
Nie tylko morsowanie Polacy odkryli w czasie pandemii. W całym kraju widać też prawdziwe szaleństwo wokół nart biegowych. W sklepach i wypożyczalniach brakuje sprzętu. – Dziś kilka osób odeszło z kwitkiem. Nie pamiętam, żeby w tygodniu działo się coś takiego – mówią w jednej wypożyczalni. Właściciel sklepu: – Szaleństwo widać w całej Europie.
REKLAMA
W warszawskim Lesie Kabackim, Kampinosie, czy na Choszczówce na Białołęce, można było mieć ostatnio wrażenie, że ludzi na biegówkach bywało czasem więcej niż spacerujących. Widać ich też w mieście na chodnikach, w parkach. Jakby wszyscy nagle odkryli narty biegowe.
– W niedzielę dwa tygodnie temu wybrałem do Kampinosu i czegoś takiego nie widziałem jeszcze nigdy. Korek wracających samochodów z Puszczy Kampinoskiej do Warszawy był taki, jak w górach na koniec dnia po zamknięciu wyciągów – mówi naTemat Marek Mozołowski, właściciel sklepu Biegówki Lepsza Strona Zimy.
Jego firma też odczuwa biegowe szaleństwo, które tej zimy opanowało Polaków. – To szaleństwo widoczne jest w całej Europie. We wszystkich sklepach skończyło się wszystko, co jest związane z narciarstwem biegowym. Towaru zabrakło u dostawców. To skutek zamknięcia stoków i pojawienia się zimy w Europie pierwszy raz od lat – zwraca uwagę.
Sprzedaż wzrosła kilka razy
W Polsce zaczęło się w grudniu, ale tak naprawdę po opadach śniegu w połowie stycznia. – Jesteśmy głównie sklepem stacjonarnym. Ale wtedy w ciągu trzech dni przez nasz sklep internetowy przeszło mniej więcej 2/3 całych, rocznych, zamówień z ubiegłego roku. Udział sklepu internetowego w sprzedaży wzrósł z 10 proc. do ok. 30 proc – opowiada Marek Mozołowski.Szaleństwo było też w sklepie stacjonarnym. – Początkowo przychodzili klienci, którzy np. mieli dom w górach, czy na Mazurach, lub inne możliwości noclegu w tamtych rejonach. Gdy śnieg pojawił się na równinach, musieliśmy przedłużyć godziny pracy. Czasem pracowaliśmy praktycznie do godz. 23.00, żeby zdążyć obsłużyć klientów. Sprzedaż jest na poziomie trzy-, czterokrotności z poprzedniego sezonu – mówi nasz rozmówca.
Normalnie pracują do godz. 20.00. Gdy Polskę zasypał śnieg, przed sklepem ustawiała się kolejka. – Krótko mówiąc, było tak, że staraliśmy się pozbyć ludzi ze sklepu, żeby nie było zbyt wielu osób na raz. Odkładaliśmy montaż nart na później, żeby odebrali gotowe na narty i nie musieli oczekiwać na miejscu – mówi Marek Mozołowski.
Jaka sytuacja w wypożyczalniach
To samo od miesiąca było w wypożyczalniach. "Telefon dzwoni przez cały dzień, odbieram połączenie średnio co minutę. Największe zainteresowanie jest w weekend, ale w tygodniu również mamy wypożyczone sto procent sprzętu. Rezerwacje mamy na tydzień do przodu. Gdyby dziś przyjechały trzy tiry sprzętu, nie mielibyśmy problemu z rozdysponowaniem go" – powiedziała trójmiejskiej Wyborczej Małgorzata Naróć z Akademii Carvingu w Gdańsku.Pytam w Warszawie. – To się zgadza. Gdybym miał więcej nart, poszłoby bez problemu. Spokojnie wypożyczyłbym cztery razy więcej – mówi naTemat Konrad Modzelewski, właściciel wypożyczalni nart Biegówki na Choszczówce.
Jego wypożyczalnia ma bardzo dobrą lokalizację, znajduje się na skraju lasu, jest jedną z największych w Warszawie. – Zawsze mieliśmy popyt, ale w tym roku przerósł nasze i możliwości i oczekiwania. U nas ludzie się śmieją, że jest taki ruch jak w Sudetach. I w lesie ciężko o wolne miejsce dla biegacza, i na parkingach samochodowych tak samo. Przez pandemię ludzie nie mają za bardzo rozrywki, nie mogą pojechać w góry. Pracują zdalnie i nawet w tygodniu mogą sobie pozwolić, żeby wyskoczyć na biegówki – dodaje.
