Dziewczyna narcyza nie śpi, bo czeka. Przytula, gotuje, wybacza, dziewczyna narcyza przychyli ci nieba. Dziewczyna narcyza zapomni o sobie. Tylko pozwól się kochać. – Gdy terapeutka powiedziała mi, że zostałam zgwałcona, nie rozumiałam. Chciałam tylko, żeby jemu podobało się bardziej – skoro ja bez trudu mogę mieć orgazm, a Pawłowi ciężko.
Myślenie o sobie jest złe – w takim przekonaniu byłam wychowana. Ludzi dzieliłam więc na dobrych, altruistycznych, którzy nadstawiają drugi policzek i narcyzów, egoistów, którzy szkodzą innym. Ten dziecięcy pomysł na podział świata powodował, że im mniej kierowałam się własnymi potrzebami w dorosłym życiu, tym lepsze miałam o sobie zdanie.
Szukam chłopca z problemami, tylko poważne oferty
Jest kwiecień 2015 roku, wieczór, bar. Od roku jestem sama, piękny czas: przyjaźnie, odkrywanie siebie, wolność. Tylko, że ja jestem ćpunką. Momentów, gdy żyję własnym życiem, nie może być u mnie zbyt wiele. Czuję, że za długo jestem na głodzie, zaczynam tęsknić za związkiem, za skupieniem na kimś innym. Skupienie na mężczyźnie: mój ulubiony narkotyk.
W tamtym czasie dużo piję. Studia, mam 22-23 lata. Na trzeźwo jestem niepewna siebie, po alkoholu czuję się bardziej na miejscu. Pawła poznaję podczas jednej z pijanych nocy. Od tygodni mijamy się w tej samej knajpie. Robi wokół siebie szum, lubi małe aferki: raz z kimś się bije, raz ktoś z jego bandy wywraca szklanki na barze. Nie mój typ, myślę. Ale on coraz częściej podchodzi, kręci się w moim otoczeniu, zagaduje.
Umawiamy się w końcu poza barem, czasem wpada do mnie, po kumpelsku. Dopóki widzę w nim faceta pewnego siebie, nie jestem zainteresowana.
Podczas jednego ze spotkań w moim mieszkaniu zmienia się. Nagle zaczyna krążyć po pokoju. Ma tiki nerwowe, pstryka palcami. Pamiętam, że skojarzył mi się z hieną w klatce, która nie może znaleźć sobie miejsca. Mnie to zafascynowało. Zobaczyłam smutek, lęk, przestraszonego, niepewnego gościa. Zrozumiałam: tu jest tajemnica, tu jest problem! Pomyślałam: biorę.
Kocham cię za to, że robisz mi kanapki
Spotykamy się bardzo często. Jest dużo współzależności: jego samopoczucie zależy od tego, czy ja jestem blisko, moje – od jego obecności. Idze szybko: ekscytacja, śniadania, spacery, rozmowy, przytulanie. Równie szybko pojawia się lęk, że to się skończy, bo znudzi się mną po miesiącu. Natychmiast decyduję, że od tej pory jestem oddana tylko jemu.
Wizja, że go stracę mnie przeraża. Ten lęk staje się wyzwaniem, dodaje pikanterii, nakręca – wtedy uważałam, że tak objawia się mocne zakochanie.
Naturalnie wchodzę w rolę opiekunki, która swoją troską odmieni mu życie. On reaguje świetnie. Jestem szczęśliwa, gdy przyjeżdża do mnie i mówi, że ma ciężki tydzień, że jest zajechany i dopiero u mnie zbiera energię. Czuję: to działa, to jest miłość! Wyobrażenie, że wiem, co jest mu potrzebne, daje satysfakcję i poczucie kontroli.
On jest nieustannie zagoniony, zapracowany. Nie ma czasu na jedzenie, więc zaczynam kupować mnóstwo składników na ekstra sandwicze, specjalne sreberko. Do świeżych bułek wsadzałam łososie, sery i cała jestem z siebie zadowolona. Sobie nigdy nie robię takich kanapek, żyję po studencku. Łososiem i serem chcę mu pokazać, że umiem się nim zająć.
Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że relacja z Pawłem jest bliźniaczo podobna do tego, co miałam w domu. Odkąd pamiętam, moi rodzice byli przepracowani, zmęczeni, skupieni na sobie, znerwicowani, zalęknieni, a ja "nie chciałam im dokładać". Jedynym sposobem, żeby się do nich zbliżyć, było zaopiekowanie.
