– Uważam, że rola Zbigniewa Ziobry w polskiej polityce powoli zmierza ku końcowi. To jest ten z pierwszoplanowych polityków, przed którym widzę najmniejsze szanse na sukcesy w przyszłości – mówi #TYLKONATEMAT prof. Antoni Dudek. Zdaniem politologa, to właśnie szef Solidarnej Polski może być najbardziej stratny na zarządzeniu wcześniejszych wyborów. A całkiem możliwe, że dojdzie do nich wiosną przyszłego roku.
Aleksander Kwaśniewski ocenia, że "wcześniejsze wybory są bardzo prawdopodobne". Pan profesor podziela tę opinię?
Prof. Antoni Dudek: Nie wiem, czy "bardzo", ale na pewno przedterminowe wybory parlamentarne są prawdopodobne. Moja teza jest taka, że na Nowogrodzkiej zdecydują się na przyspieszenie wyborów, jeśli Polski Ład – który w istocie jest programem wyborczym PiS – przyniesie jesienią spodziewany efekt odbicia sondażowego.
Przed pandemią poparcie dla PiS oscylowało powyżej 40 proc. Gdyby partia rządząca odzyskała tak wysokie poparcie – nie w jednym czy dwóch sondażach, tylko widoczny byłby wyraźny trend – to wybory na wiosnę przyszłego roku są prawdopodobne.
Pytanie, czy rzeczywiście będzie to odbicie w sondażach? Tego nikt dzisiaj nie jest w stanie przewidzieć. Wyraźnie widać jednak, że bardzo mocno walczy o to prezes Kaczyński. Stąd ta jego ogromna aktywność medialna – niespotykana w ostatnich latach, a nasilająca się po ogłoszeniu Polskiego Ładu.
Dla PiS przedterminowe wybory to opcja ucieczki od problemów czy raczej próba umocnienia sejmowej większości?
Nie wierzę w historie, że Jarosław Kaczyński chce oddać władzę na kilka lat, po to żeby przeczekać w roli silnej opozycji i za jakiś czas ponownie po tę władzę sięgnąć. On zdaje sobie sprawę z tego, że nawet jeśli PiS łatwo odzyskałoby władzę, nie wydarzyłoby się to już pod jego kierownictwem. Przecież Kaczyński ma świadomość upływającego czasu...
Poza tym jest ryzyko, że PiS w ten sposób jednak oddałoby władzę raz na zawsze. Doświadczenia Platformy Obywatelskiej są w tej kwestii świetną przestrogą. Trudno przewidzieć, co się w wydarzy w ciągu kilku kolejnych lat.
W mojej ocenie, przedterminowe wybory miałyby więc posłużyć PiS do pozbycia się tych kłopotliwych "biedakoalicjantów". Czyli ziobrystów i gowinowców, którzy co i rusz utrudniają rządzenie ekipie z Nowogrodzkiej.
Solidarna Polska i Porozumienie to naprawdę nieliczące się przystawki? Jakiś czas temu widzieliśmy przecież sondaże, które dawały im nadzieję na samodzielne przekroczenie progu wyborczego.
Problem w tym, że o wiele więcej badań nie dawało Solidarnej Polsce absolutnie żadnych szans na przekroczenie 5-proc. progu wyborczego. O sondażowych wynikach Porozumienia już lepiej nie wspominać...
Górna granica realnego poparcia dla ziobrystów to prawdopodobnie ok. 3 proc., natomiast w przypadku gowinowców jeszcze mniej. Nie ma dowodów na potwierdzenie tezy, że oni dają PiS jakieś wielkie poparcie. Jarosław Kaczyński ma dużo więcej kłopotów niż korzyści z tej współpracy.
A do "zwykłego rządzenia" Ziobro i Gowin nie są Kaczyńskiemu potrzebni. Teoretycznie niedawno prezes wykonał ruch, który mojej tezie przeczy – miał zaproponować koalicjantom rozmowy o kształcie przyszłej listy wyborczej. W mojej ocenie to jednak ruch taktyczny, mający na celu uśpienie ich czujności.
Znając mentalność polityczną prezesa Kaczyńskiego – a obserwuję ją od ponad ćwierć wieku – nie wierzę, że on autentycznie chce się na nowo dogadać z Ziobrą i Gowinem.
Jakie więc Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro mają opcje na przetrwanie w parlamencie?
Dla Jarosława Gowina to zadanie znacznie prostsze niż dla Zbigniewa Ziobry. Gowin ma co najmniej dwie opcje. Pierwsza i najbardziej prawdopodobna to współpraca z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, który wprost zaprosił go do Koalicji Polskiej. Porozumienie miałoby tam wejść w miejsce po Kukiz'15.
Druga opcja dla Gowina to dogadanie się z Polską 2050 lub Platformą Obywatelską. W tym przypadku łatwiejszy do realizacji jest scenariusz współpracy Gowina z Hołownią, bo powrót do dawnej formacji z pewnością nie byłby dla wicepremiera łatwy.
