Podczas niedzielnego maratonu w Poznaniu zmarł jeden z biegaczy. Wstępna diagnoza - zawał. Takie przypadki zdarzają się na całym świecie. Co jest ich przyczyną? Doświadczeni maratończycy przekonują, że nie sam bieg. Że winni są ludzie, którzy nie przechodzą podstawowych badań.
Jerzy Skarżyński biega od lat, kiedyś odnosił znaczące sukcesy. Wydał też kilka książek, w tym "Biegiem przez życie". W rozmowie z naTemat mówi, że bezpośrednią przyczyną zgonu nie był z całą pewnością sam dystans ponad 42 kilometrów. – Wie pan, co jest najgorsze i najbardziej niebezpieczne? Ignorancja ze strony ludzi, którzy nie potrafią realnie ocenić swych sił. Robią jakieś głupie zakłady w gronie przyjaciół i potem za wszelką cenę chcą wygrać. Staje taki człowiek na starcie i myśli sobie: "Ruszę szybko, a potem zobaczę jak będzie". I to "zobaczę, jak będzie" jest w tym wszystkim najgorsze – tłumaczy Skarżyński.
Pięć procent nieszczęśników
Biegacz dodaje, że zdarza się też, że ludzie mają jakąś wadę, jakiś problem ze zdrowiem, ale ją lekceważą. Mogliby co prawda pójść do lekarza, przebadać się, ale nie. Bo po co. – Gdy zaczynam trenować jakąś grupę ludzi, zawsze im powtarzam: "Nie bójcie się pójść do lekarza. Przebadajcie się, żeby wykluczyć ewentualne problemy ze zdrowiem".
– Wie pan, jaki jest główny powód tego typu zdarzeń? To, że większość osób nie przechodzi w ogóle podstawowych badań – zgadza się ze Skarżyńskim August Jakubik, ultramaratończyk. I po chwili dodaje: – Uważa się, że około 95 procent ludzi jest wystarczająco zdrowych, by brać udział w tego typu biegu. Cóż, być może ten nieszczęśliwiec był wśród pozostałych pięciu. Z tego co wiem, zdiagnozowano u niego zawał. Czyli to mogło się zdarzyć wszędzie. Nie musiało na trasie. Równie dobrze ten człowiek mógł tak skończyć w czasie jazdy samochodem albo siedząc przed telewizorem.
Materiał o śmierci dwóch maratończyków w Filadelfii:
Poznań to niejedyny tegoroczny przypadek śmierci na trasie maratonu. Weźmy chociażby Londyn. W kwietniu 30-letnia Claire Squires, na co dzień fryzjerka, była już kilkaset metrów od mety. Nagle, na alei Birdcage, upadła. I już się nie podniosła. Squires była dziesiątą ofiarą maratonu w stolicy Anglii. Okazało się, że połowa z nioch miała problemy z sercem, o których w dodatku wiedziała. Czyli potwierdza się to, o czym mówią dwaj moi rozmówcy.
Nawet 40 litrów krwi na godzinę
Nie do końca zgadza się z nimi fizjolog sportu, dr Krzysztof Mizera. – Tak panu powiedzieli? Że równie dobrze mógł ponieść śmierć przed telewizorem? Nie do końca tak jest. Maraton to wysiłek, który szczególnie eksploatuje serce. Może wyjaśnię to na przykładzie. W spoczynku serce człowieku pompuje 5 litrów krwi na minutę, tak? A jak mamy zawodowego sportowca, podejmującego wysiłek, ta liczba dochodzi nawet do 30-40 litrów. Na minutę, a przecież taki wysiłek trwa dwie albo i trzy godziny. Niech pan sobie to wszystko przemnoży – analizuje Mizera.
Dodaje, że nawet lekki problem kardiologiczny, który normalnie nie dałby większych objawów, tu może doprowadzić do tragedii. – O tym mało się mówi, ale na maratonach ludzie mdleją i tracą przytomność. Z reguły kilkanaście osób na jedne zawody. Wiem, co mówię: maraton to katorżniczy wysiłek, nawet dla osoby do niego przygotowanej – stwierdza.
Utrata glikogenu plus odwodnienie
Mizera nie jest przekonany, że musiało chodzić o serce. Zresztą człowiek, który zmarł na trasie w Poznaniu, miał 36 lat, podobno celował w wynik w granicach 3 godzin i 40 minut. A ludzie stawiający sobie taki cel w maratonie z reguły wiedzą, z czym to się je.
– Nie znam dokładnie całej sprawy, ale taką przyczynę bym raczej wykluczył. Na tego typu wypadki w czasie biegu najczęściej składa się wiele elementów. Przyczyną może być na przykład to, że dochodzi do utraty glikogenu w mięśniach, a do tego dochodzi jeszcze odwodnienie. Przez godzinę wysiłku człowiek wraz z płynami ustrojowymi traci 2 proc. masy ciała. Czyli jeżeli ktoś waży 75 kg, to traci półtora litra. A utrata 15 proc. masy ciała automatycznie oznacza zgon. Na tę tragedię mogło się złożyć wiele elementów, nie wiemy, jak ten człowiek pił. Być może sięgnął po kawę albo napój energetyczny, by się pobudzić, a to jest wielki błąd - tłumaczy Mizera.
Paula Radcliffe, wielka biegaczka, cierpi na trasie w czasie igrzysk w Atenach:
O tym, jak ważne jest na trasie maratonu właściwie picie, mówił mi swego czasu Jerzy Kuszakiewicz, o którym pisałem tekst do "Dziennika". Fragment tamtego materiału, o jednym z maratonów, w których startował pan Jerzy: "Podczas maratonu nie powinno się sięgać po płyn przed ósmym kilometrem. Jak biegłem kiedyś w maratonie bostońskim, młoda dziewczyna piła co chwilę bardzo dużo wody. Umarła na trasie".
Skarżyński: – Woda rzeczywiście nie jest dobrym płynem, lepsze są napoje izotoniczne.
Przywróćmy zaświadczenia
W tej chwili, chcą wziąć udział w jakimś maratonie w Polsce, wystarczy wypełnić odpowiednie oświadczenie. Startuje się na własną odpowiedzialność. Jeszcze kilka lat temu trzeba było mieć zaświadczenie o stanie zdrowia, wystawione przez lekarza. Jakubik uważa, że tamtą praktykę należałoby przywrócić: – Wystawiało się je najczęściej bez dokładnych badań, ale przynajmniej o jakiś ułamek to by ograniczyło ryzyko – mówi.
Skarżyński, gdy go o to pytam, podaje przykład. – Wyobraźmy sobie gościa, który stoi na moście i rzuca kamieniami w samochody przejeżdżające po autostradzie. Wariat, pijak, ktokolwiek, zdarza się. I czy teraz na każdym moście powinno się przeprowadzać regularne kontrole? Maratończycy to dorośli ludzie, muszą być pełnoletni. Sami podejmują decyzje, podobnie jak ci, którzy palą, piją i biorą.
Na koniec mówi jeszcze, że sam był świadkiem kilku tego typu przypadków. One są nierzadkie. Zdarzyło mi się takie coś w Polsce, zdarzyło się też w Australii. A, też w Nowej Zelandii ktoś zmarł w czasie maratonu.