
– Powiedziałabym, że kulinarne wtopy to moja specjalność! Nie jestem profesjonalną kucharką i dużo improwizuję, dlatego nie zawsze wszystko jest pyszne – przyznaje Julita Romaniuk. Okazuje się jednak, że w niczym to nie przeszkadza, bo jej profil na Instagramie obserwuje i poleca sobie coraz więcej osób. "Biedanizm" udowadnia, że wege nie oznacza drogo i skomplikowanie.
REKLAMA
Byłaś zaskoczona, kiedy okazało się, że połowa Instagrama przesyła Ci zdjęcia ciasta zrobionego z twojego przepisu?
Tak, chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że się tego nie spodziewałam. Tak naprawdę historia tego ciasta sięga pierwszej fali pandemii. Już wtedy moje obserwatorki i moi obserwatorzy bardzo polubili ten przepis i przez dobre 2-3 miesiące nie było dnia, aby ktoś nie podesłał mi swojej interpretacji tego wypieku.
Później temat ucichł, ale najwidoczniej po to, aby rok później uderzyć ze zdwojoną siłą. A to wszystko dzięki temu, że ciasto przypadło do gustu również aktorce Zosi Zborowskiej, udostępniła je na swoim story i od tego momentu mam zawaloną skrzynkę odbiorczą zdjęciami biedańskich ciast.
Oczywiście przepis można znaleźć w wyróżnionych nat woim profilu, ale powiedz chociaż, co do niego potrzeba?
Składniki, które na 100 proc. większość z nas ma w swoim domu: mąkę, wodę lub mleko roślinne, odrobinę octu, olej, cukier zwykły oraz wanilinowy, proszek do pieczenia i ulubione owoce. I to tyle! Wszystko należy wymieszać i upiec. Zero filozofii, a efekt mniaaam!
Jest jeszcze jakieś danie, które było porównywalnym hitem?
Zdecydowanie kebab! Jedna z moich obserwatorek, Michalina, wymyśliła mu nawet nazwę – Biedab, która przyjęła się lepiej niż on sam. To danie, które na równi z ciastem wybiło mój profil na wyżyny Instagrama. Oczywiście śmieję się i żartuję, ale faktem jest, że codziennie zostaję oznaczona chociaż na jednym instastory z Biedabem.
Najśmieszniejsze jest to, że ludzie z zagranicy wysyłają mi zdjęcia paczek z Polski, w których rodzina wysyła im półprodukty na biedaba, bo u nich nie ma albo są dużo droższe.
Czym jest biedanizm?
Niektórzy mówią, że to już styl życia. Patrząc na to z zewnątrz, to po prostu profil na Instagramie, na którym publikuję swoje pomysły i przepisy na wegańskie, tanie posiłki udowadniając tym samym, że weganizm jest dla każdego, że nie jest turbo drogą i skomplikowaną dietą.
Jednak z mojej perspektywy śmiało mogę powiedzieć, że Biedanizm to cała (już ponad 30-tysięczna) społeczność! Codziennie spędzam godziny na ploteczkach i rozmowach z moimi obserwatorkami i obserwatorami i naprawdę ich wszystkich uwielbiam.
I mimo, że to brzmi patetycznie, to serio wszyscy razem tworzymy ten profil. Ludzie podsyłają mi najlepsze promocje, fajne okazje albo swoje, pyszne i tanie obiady, a ja je publikuję, aby mogli skorzystać pozostali. Piszą też z różnymi pytaniami, np. gdzie najlepiej i tanio wegańsko zjeść we Wrocławiu, a gdy nie znam na nie odpowiedzi, proszę o pomoc całą resztę i tak się nam żyje!
Jak wpadłaś na to, żeby prowadzić taki profil?
Przypadkiem! Ten pomysł pojawił mi się w głowie znikąd. Zadzwoniłam do mojego chłopaka, opowiedziałam mu o nim, a on rzucił hasło "Biedanizm". I tak już zostało.
To, co przyciąga i pozwala tworzyć taką społeczność, to chyba też – nie chcę, żeby zabrzmiało patetycznie – ale jakaś prawda i nie taki cukierkowy obrazek. Będzie pół żartem, pół serio, ale chodzi mi o to, że ktoś może powiedzieć: "Ej, nie tylko ja tak mam, że jeszcze tydzień do końca miesiąca, a na moim koncie jest 5 zł". No i to wszystko jest opakowane w świetne poczucie humoru.