Teraz ma być odwilż, sytuacja może zmienić się w każdej chwili. – Dwa tygodnie temu w wypożyczalni był tłum i ścisk. Teraz w tygodniu jeszcze można wypożyczyć narty, ale w weekendy już nie. Importerzy też nie mają sprzętu, bo nikt nie spodziewał się, że tak będzie. Nie mieliśmy pojęcia, że tak to zaskoczy. Od trzech lat nie było nart, narty stały w magazynach, nikt nie zaopatrywał się w więcej. Ci, którzy zostawili je, jak ja, byli jakoś zabezpieczeni. Ale gdy nie było śniegu w niektórych wypożyczalniach powyprzyprzedawali sprzęt, zostawili sobie tylko garstkę – mówi Konrad Modzelewski.
I dziś pewnie plują sobie w brodę, bo w tym roku słychać wręcz o modzie na biegówki. Niemal tak, jak z morsowaniem.
W innej z wypożyczalni też słyszę, że takiego zainteresowania nartami biegowymi nie pamiętają.
– W ubiegłym roku w ogóle nie było biegania. Dwa lata temu było tylko przez dwa weekendy. Ostatni raz dobre warunki były w 2016 roku. Ale i tak czegoś takiego, jak teraz nie było. Teraz nart brakuje również w ciągu tygodnia, a nie tylko w weekendy, jak kiedyś. Jest bardzo duże zainteresowanie. Ludzie wypożyczają narty nie tylko na godziny, ale na tydzień, czy dwa – mówi pracownik.
Dodaje, że gdyby mieli dwa razy tyle sprzętu, co teraz, to przypuszcza, że też by się wypożyczyły – Jest szał. 80 procent klientów to nowicjusze. Mówią, że pierwszy lub drugi raz są na nartach – przyznaje.
W dniu, gdy rozmawialiśmy, kilka osób odeszło z kwitkiem.
Zainteresowanie w sieci
Niektóre miasta same zachęcają do nart biegowych. W Krakowie zapraszają na Błonia.W Gdańsku m.in. na plaże. Narty biegowe zachwala posłanka Magdalena Łośko.
A to tylko kilka wpisów z internetu.
Marek Mozołowski zwraca uwagę, że w tym roku narciarstwo biegowe bardzo ożywiło się również w mediach społecznościowych. – Pojawiło się szereg stron, gdzie ludzie udzielają sobie porad, relacjonują jakie są warunki na trasach, organizują wspólne wyjazdy na narty biegowe, dzielą się kosztami transportu. Jest szereg fajnych wpisów na Facebooku – mówi.
Z nartami biegowymi jest trochę jak z sankami. Gdy spadł śnieg, nagle zabrakło sanek w sklepach, a ceny w internecie poszybowały w górę.
– Narty zamawia się u producentów na pół roku wcześniej. Czyli w tym roku zamawiamy do 15 marca i otrzymamy je jesienią.
Czasem trafiają się okazje, ale dziś praktycznie nie ma już żadnej możliwości domawiania nart – tłumaczy Marek Mozołowski.
Czasem trafiają się okazje, ale dziś praktycznie nie ma już żadnej możliwości domawiania nart – tłumaczy Marek Mozołowski.
W tym roku – jak dodaje – sytuacja miała być dodatkowo utrudniona z powodu pożaru w największej fabryce firmy Fischer, głównego dostawcy nart biegowych. Fabryka znajduje się w Mukaczewie na Ukrainie i odpowiada za ok. 60 proc. rynku nart w Europie.
– Pożar był w październiku. Spłonęła gotowa do wysłania produkcja, co dodatkowo spowodowało zakłócenie rynku. Z tego powodu zdecydowanie mniejsze były dostawy nart w tym roku – opowiada.
Gdy Polacy rzucili się na biegówki, jemu awaryjnie udało się ściągnąć sprzętu z Czech, trochę kupił też od duńskiego detalisty. – W praktyce teraz można kupić narty tylko dla osób ważących więcej niż 65 kg. Strategicznym surowcem są wiązania do nart. Produkuje je norweska firma Rottefella, która jest tak zajęta pracą, że na pytanie polskiego importera odpowiedzieli: ustawiamy was w kolejce, ale nic nie potrafimy powiedzieć – mówi.
