Radosław Sikorski apelował wczoraj do mediów, by nie publikowały zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej, które umieszczono na rosyjskiej stronie. Nie musiały. Bo materiały, kto chciał, zobaczył i tak. Dziesiątki linków pojawiały się w komentarzach do tekstów, były udostępniane na Facebooku. Prof. Czapiński: Na ciała patrzyliśmy jak na film grozy.
"Apeluję do polskich mediów o poczucie przyzwoitości i niepublikowanie drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej z obcych portali" – napisał wczoraj na Twitterze Radosław Sikorski. Minister Spraw Zagranicznych nie chciał, by upublicznione w Rosji fotografie trafiły do szerokiej publiczności. Nie przewidział jednak, że media zdjęć publikować nie musiały. Bo każdy, kto chciał je zobaczyć, potrzebował 30 sekund, by odnaleźć je dzięki wyszukiwarce.
Linki szybko pojawiły się w komentarzach pod artykułami. Ktoś zamieścił je też na Wykopie. Niektórzy udostępniali je na Facebooku. Dlaczego chcieliśmy oglądać te fotografie, mimo że wszyscy wiedzieli, co na nich znajdą?
Kaddafi, Husajn, Stańczak, Lepper
Zdjęcia wykonane po katastrofie smoleńskiej to nie pierwsze makabryczne materiały, które rozchodzą się w polskim internecie. Podobnie w październiku ubiegłego roku było z filmem, na którym widać, jak bojownicy linczują Muammara Kaddafiego. A następnie z kompilacją zdjęć przedstawiających martwego, zakrwawionego dyktatora.
W sieci masowo udostępniany był też materiał CNN, na którym widać ostatnie sekundy życia Saddama Husajna, a jeszcze wcześniej ten, gdzie pokazana jest egzekucja Nicolae Ceauşescu.
W 2009 roku oglądaliśmy Nedę, młodą Irankę zastrzeloną podczas demonstracji w Teheranie, a także film z Piotrem Stańczakiem, polskim geologiem porwanym i zamordowanym przez pakistańskich terrorystów.
Lista wydaje się nie mieć granic. Tam, gdzie makabry nie pokazywano bezpośrednio, publikowano jej wyraźne oznaki: beczki, w których w Czerniejowie ukrywano zwłoki zamordowanych noworodków. Pokój, w którym powiesił się Andrzej Lepper. A wreszcie wizualizację sceny, gdy płk. Mikołaj Przybył strzela sobie w głowę.
Trzeba kliknąć
– Osoby, które oglądają takie materiały, wiedzione są niezdrową ciekawością – ocenia prof. Paweł Łuków, etyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem, kiedy patrzymy na takie zdjęcia, może nam towarzyszyć uczucie ulgi, że "nas to nie spotkało".
– W psychologii społecznej to efekt negatywności. Jeśli coś złego nas nie dotyczy, to nie tylko tego nie unikamy, ale wręcz szukamy. Tak, jak zdjęć z katastrofy smoleńskiej – uważa prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. – Zło, które jest odległe, przyciąga nas najbardziej. I nie chodzi tu o odległość geograficzną. Rodziny ofiar katastrofy, gdyby nawet znały adres strony, na której są zdjęcia, z pewnością na nią nie wejdą. Co innego pozostali, dla których ofiary były obcymi ludźmi. Ci będą oglądali makabryczne zdjęcia jak sceny z filmu grozy.
Dlaczego nie wystarczą opisy? To, jak wyglądały ciała pozostawiała domysłom w licznych wywiadach po katastrofie minister zdrowia Ewa Kopacz. Później opisał w "Gazecie Wyborczej" Wojciech Czuchnowski, a ostatnio we "Wprost" – Dymitr Książek, lekarz, który brał udział w identyfikacji zwłok.
– Opisy nigdy nie wystarczą, trzeba kliknąć, zobaczyć na własne oczy. Obraz uruchamia dodatkowe emocje, dzięki niemu odczuwamy dużo silniej – mówi prof. Czapiński.
Dla pieniędzy?
Nie wszyscy jednak wczoraj klikali w udostępniane na potęgę linki. W odpowiedzi na ich udostępnianie, wiele osób wklejało na swoje tablice komunikat: "prześlesz mi adres, usunę cię ze znajomych".
– Mechanizm jest w każdym z nas. Różnimy się tylko odpornością. Dla jednych zdjęcia ofiar to już zbyt wstrząsający, zbyt naładowany emocjami ładunek. Ale dla innych, to tylko kolejne sceny – zauważa prof. Czapiński.
Według niego nasze skłonności do podziwiania makabrycznych obrazów wykorzystują media, by nieustannie podnosić oglądalność. – O ile jednak media mainstreamowe mają nałożony kaganiec etyczny, o tyle internet te więzy rozluźnia, pozwala na więcej. Nie wymyślił nowej jakości w fascynowaniu się makabrycznymi scenami. Wyłącznie rozszerzył pole swobody – ocenia prof. Czapiński.
Prof. Łuków najgorzej ocenia jednak nie widzów, a tych, którzy podobne materiały udostępniają. – W wielu przypadkach górę bierze pewnie pragnienie bycia pierwszym, który o czymś powiedział, doniósł. Ale to ewidentne przekroczenie granic przyzwoitości – uważa. Jego zdaniem szczególnie odbije się to na rodzinach ofiar katastrofy smoleńskiej, które przez ujawnienie zdjęć "odarte są z godności, żałoby".
Zdaniem etyka za udostępnieniem zdjęć z katastrofy smoleńskiej mogą po prostu stać pieniądze. – Liczba odsłon na takiej stronie pewnie byłaby atrakcyjna dla reklamodawców – gorzko zauważa.
Pojawiły się fotografie z miejsca katastrofy polskiego samolotu, wykonane, bądź skonstruowane przez niejakiego Gorożanina z Barnauła, bezwzględnego durnia, który –zapewne podobnie jak niektórzy w Polsce, chce zrobić karierę na smoleńskich trupach. CZYTAJ WIĘCEJ