Kanały w Amsterdamie zapełniają się łódkami, ulice zalewają ubrani na pomarańczowo Holendrzy, a sąsiedzi handlują ze sobą używanymi rzeczami. 27 kwietnia całe Królestwo Niderlandów świętuje urodziny swojego monarchy. Skąd się wziął kolor pomarańczowy i czy faktycznie ktoś składa życzenia królowi?
"Koningsdag", czyli "Dzień Króla" najhuczniej obchodzony jest w Amsterdamie. Wielu Holendrów zjeżdża wtedy stolicy konstytucyjnej Holandii, aby zabawić się przez jeden dzień. Ale w mniejszych miastach balanga też trwa w najlepsze. Impreza zaczyna się tak naprawdę w nocy z 26 na 27 kwietnia i trwa cały następny dzień. Uczestniczą w niej niemalże wszyscy. Holendrzy, z którymi rozmawiam, podkreślają, że to dobra okazja, żeby przypomnieć sobie, jak bardzo lubią swój kraj.
Warto wspomnieć, że tegoroczny Dzień Króla – jak i zeszłoroczny z tej samej przyczyny – nie jest w Holandii tak hucznie obchodzony ze względu na pandemię koronawirusa. Co prawda Królestwo Niderlandów zapowiedziało poluzowanie restrykcji już niebawem, ale holenderskie władze zaplanowały to na dzień po Koningsdag, aby uniknąć gromadzenia się ludzi.
Wieloletnia tradycja
Wszystko zaczęło się w 1895 roku od księżniczki Wilhelminy. Wtedy po raz pierwszy świętowano "Prinsessedag", czyli "Dzień Księżniczki". Po objęciu przez nią tronu w 1890 r. nazwę zmieniono adekwatnie do nowego tytuły, czyli na "Dzień Królowej", który obchodzono 31 sierpnia.
Wraz z abdykacją Wilhelminy i objęciem tronu przez jej córkę księżniczkę Juliannę, data została zmieniona zgodnie z urodzinami nowej władczyni, czyli na 30 kwietnia. Data ta utrzymała się wraz z objęciem tronu przez królową Beatrix, mimo że jej urodziny wypadały kiedy indziej. Zmieniła się za to tradycja – Julianna zawsze otwierała paradę kwiatów w królewskiej rezydencji, podczas kiedy Beatrix postanowiła odwiedzać co roku inne holenderskie miasta, gdzie brała udział w świętowaniu razem z dziećmi.
Przez ostanie kilka dekad Holendrzy przyzwyczaili się raczej do tego, że na tronie zasiada kobieta. Obecnie nad Królestwem Niderlandów panuje Wilhelm Alexander. Nastąpiły dwie "duże" zmiany – święto przesunięto na 27 kwietnia, a w związku z objęciem tronu przez mężczyznę nazwę zmieniono na "Koningsdag", czyli "Dzień Króla".
Chodzą pogłoski, że Holendrzy nie przepadają za swoim królem. Laicka i postępowa Holandia w wyborach wypowiada się raczej za ugrupowaniami liberalnymi, ale nie jest za to przeciwna monarchii. Do niedawna holenderska rodzina królewska cieszyła się sympatią w większości obywateli. Wszystko zmieniło się w tym roku, kiedy poparcie dla króla spadło z ponad 70 proc. do 50 proc. Wszystko za sprawą wakacji w Grecji, na które rodzina królewska wybrała się w szczytowym momencie pandemii.
Jeśli chodzi jednak o Koningsday, to świętuje go większość Holendrów. Holenderka, z którą rozmawiam podkreśla, że jest to okazja, żeby pobyć razem, a wszyscy mieszkańcy raczej zapominają o dzielących ich ewentualnych różnicach.
Faktycznie na ulicach bawi się cała masa ludzi i wszyscy są dla siebie przyjaźni. Najpopularniejszą atrakcją jest zdecydowanie rejs kanałem. Płynących w łódkach Holendrów pozdrawiają ci obserwujący wszystko z mostów. Te z kolei są tak zapełnione, że trudno się przez nie przedostać. Dużo osob zbiera się też w przydomowych ogródkach czy na balkonach. O dziwo w Koningsdag pogoda prawie zawsze dopisuje.
– Nie celebrujemy tak naprawdę urodzin króla. My celebrujemy Holandię! – mówi mieszkająca w Amsterdamie Emma.
Dziewczyna podkreśla, że według niej posiadanie króla to atut. Pełni on ważną funkcję dyplomatyczną i dodaje państwu prestiżu. Nie ma w nim też żądzy władzy, jaka cechuje wielu polityków, a obowiązek wymaga od niego pozostania apolitycznym. Nie brakuje jednak głosów sprzeciwu.
– Nie obchodzę Konigsdag. Nie lubię króla i uważam, że monarchia to przeżytek – komentuje 30-letni Holender z Rotterdamu.