Dlatego poznanie Pawła stało się sprawdzianem i obietnicą: jeśli z nim mi wyjdzie, to wyleczę się z odrzucenia w dzieciństwie i wcześniejszych, nieudanych związków. Jeśli on mnie będzie chciał, to znaczy, że jestem warta miłości.
Mój chłopak za bardzo się napalił
Paweł unikał seksu. Gdy się poznaliśmy, był hej do przodu, gdy zaczęliśmy związek – wycofał się. Leżeliśmy w łóżku, zaczynałam go całować, a on w czółko i na drugi bok. Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje. Później zaczęłam obwiniać siebie. Może się znudził.
W końcu wydukał, że ma schorzenie intymne i z tego powodu nie może. Rozumiem. Po wyleczeniu schorzenia, wciąż miał problem z erekcją. Jednocześnie bardzo dużo opowiadał o byłych partnerkach, czego to on z nimi nie robił. Utrzymywał, że nigdy wcześniej problemu z erekcją nie miał.
Przez wiele miesięcy żyłam w przekonaniu, że coś ze mną jest nie tak. Wmawiał mi, że wywieram na nim presje. Nie odchodziłam, bo wytłumaczyłam sobie, że problemy z potencją to nie jego wina. Po niemal roku przyznał się, że podobny problem miał z poprzednią dziewczyną i jeszcze jedną i jeszcze poprzednią też.
Międzyczasie zgadzałam się na rzeczy, których nigdy nie chciałabym robić w łóżku. Bywało brutalnie. Chciałam, żeby Pawłowi się bardziej podobało – skoro ja mogę mieć orgazm, a jemu jest ciężko.
Sytuacja, którą moja terapeutka nazywa gwałtem, zdarzyła się w drugim, może trzecim miesiącu znajomości. Przyszłam do niego, był po ziole. Zaczęliśmy się kochać. Nakręcony miotał mną, szarpał za włosy. Do pewnego momentu czułam ekscytację. On nakręcał się bardziej. Byłam już cała poszarpana, podrapana, na łóżku leżały powyrywane włosy. Powtarzałam: stop, nie tak mocno, przestań, powtarzałam kilkadziesiąt razy, ale on po moich protestach był tylko mocniejszy.
Bardzo się bałam. Nie pozwoliłam sobie na krzyk, na wezwanie pomocy. Z tyłu głowy czułam, że to ja doprowadziłam do tej sytuacji. On jest tylko sfrustrowany, ja powinnam mu dać poszaleć. Robiło się coraz gorzej. Miałam świadomość, że jest naćpany, stracił kontrolę. Skoro moje prośby nic nie dawały, pochyliłam się nad nim, udałam, że chcę go pocałować i mocno przegryzłam mu wargę. Trysnęła krew. Wtedy otrzeźwiał. Położyliśmy się spać.
Po tamtej nocy wciąż mieliśmy momenty większej brutalności w seksie, niż bym chciała, ale nigdy do tego stopnia. Dla jego erekcji zrobiłam sobie straszną krzywdę psychiczną i fizyczną. Brutalny seks przepłaciłam problemami ze zdrowiem, infekcjami, zapaleniami pęcherza.
On: no chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak
Manipulacyjne techniki wyłudzania współczucia Paweł miał dobrze opracowane. Od razu powiedział mi, że poprzednia dziewczyna go zdradziła, więc jest bardzo zazdrosny i jeśli zrobię coś nie tak, to mnie zostawi. Nie doprecyzował, ale ja wiedziałam, że w takiej sytuacji powinnam raczej odciąć się od kolegów.
Gdy po trzech miesiącach relacji wyjechałam na roczne stypendium zagraniczne, czułam, że jestem mu winna stały kontakt. Mnie nie ma, a on chce być ze mną na odległość, tak bardzo się poświęca. Codziennie odbywaliśmy wielogodzinne rozmowy na Skypie, które bardzo nadwyrężały moje samopoczucie. Traciłam czas, nie wychodziłam z domu.
Mimo, że łatwiej nawiązuję relacje z mężczyznami uznałam, że trudno, nie będę mieć kolegów na stypendium. Skoro Paweł ma się z tym źle czuć.
Po powrocie od razu zamieszkaliśmy razem. Bardzo szybko przestał mnie uwzględniać w swoich potrzebach, a ja to wypierałam. Bałam się różnicy zdań, jawnego konfliktu, bo wtedy mógłby mnie zostawić. Zacierałam swoje granice. Zapadałam się stopniowo.
Były drobiazgi. Jak wtedy, gdy kończył pracę o 1 w nocy, ale mu się przedłużyło do 3. Nie powiedziałam, że rano ja mam swoją pracę, nie poszłam spać. Czekałam do skutku.
