Przymusowe lądowanie samolotu w Mińsku to nadal czołowy temat w polityce międzynarodowej. Reżim Łukaszenki swoim działaniem uruchomił ciąg zdarzeń, w którym można się już pogubić. Oto najważniejsze fakty po incydencie na Białorusi.
Zacznijmy od początku. Samolot lecący z Aten do Wilna był zmuszony wylądować 23 maja na lotnisku w Mińsku po fałszywym alarmie o bombie na pokładzie. Samolotem podróżował białoruski opozycjonista Raman Pratasiewicz. Po wylądowaniu został on zatrzymany wraz ze swoją partnerką.
To kluczowe informacje dotyczące niedzielnego incydentu, ale od czasu lądowania w Mińsku pojawia się mnóstwo – czasami sprzecznych – informacji. Prześledźmy krok po kroku, co do tej pory wiemy oraz jakie decyzje zapadły w kontekście Białorusi.
Co się stało z pasażerami samolotu linii Ryanair?
Były białoruski minister i dyplomata Paweł Łatuszka już 23 maja podawał, że z Mińska do Wilna nie odleciało dwóch obywateli Białorusi i czterech obywateli Rosji. Nie było jednak jasne, czy w swoich danych uwzględnił Pratasiewicza.
Na pokładzie samolotu były cztery Polki – wykładowczynie oraz rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. prof. Edwarda F. Szczepanika w Suwałkach. Ewa Sidorek, wykładowczyni z suwalskiej szkoły opowiedziała w mediach o kulisach przymusowego lądowania oraz co spotkało pasażerów na lotnisku.
Decyzję o tym, by zmusić samolot do lądowania miał podjąć sam Alaksandr Łukaszenka. Była to więc akcja zorganizowana w stu procentach przez jego reżim, chociaż władze starały się odpierać zarzuty.
Wcześniej Ministerstwo Transportu Białorusi sugerowało, że Hamas groził wysadzeniem samolotu linii Ryanair. Rzecznik prasowy organizacji Fawzi Barhoum zaprzeczył tym oskarżeniom.
– To zupełnie nie nasze metody. Jakieś podejrzane strony robią to, by demonizować Hamas i zniszczyć sympatię do narodu Palestyny i jego zgodnego z prawem oporu – powiedział Barhoum dla BBC.
Murem za Białorusią stanęła z kolei Rosja. Władze w Moskwie nie widzą nic szokującego w fakcie, że doszło do incydentu z samolotem.
Miejsce pobytu Pratasiewicza pozostaje zagadką, chyba że damy wiarę oficjalnemu przekazowi z Białorusi. 24 maja wieczorem w prorządowym kanale "Żołtyje sliwy” pojawiło się nagranie z Pratasiewiczem w roli głównej. Zatrzymany poinformował, że przebywa w Sizo nr 1 w Mińsku, czyli areszcie Wołodarka.
– Oświadczam, że nie mam żadnych problemów ze zdrowiem, a pracownicy aresztu odnoszą się wobec mnie bardzo poprawnie. Współpracuję ze śledztwem i zeznaję w sprawie organizacji masowych zamieszek w Mińsku – powiedział opozycjonista. Na filmiku widać, że Pratasiewicz ma ślady pobicia. Można się tylko domyślać, że został zmuszony do powiedzenia tego, co przekazał w materiale.
Nagranie (pod warunkiem, że jest autentyczne), można uznać za dowód tylko na to, że Pratasiewicz żyje. Inne informacje o jego stanie zdrowia do tej pory wykluczały się. 24 maja podawano m.in., że dziennikarz trafił do szpitala w krytycznym stanie. Taką wersję przekazała matka mężczyzny, która jednak też dostała niezweryfikowane w żaden sposób doniesienia. Informacje o "poważnym zagrożeniu zdrowia" potwierdzał jednak m.in. Paweł Jabłoński, wiceszef polskiego MSZ.
Ojciec Pratasiewicza w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" stanowczo podkreślił, że nie ma informacji na temat stanu zdrowia ani miejsca pobytu. – Nie kontaktowano się z nami – wskazywał.
Z kolei Sofia Sapiega, partnerka zatrzymanego, podobno przebywa w jednym z mińskich aresztów. Takie informacje przekazywała stacja BBC w oparciu o relację jej matki. Nie wiadomo, jakie zarzuty będą stawiane 23-latce. Kobieta ma rosyjskie obywatelstwo.
Czy Białoruś poniesie konsekwencje za zmuszenie samolotu do lądowania?
Najnowsze decyzje w tej sprawie to ustalenia przywódców UE, które zapadły późnym wieczorem 24 maja. Potępiono zmuszenie przez Białoruś do lądowania samolotu i wezwano do uwolnienia zatrzymanych osób.
Na słowach się jednak nie skończyło. Zgodnie z ustaleniami, kolejni przedstawiciele reżimu Łukaszenki zostaną objęci sankcjami. Mowa tu o sankcjach gospodarczych, które mają wejść w życie najszybciej jak się da.
Najsurowsze sankcje dotyczą podróżowania. Wprowadzono zakaz przelotów przez przestrzeń powietrzną UE dla białoruskich linii lotniczych i uniemożliwiono im dostęp do portów lotniczych UE. Do przewoźników z siedzibą w UE zaapelowano z kolei, by unikać przelotów nad terytorium Białorusi.
Incydent związany z przymusowym lądowaniem ma zbadać Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO).
Czy można teraz podróżować na Białoruś?
Można, chociaż polskie MSZ wydało w tej sprawie jasny komunikat. "W związku z incydentem z samolotem Ryanair odradzamy w szczególności podróże lotnicze i przeloty nad terytorium Białorusi, które mogą wiązać się z dodatkowym niebezpieczeństwem z powodu nieprzewidywalnych działań władz białoruskich, które mogą być wymierzone w pasażerów tych lotów, w tym obywateli RP" – przekazano.
Resort wydał też zalecenia dla Polaków mieszkających w Białorusi. Sugeruje im "zachowanie szczególnej ostrożności", odradza przebywanie w miejscach zgromadzeń oraz przypomina, że "w przypadku wystąpienia nagłego zdarzenia losowego, obywatel RP może zwracać się bezpośrednio do konsula dyżurnego".
Dodajmy, że część linii lotniczych po ostatnich wydarzeniach woli zachować ostrożność. LOT zawiesił połączenia do Mińska i wyznaczył alternatywne trasy dla lotów odbywających się nad terytorium Białorusi. Wcześniej decyzję o zmianie tras przekazała Lufthansa, a także linie Air France KLM, Air Baltic oraz SAS.