Tym bardziej, że PO skręca raczej w lewo, a konserwatyści są przez Borysa Budkę wycinani. Z wielu względów ta opcja byłaby więc trudna do realizacji, ale nie można jej całkowicie wykluczyć.
Natomiast Zbigniew Ziobro ma autentyczny problem. Oczywiście w apogeum ostatniego kryzysu wewnątrz Zjednoczonej Prawicy poseł Janusz Kowalski odgrażał się, że ziobryści dogadają się z Konfederacją. Taki scenariusz jest jednak mało realny. Konfederacja jest formacją, która już cierpi na nadmiar liderów i brak integracji.
Moim zdaniem, dołączenie Ziobry doprowadziłoby do kompletnego rozpadu tego środowiska. Już rozbieżności między skrzydłem nacjonalistycznym a libertariańskim są dla Konfederacji olbrzymim problemem, a Ziobro dołożyłby im jeszcze kłopotów z zupełnie innej bajki.
Po rozstaniu z PiS członkowie Solidarnej Polski będą mieli wielki problem ze znalezieniem jakiejś szalupy ratunkowej. Dlatego uważam, że rola Zbigniewa Ziobry w polskiej polityce powoli zmierza ku końcowi. To jest ten z pierwszoplanowych dziś polityków, przed którym widzę najmniejsze szanse na dalsze sukcesy w przyszłości.
Jak powinna zachować się opozycja, gdyby w Sejmie stanęła uchwała w sprawie skrócenia kadencji? Czy wcześniejsze wybory na pewno im się opłacają?
To przede wszystkim pytanie o politykę Platformy Obywatelskiej. Żeby rozwiązać Sejm potrzeba głosów 2/3 ustawowej liczby posłów. Mnie się wydaje, że Borys Budka i PO dokonaliby autentycznego samobójstwa politycznego, głosując przeciwko temu.
Oni od sześciu lat nas przekonują nas, że najgorsza rzecz jaką Polskę spotkała to rządy Prawa i Sprawiedliwości. I mieliby nie wykorzystać szansy na usunięcie tego największego zła, kiedy pojawiłaby się ku temu szansa?
W takiej sytuacji wiarygodność tej partii sięgnęłaby zera. Oni moim zdaniem nie mają wyjścia. Gdyby Kaczyński zgłosił taki wniosek, musieliby go poprzeć.
Mówienie "może i wybory byłby potrzebne, ale nie teraz, bo nie jesteśmy przygotowani", to byłaby niewiarygodna kompromitacja opozycji. Zatem nie wyobrażam sobie, że Platforma mogłaby zagłosować przeciw uchwale o samorozwiązaniu Sejmu.
Zawsze można znaleźć jakiś argument. Na przykład taki, że organizacja wyborów to wielki wydatek i szkoda w trudnych czasach marnować publiczne pieniądze, skoro sondaże wskazują, iż nie dojdzie do zmiany władzy...
Argument o kosztach wyborów byłby śmieszny w kontekście tego, co codziennie słyszymy od polityków Platformy. Oni dzień w dzień mówią, że rządy PiS to jest dopust boży i największa katastrofa w historii. I co? Teraz powiedzą, że szkoda kilkuset milionów złotych?
Gdyby PO znalazła taki lub jakikolwiek inny argument przeciwko organizacji przedterminowych wyborów, padłbym ze śmiechu.
Warto jednak pamiętać o jeszcze jednej możliwości. Uchwała w sprawie samorozwiązania Sejmu to nie jest jedyna droga do przedterminowych wyborów. Jeżeli PO z jakiegoś powodu odrzuciłby tę uchwałę, to... tym lepiej dla Kaczyńskiego.
PiS mogłoby wtedy utyskiwać na skalę mierności głównej partii opozycyjnej, która uciekła od stanięcia w wyborcze szranki i sięgnąć po inną opcję skrócenia kadencji Sejmu. Mowa tu oczywiście o możliwości rozwiązania parlamentu przez prezydenta na skutek nieuchwalenia w terminie ustawy budżetowej. I mamy nowe wybory niezależnie od woli kogokolwiek z opozycji.
Jak pan wspomniał, kluczowy wpływ na decyzję ws. przedterminowych wyborów kluczowe będzie miało powodzenie Polskiego Ładu. Czego dowiadujemy się na ten temat z pierwszych sondaży, które ukazały się po wielkim show prezesa Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego?
Widać, że PiS zaczyna na tym zyskiwać i zapewne jeszcze trochę zyska. Pytanie, jak wiele i na jak długo? Obiecanie większości obywateli, że będą mieli wyższe dochody musiało zadziałać. To przecież najpiękniejszy prezent jaki od władzy można dostać. PiS musiało na tym skorzystać, ale nie jest pewne, że odzyska wszystkich wyborców, których utraciło w okresie pandemii.