Słuchał, gdy mówiłam o swoich problemach, ale nie oferował pomocy. Mówił: kurde, no szkoda. Albo: no chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak. Albo: przemyślę to. Nigdy nie wracał do mnie z przemyśleniami. Nie wiedziałam, że można inaczej, że nie na tym polega troska. Nie docierało do mnie, że jestem ze swoimi problemami sama, bo byłam skupiona na jego problemach.
A te się nie kończyły. Okłamywał mnie, był mitomanem. Twierdził, że robił prawo jazdy, ale nie zdał – okazało się, że nigdy nie robił, nawet nie chciał, ale było mu głupio, to zmyślił. Do swojej blizny na głowie sprzedał mi traumatyczną historię, że schody się nad nim zwaliły i wylądował pod gruzami. Gdy byłam u niego w domu i oglądałam zdjęcia z dzieciństwa, okazało się, że musiałby pod tymi gruzami wylądować niedługo po urodzeniu. To nie żadna blizna, tylko znamię, którego nie lubił. Gdy spytałam, czemu mnie okłamał, zaczął płakać. Gdy ktoś płacze, w mojej głowie jest już tylko troska.
Tak jechaliśmy przez cały związek. Paweł miał ciężkie dzieciństwo, więc muszę mu współczuć. Paweł ma problemy z erekcją, więc muszę mu współczuć. Paweł jest zapracowany, więc muszę mu współczuć. Pawła zdradziła dziewczyna, więc muszę mu współczuć, i tak dalej.
On: nie mam tylu uczuć, nie mam tylu myśli
Wróciłam na terapię. Uczyłam się, jak mówić o swoich uczuciach albo nie pozwalać sobie na traktowanie, którego nie chcę. Zaczęłam robić pracę emocjonalną za nas dwoje. Czułam, że skoro ja chodzę na terapię, to mój obowiązek. Przypisałam sobie rolę dziewczyny, mediatora i psychologa.
Jemu to jakiś czas odpowiadało, później zaczęło wyraźnie odpychać. Z drugiej strony nie zostawiałam mu w tym przestrzeni. Niby ją dawałam, ale było w tym dużo presji. Mówiłam na przykład: okej, jeśli nie chcesz iść na terapię, wymyśl inny sposób, który nam pomoże.
Prosiłam: spędzajmy więcej czasu, bądźmy bliżej. Rozmawiajmy. Chciałabym wiedzieć, co u ciebie słychać, co się u ciebie dzieje. Na te prośby i pytania nie był w stanie odpowiedzieć. Reagował zmęczeniem, mówił, że wymagam od niego czegoś dziwnego. Albo siedział martwo, słuchał. Mówił, że czuje się przytłoczony. Twierdził, że nie ma tylu myśli, tylu uczuć.
Z domu wyniosłam schemat, że jestem traktowana jak powietrze i to jest dla mnie normą. Nigdy nie słyszałam od niego obelg, krytycznych tekstów. Może gdyby były, rozstanie przyszłoby łatwiej?
Staliśmy się bardziej współlokatorami, niż partnerami. Rozmawialiśmy o tym, że trzeba dokupić ser, wyrzucić śmieci. W domu wszystkie obowiązki były na mojej głowie: pranie, gotowanie, zakupy, sprzątanie. Gdy zwracałam mu uwagę, że niewiele robi, mówił, że zachowuje się, jak jego matka albo babcia.
Mówił, że sobie zdaje sprawę z tego, że powinien robić więcej, ale gdy ja o tym wspominam, ma ochotę zrobić na przekór i nie sprzątać. Wpadałam w poczucie winy, że jestem dla niego mamą/babcią i dalej ogarniałam mieszkanie sama.
Bardzo dużo pracowaliśmy, ja 7 dni w tygodniu. Gdy kończyłam pracę, on swoją zaczynał. Wtedy ja zaczynałam gadkę wymuszającą: dlaczego nie pracujesz wcześniej, kiedy mnie nie ma (teoretycznie mógł). Coraz częściej spędzaliśmy czas osobno, każdy ze swoimi znajomymi. Z mojej strony narastał atak, roszczenia. Skupiałam się na tym, co on moim zdaniem powinien robić. Sto razy łatwiej było mi zająć się tym, co u niego trzeba naprawić, niż u mnie. A ja dogorywałam.