Takie podejście to jednak rzadkość. Dzień Króla, ustawowo wolny w Królestwie Niderlandów, to dla większości przede wszystkim okazja do zabawy. Widać to po ulicach i wypełnionych kanałach. W cieplejsze lata popularną atrakcją jest kąpiel w kanałach. Zwłaszcza pod koniec dnia, kiedy znacząca częśc Holendrów spożyła już trochę alkoholu. Król w tym czasie raczej wypoczywa w rezydencji w Hadze.
– Wilhelm-Aleksander nie ma zbyt wielu zwolenników. Jest za mało charyzmatyczny. Sprawę ratuje jego żona, królowa Maksyma. Holendrzy lubią ją zdecydowanie bardziej – mówi Emma.
"Charyzmy" z pewnością nie można odmówić rodzinie Maksymy. Królowa pochodzi z Argentyny i urodziła się oraz wychowała w Buenos Aires. Wątpliwości wzbudza jednak jej pochodzenie, a konkretnie zawód ojca. Jorge Zorreguieta pracował jako minister w argentyńskim rządzie za czasów dyktatury Jorge Videli. W związku z tym rodzice panny młodej nie mogli uczestniczyć w ślubie córki. Co ciekawe, w 2014 Maksyma została odznaczona Orderem Orła Białego.
Oranjegekte, czyli pomarańczowe szaleństwo
Pierwsze, co może rzucić się w oczy, jeśli akurat przechadzamy się ulicami Hagi, Amsterdamu czy Rotterdamu, to wszechobecny kolor pomarańczowy. Barwy holenderskiej flagi to czerwony, biały i niebieski. Skąd się zatem wziął pomarańczowy?
Tradycja wywodzi się od panującej dynastii Orańskiej-Nassau założonej w 1544 r. Rodowy tytuł Oranje (ang. Orange) kojarzony był z kolorem pomarańczowym, który został uzany z czasem za holenderską barwę narodową. Po raz pierwszy został zauważony na Mistrzostwach FIFA w 1934 r., kiedy większość holenderskich kibiców ubrała się na pomarańczowo.
"Oranjegekte", czyli "pomarańczowe szaleństwo" najlepiej oddaje to, co dzieje się w urodziny króla. Ulice stają się pomarańczowe – pomarańczowe są kwiaty, ubrania świętujących i wszystkie sprzedawane gadżety. Inna nazwa tego zjawiska to "oranjekoorts", czyli "pomarańczowa gorączka".
Wuppi, Welpi i Beesi czyli marketing opracowany do perfekcji
Dzień Króla to, tak jak każdy inne święto typu Walentynki, świetna okazja dla marketingowców. I ci tym razem "nie zawiedli". Oprócz banalnych gadżetów typu pomarańczowe czapki, szaliki, trąbki czy różne domowe dekoracje, istnieje kilka sztandarowych atrybutów, które pojawiają się tylko przy okazji Koningsdag.
Prym w ich produkcji wiodą dwie marki – holenderski browar Heineken i popualrna sieć marketów Albert Heijn. Ten pierwszy co roku wypuszcza "kultową" pomarańczową koszulkę, z nową edycją na każdy rok. T-shirty sprzedają się na pniu i można zauważyć jej na co drugiej osobie świętującej urodziny króla.
Inny gadżet to wymyślone przez supermarket małe maskotki o imionach Wuppi, Welpi i Beesi. Stwory o dziwnych kształtach na ogół mieszczą się na dłoni i nie mają żadnego zastosowania po za tym, żeby je gdzieś przyczepić. Małe pomarańczowe potworki mają przyssawki na łapkach i często pojawiają się w wielkich holenderskich oknach.
– Nie mają żadnego zastosowania i zostały wymyślone przez supermarket. To geniusz marketingu, ale je lubimy – wyjaśnia mieszkanka Amsterdamu.
Spodnie za 50 centów i targ z używanymi meblami
Jedną z tradycji jest targ z używanymi rzeczami. Holendrzy rozkładają stragany przed swoimi domami i handlują używanym sprzętem za bezcen. Można tu kupić wszystko – ubrania, meble.
– Jako nastolatka chodziłam tu zawsze z koleżankami ze szkoły i obkupywałyśmy się używanymi ciuchami. Spędzałyśmy tu cały dzień i to była dla nas główna atrakcja w Koningsdag. Można tu było kupić dżinsy za 50 centów – mówi mi jedna ze spotkanych na targu Holenderek.
W tym roku stanowisk niestety brak, a przyczyny można dopatrywać się w pandemii Covid-19. Za to kiedy przejdziemy się w stronę ścisłego centrum, to można odnieść wrażenie, że o wirusie nikt nigdy nie słyszał. Ulice i mosty są szczelnie wypełnione świętującymi Holendrami, a łódki ledwo mieszczą się w kanałach.