i Kurzej Górze odbywają się zajęcia sportowo-edukacyjne. Przygotowaliśmy regulaminy dotyczące szkoleń i miejsca, w którym się odbywają. Osoby, które się z nimi zapoznają i przedłożą stosowne oświadczenie w kasie, mogą uczestniczyć z tych zajęciach. Oddelegowaliśmy instruktorów, którzy w każdej chwili są do dyspozycji naszych gości. Zawsze można podpytać, można podszkolić swoje umiejętności, sprawdzić, co robimy źle. W tym momencie odbywa się to zgodnie z literą prawa – mówi naTemat Grzegorz Lenartowicz, dyrektor ds. komunikacji w Grupie Pingwina, która obejmuje również Słotwiny Arena.
Jak opowiada, instruktorzy są rozstawieni na całym obszarze. – Można podjechać do tej osoby, porozmawiać. Ale też można szkolić się z nią indywidualnie, są dwie możliwości. Osoba szkoląca się cały czas jest pod naszą opieką. Wszystko odbywa się w bardzo wysokim rygorze sanitarnym – zastrzega.
Decyzja o zamknięciu stoków do 14 lutego, jak mówi, jest niezrozumiała. – Możemy korzystać z galerii handlowych, spacerować po parkach i rynkach miejskich, a korzystać ze stoków nie. Czym innym jest przebywanie na świeżym powietrzu w terenie górskim a np. w miastach, gdzie jest smog. Dla zdrowia fizycznego i psychicznego byłoby to wskazane. Tworząc komunikaty prasowe prosiliśmy o wyrażenie swojej opinii lekarzy, psychologów, pediatrów, którzy potwierdzali, że aktywność na świeżym powietrzu w odpowiednim reżimie, jest wskazana – mówi.
Ośrodki narciarskie liczą straty
Straty będą potężne w całej branży narciarskiej, to wiedzą wszyscy. – Ten sezon możemy spisać na straty. Dziś zamieściliśmy komunikat na FB Słotwiny Arena, wczoraj widziałem komunikat stacji narciarskich zrzeszonych w Tatra Ski. Obraz niestety jest niepokojący – mówi Grzegorz Lenartowicz.
Krzysztof Fela mówi, że nawet nie chce liczyć, jakie. Ile musi dopłacać do wyciągu, jakie są straty? – Nie chcę się denerwować. Mam już tak zszarganą psychikę przez to, co się dzieje, że brak słów. Samo naśnieżanie u mnie to koszt 30-40 tys. zł. Dopiero teraz w sobotę pierwsze pieniądze zaczęły spływać, a nie wypływać – mówi.
U niego w pierwszych dniach nie było wielkich tłumów. – Trochę ludzi jest, boją się konsekwencji. Informujemy, że jedyną konsekwencją może być mandat od policji za jazdę bez maseczki i brak zachowania odstępu. Każdego narciarza o tym informujemy. Ale jeśli teraz klienci dopiszą, to prawdopodobnie wyjdziemy po tym sezonie na zero. Wtedy prawdopodobnie uda nam się uruchomić stok w przyszłym roku, bo koszty, żeby w ogóle wystartować z sezonem są bardzo duże. Wszystkie serwisy, przeglądy, naśnieżanie, dozory, już na start połykają dużo pieniędzy – zwraca uwagę.
Dodaje jeszcze: – Rząd starszy nas kontrolami, ale widzi, że nie wygra. Już słychać, że kombinują, że jak narciarz będzie miał wypadek na stoku, może nie dostać odszkodowania. Mówią też, że na Zachodzie wszystko zamykają i tam ludzie są cicho. Owszem, są cicho, bo tam dostają 60-70 proc. utraconych dochodów. Jak ja bym tyle dostał, to też bym się nie wychylał. Siedziałbym przed telewizorem i pił kawę.
Dodatkowo narciarz ma kask, gogle, rękawice, komin, które sprawiają, że jest bardziej odizolowany od zewnętrznych warunków. Nie dotyka barierek, nie ma z nimi styczności, jest dużo bardziej bezpieczny niż klient galerii handlowej. W miejscach, gdzie możemy się kumulować, przebywamy bardzo krótko. Jeśli narciarz ma wpięte narty, to osoba, która jest przed nim i za nim, zachowuje dystans wymuszony przez narty. A tunele i ograniczenie przepustowości, na które się zgodziliśmy, w praktyce zdawało egzamin.