Mercedes EQC to jeden z długodystansowców, jeśli w ogóle tak możemy szufladkować samochody z napędem elektrycznym. Pojedziecie nim na wakacje (jak rozplanujecie trasę z ładowarkami), a do tego dostaniecie sporo adrenaliny za kółkiem. Tylko realny zasięg nie zgadza się z danymi z broszurki.
Zacząłem od najbardziej istotnej kwestii dla wszystkich kierowców zainteresowanych elektrykami. Pytanie o zasięg jest kluczowe szczególnie w Polsce, gdzie ładowarek nawet w miastach mamy jak na lekarstwo, a jeśli już jakąś znajdziemy, to może być zepsuta. Parę razy sprawdziłem to na własnej skórze, kiedy wybrałem się elektrykiem poza Warszawę.
Żeby było jasne, Mercedes EQC nie rozczarował mnie pod względem zasięgu, ale i tak poczułem się trochę oszukany, o czym za chwilę.
Kiedy zaczynałem swoją przygodę z EQC 400 4MATIC nie ukrywam, że miałem duże oczekiwania. A to wszystko za sprawą innego Mercedesa, bo całkiem niedawno hybrydową Klasą A przejechałem na samym prądzie prawie 70 km. Apetyt rósł więc w miarę… jeżdżenia.
EQC to jednak zupełnie inne auto, które otwiera nowy rozdział w historii Mercedesa. To w końcu pierwszy seryjnie produkowany samochód elektryczny tej marki. Jest ogromny, prawie o 13 cm dłuższy i 5 cm szerszy od całkiem pokaźnego GLB, ale za to skromniejszy w wymiarach w zestawieniu z GLS-em.
EQC według mnie wygląda bardzo poprawnie. Chociaż trochę przytłacza gabarytami, to jego sylwetka wydaje się po prostu… grzeczna. Dynamiki dodaje mu za to opadająca linia dachu.
Z przodu i z tyłu dzieje się najwięcej, bo mamy tam ciekawe bajery – listwy świetlne LED, o których firma pisze, że to pasy iluminacyjne. Mniejsza o nazwę, ale szczególnie w nocy wygląda to świetnie i współgra z reflektorami MULTIBEAM LED, dostępnymi już w standardzie. Da się zauważyć także nowe obręcze kół, stworzone od podstaw dla linii EQ.
Poza tym EQC przypomina po prostu kolejnego SUV-a ze stajni Mercedesa. No i ma zielone tablice – przepustkę do jazdy buspasami i darmowego parkowania na mieście. Gdybym miał wybierać patrząc tylko na styl, bardziej podobało mi się Audi e-tron sportback, bo tam od razu było widać, że mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym. EQC może po prostu mniej rzuca się w oczy.
W środku poczułem się jak w domu znajomego, do którego często wpada się na kawę. Mercedes pokusił się tylko o odświeżenie designu. Pojawiło się więcej metalicznych powierzchni, a oświetlenie Ambiente już tak bardzo nie daje po oczach.
W EQC znalazł się już znany szerokopasmowy kokpit, czyli całe centrum dowodzenia na jednej tafli szkła. Zwróćcie też uwagę na ciekawie stylizowane wloty powietrza i metalizowaną listwę, która ciągnie się od deski rozdzielczej aż po przednie drzwi. Wszystko, co kierowca i pasażerowie mają pod ręką, jest praktyczne, chociaż szkoda, że zabrakło wejścia USB typu A.
Z przodu i z tyłu można poczuć się bardzo komfortowo, bo miejsca jest pod dostatkiem. Bagażnik o pojemności 500 litrów też powinien wystarczyć na zapakowanie paru większych walizek. Tylko trzeba pamiętać, że w podwójnym dnie znajdują się kable do ładowania. Warto mieć to z tyłu głowy, jak już wypchacie kufer po brzegi.
Najwięcej wrażeń miałem oczywiście z jazdy, bo EQC, mimo że waży prawie 2,5 tony, zachowuje się jak zwinny kocur. Ma 408 KM i do setki przyspiesza w 5,1 sekundy. Maksymalnie pojedziemy nim 180 km/h.
W elektryku wciskanie gazu w podłogę znienacka wyzwala zwykle skrajne emocje. Moi pasażerowie albo przeklinali, albo dostawali ataków śmiechu. Podobnie miałem podczas przejażdżki Porsche Taycanem Turbo S, tylko tam łamie się już prawa fizyki. Mercedes też wgniata w fotel, ale z dozą rozsądku.
No i w końcu: ZASIĘG. Marudzę od początku, więc od razu wam powiem: zapomnijcie o przedziale 369-414 kilometrów, o którym pisze Mercedes. Realnie EQC przejedzie 300-320 km, a trzeba też pamiętać, że musicie zachować trochę mocy, by dojechać do ładowarki. To dlatego wspomniałem, że poczułem się oszukany, bo nagięcie danych w tym przypadku jest przegięciem.