To jest zapewne najważniejsze pytanie, które sobie teraz zadaje prezes Kaczyński. Już następuje wzrost notowań PiS u w sondażach, ale on będzie widoczny najsilniej jesienią tego roku i może jeszcze na początku przyszłego. Tymczasem terminowo wybory parlamentarne są zaplanowane dopiero na jesień 2023 roku i nie wiadomo, co się do tego czasu wydarzy.
Za te ponad dwa lata może się okazać, że obietnice z Polskiego Ładu zwietrzeją, ludzie oswoją się z wprowadzonymi rozwiązaniami i nie zareagują entuzjazmem nawet na to, co wejdzie w życie dopiero w 2023 roku. Jest to jeden z argumentów, które przemawiają w PiS za tym, że nie należy zwlekać z wyborami, jeśli tylko Polski Ład przyniesie satysfakcjonujące odbicie sondażowe.
Te wszystkie obietnice są olbrzymim obciążeniem dla budżetu, kosztem zadłużania państwa PiS obiecuje kolejne złote góry. Czy to się da jeszcze zwielokrotnić w roku wyborczym? Pewnie już nie.
Zwiększenie zadłużenia państwa, podniesienie podatków dla części obywateli i przede wszystkim fundusze unijne sprawią, że w pierwszych latach o sukces Polskiego Ładu powinno być łatwo. Może więc Porozumienie i Solidarna Polska schowają swoje ambicje, by spokojnie trwać w ekipie cieszącej się wysokim poparciem?
Tutaj naprawdę dużo zależy od samego Kaczyńskiego. Mam przekonanie, że on już na tyle dużo wycierpiał ze strony koalicjantów i tak bardzo ich nie cierpi, iż tylko czeka na moment, żeby się ich pozbyć. Nawet jeśli oni się teraz postanowią się uspokoić, to prezes dawnych win im nie zapomni.
Poza tym rodzi się obiektywny problem z Ziobrą. Mianowicie trzeba w końcu wyjaśnić Polakom, dlaczego sądownictwo nie działa lepiej tylko gorzej. Nie można w kółko mówić, że wszystko dlatego, że sędziowie są źli. W końcu wyborcy PiS też zaczną stawiać kłopotliwe pytania. Trzeba będzie więc znaleźć winnego... Ziobro wie, czym to grozi, więc już sam znalazł winnego w premierze Morawieckim.
Znacznie prostszym rozwiązaniem jest wyrzucenie Ziobry i oskarżenie go o niepowodzenie reform wymiaru sprawiedliwości. To historia znacznie łatwiejsza do zrozumienia przez wyborców PiS.
Natomiast w przypadku Gowina można znaleźć w nim winnego problemów z polityką społeczną. PiS może powiedzieć, że to on był tym głównym hamulcowym, ciągle bronił bogatych i przeszkadzał w walce o to, by zwykłym Polakom żyło się lepiej.
Kaczyński ma dla wyborców fantastyczne uzasadnienie decyzji o pozbyciu się Gowina i Ziobry. Zacznie trudniej będzie mu w przyszłości uzasadnić, dlaczego ich ciągle toleruje. Oni nie tylko są dla prezesa PiS coraz bardziej irytujący, ale i coraz trudniej uzasadnić ich trwanie w obozie władzy.
Kaczyński raczej przestał wierzyć, że Solidarna Polska i Porozumienie pozwolą mu na uzyskanie większości konstytucyjnej, na co do 2019 roku prezes z pewnością pokładał nadzieje. Po to była mu koalicja ze skrzydłem fundamentalistycznym oraz skrzydłem liberalnym, by podjąć próbę realizacji scenariusza węgierskiego i zdobycia większości zdolnej do zmiany Konstytucji.
Wątpię jednak, by prezes PiS wciąż żył tym marzeniem. Zapewne już zrozumiał, że szczyt możliwości Zjednoczonej Prawicy to był 2019 rok. Potem widział, z jakim trudem Andrzej Duda tylko minimalnie powyżej poprzeczki wygrał wybory prezydenckie. Aktualnie najbardziej optymistyczny dla PiS scenariusz jest więc taki, że wyniki kolejnych wyborów pozwolą im na utrzymanie większości w Sejmie...
Na tym w ogóle polega cały problem Platformy, że kiedy Kaczyński rzuca im rękawicę, oni muszą ją podnieść. Już prędzej Lewica mogłaby w tej sprawie kręcić, ale ona nie ma żadnego znaczenia. Żeby osiągnąć tę większość potrzebną do rozwiązania Sejmu, muszą jednogłośnie zagłosować posłowie PiS i PO. Taki jest dziś układ sił w parlamencie...
Minister sprawiedliwości opowiada w wywiadach, że nieudane reformy sądów to wina Kancelarii Premiera, która kolejne etapy jego wspaniałych reform blokowała. Kaczyński oczywiście tej narracji przyjąć nie może, gdyż oznaczałoby to, że wyrzucić trzeba Morawieckiego i dać na jego miejsce jakiegoś polityka akceptowanego przez Ziobrę...