Zdecydowanie tak! Chyba każdy był kiedyś na takim etapie życia i nie ma w tym nic złego ani hańbiącego. Pamiętam, jak jeszcze będąc na studiach, pożyczałam 20 zł od siostry, aby zrobić zakupy, bo wszystko, jak to na studiach, przewaliłam na głupoty. Wtedy za te 20 zł robiłam najbardziej przemyślane zakupy w moim życiu i jeszcze reszta zostawała.
Chociaż teraz nie dopuszczam do takich sytuacji i odkąd zarabiam swoje pieniądze, staram się prowadzić jak najbardziej odpowiedzialne życie finansowe, to jednak z tego się nie wyrasta... albo po prostu nie lubię przepłacać!
Często spotykasz się z takim zarzutem, że wege znaczy drogo? Ja tak.
Tak, jednak wege, tak samo jak dieta tradycyjna, może być i droga i tania. Myślę, że to taki mit lub też dobra wymówka dla osób, które wymigują się od spróbowania diety roślinnej. Utarło się, że jest droga, więc nawet nie próbują.
Zamienniki nabiału czy mięs, owszem nie są najtańsze, ale w 2021 roku powiedziałabym, że te ceny są na poziomie zbliżonym do cen tradycyjnych produktów. Przykładem są np. wegańskie i mięsne kabanosy – oba za około 5 zł. Oprócz tego, co może być drogie – warzywa są tanie, pyszne i mega zdrowe!
Od dawna jesteś weganką? Kiedyś podobno kochałaś kebaby.
Kebaby kocham do tej pory, ale w wersji roślinnej oczywiście! Na diecie roślinnej jestem od około 4 lat, jednak przed tym byłam długo wegetarianką. Długo nie mogłam się "namówić" na weganizm, jednak gdy zaczęłam się spotykać z moim chłopakiem Wojtkiem, który świadomie przechodził na dietę wegańską, jakoś nieświadomie przeszłam razem z nim.
Widzisz różnicę, jeśli chodzi o to, co dziś możesz znaleźć na półkach w sklepach, a jak ta oferta wyglądała jeszcze jakiś czas temu?
Och tak! Moja starsza siostra jest wege od dziecka i pamiętam, jak było "za jej czasów". Kukurydza z majonezem i pieczarkami lub parówki sojowe raz do roku to był szczyt marzeń! Teraz w najpopularniejszych dyskontach kupimy dosłownie każdy zamiennik – od śmietany, poprzez ser, mięso mielone, pierogi ruskie i nawet jajka w proszku.
Dania wymyślasz sama czy czerpiesz skądś inspirację? Np. od 4-letniego siostrzeńca...
(Śmiech) No Leoś to jest kucharz od urodzenia. Szczerze mówiąc, część dań wymyślam sama i eksperymentuję, nie zawsze udanie. Część dań to np. potrawy "zbiedanizowane", czyli już znane wegańskie dania, skomponowane tak, aby były jeszcze tańsze, nie tracąc przy tym walorów smakowych, albo potrawy kuchni tradycyjnej weganizowane. Różnie to bywa.
Jakie jest twoje ulubione wegańskie danie albo wegańskie odkrycie?
Ach, ja kocham makarony! Oprócz tego pizzę marinarę, burgery, kebaby... no co tu dużo mówić, kocham fastfoody. A z takich, które przygotowuje sobie sama – to zdecydowanie makaron z sosem orzechowym i szczypiorkiem.
A są jakieś kulinarne wtopy?
Powiedziałabym, że kulinarne wtopy to moja specjalność! Nie jestem profesjonalną kucharką i dużo improwizuję, dlatego nie zawsze wszystko jest pyszne. Zupy w "mało smacznych" kolorach to już klasyk... ale zawsze smakują dobrze!
Czasem mam dziwne pomysły gotując z resztek. Kiedyś próbowałam zrobić gołąbki z liści sałaty... Chyba nie muszę dodawać, że nie wyszły? Pasty kanapkowe w dziwnych kolorach i konsystencjach, ach no mnóstwo tego! Tak to jest, jak się wyznaje kuchnię "na oko". Na Instagramie poświęciłam temu całą wyróżnioną relację pt. "Upadki". "Wzloty" jak coś też są!