I żeby nie było – to nie tylko problem Mercedesa. W przypadku Audi rozczarowałem się podobnie, chociaż może… trochę mniej. Realny przedział dla EQC, który podałem wyżej, sprawdziłem przy jeździe raczej nie w stylu "eko", ale też bez zbędnego dociskania gazu.
Wygląda to tak, że do 100-110 km/h samochód gospodaruje energią całkiem rozsądnie. Powyżej tej granicy zasięg leci ostro w dół, i wtedy bez sensu patrzeć już na jakiekolwiek średnie dane. Trzeba po prostu pilnować wartości na wyświetlaczu, by nie zostać z EQC w szczerym polu bez gniazdka do ładowania.
Co do samego uzupełniała energii, nie będę zanudzał tu czasem podpięcia pod wtyczkę, tylko odeślę was na stronę Mercedesa. Tam znajdziecie fajne narzędzie do obliczania poziomu ładowania do preferowanej trasy, nawet z uwzględnieniem typu ładowarki.
Mercedes świetnie pomaga kierowcy oszczędzać energię. Mamy do wyboru cztery tryby jazdy. Oprócz tradycyjnych Sport, Comfort i Eco jest jeszcze Maximum Range, który za pomocą inteligentnego programu jazdy, pozwala osiągnąć maksymalny zasięg. Ciekawą opcją jest też haptyczny pedał gazu, czyli dosłownie punkt oporu przy docisku. W ten sposób auto nie pozwala kierowcy jechać zbyt szybko, by zachować więcej energii.
Asystent ECO w EQC jest na tyle rozbudowany, że samochód sam dyktuje kierowcy, co powinien zrobić. Alarmuje, kiedy lepiej zdjąć nogę z gazu, np. gdy zbliżamy się do skrzyżowania. Wszystko po to, by jak najefektywniej odzyskiwać energię.
EQC ma też pięć różnych trybów rekuperacji. Za pomocą manetek zmiany biegów przy kierownicy wybierając od "D+" (żeglowanie) do "D- -" (silna rekuperacja) można zdecydować o poziomie odzyskiwania energii hamowania. Na początku trudno było mi to wyczuć, ale później korzystałem z manetek podczas każdej przejażdżki. To naprawdę pozwala rozsądnie wykorzystywać napęd elektryczny.
EQC jest też oczywiście naszpikowany gadżetami, które pomagają w codziennej jeździe. Kamery 360 stopni sprawdzają się nie tylko na parkingu, ale czasami też między autami na zatłoczonych ulicach. Manewrowanie tym autem okazało się zadziwiająco proste, bo w ogóle nie czuć jego rozmiarów.
Co więcej, elektryczny Mercedes może też zaparkować sam, ale akurat ta automatyczna funkcja w moim przypadku w ogóle się nie sprawdziła. Tam, gdzie trzeba było parkować prostopadle, Mercedes chciał się ustawić… równolegle. A na parkingu w galerii handlowej w ogóle nie wykrywał dostępnych miejsc. Ewidentnie coś tu nie działało, ale to też dowód na to, że nowoczesne systemy nie we wszystkim wyręczają kierowcę perfekcyjnie.
EQC ma świetnie wyciszone wnętrze, a zawieszenie nie pozwoli wam odczuć nierówności na drodze. Odradzałbym jednak wyjazdy w trudniejszy teren, bo z prześwitem nieco ponad 10 cm może się to źle skończyć. Dlaczego tak mało? Trzeba było gdzieś zmieścić akumulatory. Poza tym, nie oszukujmy się – to jest typowo miejski SUV, a nie terenówka do zadań specjalnych. Dla klienta, który zdecyduje się na EQC, ważniejsze od prześwitu może być nawet pokaźne okno dachowe.
Jeśli dzisiaj miałbym kupić auto elektryczne z tej górnej półki, dostałbym bólu głowy. Jeździłem Audi e-tronem, o którym mogę napisać, że to kawał nowoczesnego SUV-a. EQC wypada przy nim podobnie, ale jego cena w podstawie jest niższa o ponad 20 tys. zł (299 tys. zł). Wiadomo, przy konfiguracji wyjdzie zapewne grubo ponad 300 tys., jednak patrząc na katalogi, Mercedes jest po prostu tańszy.
Uwielbiam zapach benzyny i tradycyjny dźwięk silnika, ale EQC to kolejny elektryk, który dał mi poczucie, że z tym napędem da się żyć na co dzień. Ma niezły zasięg, świetnie się prowadzi, a na polskich ulicach wciąż przyciąga wzrok. Muszę przyznać, że z EQC zdążyłem się polubić, chociaż gdybym naprawdę musiał wybrać, to w kraju z niedostatkiem ładowarek wziąłbym… spalinowego GLE.
Mercedes EQC 400 4MATIC na plus i minus:
+ Cisza – jak to w elektryku, ale do tego komfortowe wnętrze
+ Zasięg na poziomie ponad 300 km pozwala wyruszyć w trasę
+ Wszystkie funkcje oszczędzania energii, które ułatwiają życie
- Brak wejścia USB typu A