Jak on miał ze mną przejebane
Rozstaliśmy się w grudniu 2019 roku, tuż przed pandemią. Miałam kilka przebłysków, że coś tu nie gra, że on ma mnóstwo narcystycznych cech. Naiwnie wierzyłam, że skoro mam dobrą relację z tatą, będę miała dobrą relację z chłopakiem
.Pod koniec związku byliśmy na terapii dla par, która niewiele dała. Prześlizgnęliśmy się po powierzchni. Nie chciał iść na terapię indywidualną. Poddałam się. Doszłam do ściany. On się wycofał. Ja zrezygnowałam z pracy, nie miałam kasy. Terapeutka zasugerowała, że powinnam przejść na leki. Byłam w rozsypce, w przemęczeniu, stresując się wszystkim, bez wsparcia od partnera, czułam, że związek jest jałowy.
W tej pustce poznałam Adama. Zainteresował mnie, do niczego nie doszło, ale poczułam, że to już jest zdrada. Zdecydowałam, że chcę się rozstać. Paweł był smutny, płakaliśmy, ale nie zaproponował żadnej pracy nad sobą czy relacją. Powiedział za to, że bardzo tęskni, żeby kogoś znowu pożądać. Nie zdenerwowałam się. Pomyślałam: jaki biedny, jak on miał ze mną przejebane.
Już nie jadę nikogo ratować
Przeszłam płynnie z jednego związku do drugiego. Mimo nowej relacji, wciąż emocjonalnie tkwiłam w poprzedniej, czułam, że to ja skrzywdziłam. Dlatego zalazłam Pawłowi mieszkanie, zostawiłam część moich rzeczy, pomagałam wybrać kosmetyki, bo wiedziałam, że sam sobie z tym nie radzi. Wciąż godzinami rozmawiałam przez telefon o jego problemach. Do końca brnęłam w swojej roli dziewczyny narcyza, czułam, że muszę odpokutować.
Otrzeźwiałam dopiero, gdy powiedział mi, że ma nową dziewczynę. Pierwszy raz uczciwie zastanowiłam się, jak ja sobie radzę. Wyszło, że nienajlepiej. Zaczęło się załamanie nerwowe. Pasowała mi rola kobiety, która kończy związek, bo miałam kontrolę: nic nie straciłam, nie zostałam porzucona.
Dopiero, gdy Paweł miał nową dziewczynę zrozumiałam, że to on mnie porzucił. Milion razy. Rozjechałam się emocjonalnie, musiałam wejść na leki. Myślę, że jeszcze kilka lat będę się z tego zbierała.
Adam jest pierwszym partnerem, który się o mnie troszczy. Mówi: Edyta, nie jedź nikogo ratować, odpocznij, siądź, wypij herbatę. Ja tego nie znałam. Z początku nie miałam pojęcia, co się dzieje, wydawało mi się, że to kontrola, reagowałam alergicznie. Z czasem zrozumiałam, że to jest troska, której brakowało mi najbardziej, a której nigdy w życiu nie doświadczyłam.
Teraz staram się dbać o swoje potrzeby na początku, nie czekać, aż ktoś mi je zrealizuje. Wiem, że dużo jestem sobie w stanie zapewnić sama, albo powiedzieć konkretnie, czego mi trzeba.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: katarzyna.bednarczyk@natemat.pl
"Gdy po kilku latach związku spytałam Pawła, kiedy poczuł, że mnie kocha, opowiedział: gdy zrobiłaś mi kanapki. Co chciałam w zamian? Żeby dał mi się sobą opiekować. Żeby mówił: ale super kanapki zrobiłaś i był ze mną, a je będę mu mogła robić kolejne."
Edyta
Kolejnego dnia żyliśmy, jakby nic się nie wydarzyło. Wyparłam poczucie zagrożenia. Pomyślałam: "Mój chłopak, w którym jestem zakochana, trochę za bardzo się napalił, ale spoko, przegryzłam mu wargę i jest okej. Skoro mu na to pozwoliłam i na początku mi się podobało, a później przestało, to sama nie wiem. Tak wyszło". Odcięłam historię."
Edyta
''Kłamanie umiałam sobie świetnie wytłumaczyć: uważałam, że strach przed brakiem akceptacji, gdy powie prawdę, usprawiedliwia wszystko. Nagminnie próbował wymyślać historie, które powodowały moje współczucie. A ja w tamtym okresie byłam jednym wielkim współczuciem.''
Edyta
''Później zdałam sobie sprawę, że on z rysu psychologicznego jest bardziej podobny do mamy. Wokół niego skaczę, chcę, żeby czuł się dobrze, stawiam jego dobro ponad własne, a jemu to pasuje. Próbowałam z tego ustawienia wychodzić, ale to muszą chcieć dwie osoby.''