Podróże w trakcie pandemii są trudne? Jednak dla wielu to już nie tylko konieczność zrobienia testu PCR czy odbycia 10-dniowej kwarantanny. Wyjazd na wakacje może okazać się niemożliwy z powodu… nieważnego paszportu. Wystarczy pójść do urzędu? Lepiej przebookować bilet i ustawić się w kilkumiesięcznej kolejce.
Data ważności mojego dokumentu upłynęła w marcu. Wtedy też zainteresowałam się wyrobieniem nowego. Owszem, sprawą mogłam zająć się wcześniej, ale nie przewidywałam żadnych dalszych podróży w czasie pandemii. Przemieszczanie się po Europie zrobiło się już wystarczająco trudne. A co dopiero loty przez ocean. Paszport nie jest mi teraz potrzebny, ale... jednak lepiej go mieć.
Sprawa zaczęła komplikować się już na samym początku. Kiedyś wystarczyło na rowerze podjechać do urzędu i wypełnić dokumenty. Tak też zrobiłam, ale od razu odbiłam się od drzwi. Ochrona nawet nie pozwala przekroczyć progu budynku bez umówionego spotkania, a na kolumnach podpierających wrocławski Urząd Wojewódzki wisi kartka informująca o konieczności telefonicznego umówienia się na wizytę.
Nic prostszego? Tylko w teorii. Dodzwonienie się do któregokolwiek urzędu w Polsce prawie graniczy z cudem. Za każdym razem odbiera automatyczna sekretarka, która informuje o braku dostępnych terminów. Ale zawsze dzwonię po południu. Może warto więc spróbować wcześniej?
Brak wolnych terminów i zablokowana infolinia
Następnego razu do urzędu próbuje dodzwonić się już z samego rana. Doświadczenie z kilku poprzednich dni nauczyło mnie, że po południu w zasadzie nie ma co próbować. Wszystkie terminy zostają "rozdane" z samego rana. Dzwonię więc kilka minut po 8:30, czyli zaraz po otwarciu Biura Paszportowego.
– Informujemy, że wszystkie terminy rezerwowe zostały już dziś zajęte. Prosimy o kontakt w późniejszym terminie – słyszę głos automatycznej sekretarki.
Sytuacja przedstawia się podobnie w całej Polsce. Znajoma z Poznania opowiada mi, że do urzędu próbowała się dodzwonić kilkadziesiąt razy. Infolinia albo była zajęta, albo nie było już wolnych terminów.
– W końcu udało mi się dostać termin na za 3 tygodnie. Ale kto planuje z takim wyprzedzeniem? Moja praca ma taki charakter, że nie wiem, gdzie dokładnie będę za kilkanaście dni. Przegapiłam swój termin, więc teraz wygląda na to, że cała zabawa zacznie się od początku – mówi rozgoryczona Maja z Poznania.
Mnie samej, w końcu, po 2 tygodniach codziennego wydzwaniania udaje mi się połączyć z fizyczną osobą. Pani przez telefon proponuje mi termin na za 2 tygodnie. Wtedy nie będzie mnie już w kraju, bo na szczęście po strefie Schengen jeszcze możemy podróżować wyłącznie z dowodem osobistym. Ja mogę poczekać. Ale nie wszyscy mają taki luksus i niektórym po prostu uniemożliwia to pracę.
– Ważność paszportu skończyła mi się w ubiegłym roku. W dobie pandemii nie przewidywałem żadnych dalekich podróży, na pewno nie poza UE, więc nie był mi do niczego potrzebny. Nagle jednak okazało się, że szykuje mi się służbowa podróż na Ukrainę. I zaczęły się schody – opowiada Tomek z Warszawy.
Urząd wychodzi naprzeciw oczekiwaniom
Telefon to nie jedyna możliwość kontaktu z Biurem Paszportowym we Wrocławiu. O wizycie w Urzędzie Wojewódzkim bez wcześniejszego umówienia nie ma nawet mowy. Ale przecież jest jeszcze kontakt mailowy, a placówka założyła specjalny adres, który miał rozwiązać problem przesilenia. Podobno ten jednak też nie działa tak sprawnie, jak można by się tego było spodziewać.
Ale ryzykuję. W wiadomości podkreślam, że "mam już wypełniony wniosek paszportowy, uiszczoną opłatę i wykonane zdjęcie". Maila z zapytaniem wysłałam 31 marca 2021 r. Do dziś dalej nie otrzymałam odpowiedzi.
Paszporty tylko dla najwytrwalszych
W tym przypadku skuteczne mogłoby się opracowywanie pewnych "taktyk". Brzmi jak za komuny? Trochę tak, ale okres oczekiwania zdaje się iść w tym kierunku. "Kandydaci" starają się obejść kolejki w lokalnych placówkach i wydzwaniają, gdzie się da.
Ale po Wrocławiu rozchodzi się plotka, że rozkaz o niewydawaniu paszportu poszedł "z góry". Powolna praca urzędów ma zniechęcić obywateli do podróży w czasie pandemii. Brzmi jak teoria spiskowa, ale po miesiącach niepowodzeń wydaje mi się być coraz bardziej realna.
– Obrałem inną strategię. Zacząłem szukać bezpośrednich numerów do referatów w poszczególnych urzędach. Poza Warszawę udawało się dodzwonić w miarę łatwo. Dodzwoniłem się m.in. do urzędu w Otwocku, ale niestety najbliższy możliwy termin złożenia wniosku był na miesiąc później – mówi Tomek. – W końcu jakimś cudem udało mi się dodzwonić do Referatu w centrum Warszawy, przy Kruczej. Umówiłem się na termin wizyty w urzędzie trzy tygodnie później – dodaje.
Teraz już z tylko z górki? Po złożeniu wniosku nie pozostaje nic innego jak czekać. Wszystko pozostaje w rękach "sił wyższych".
– Przed urzędem moje dane zweryfikował ochroniarz, abym mógł wejść do środka. A w urzędzie wszystko trwało parę minut. Teraz czekam – relacjonuje Tomek.
Maja dalej próbuje dodzwonić się na infolinię. Bezskutecznie. Ja z kolei już nie czekam. Zdążyłam wyjechać z kraju, zanim dostałam wolny termin. Teraz będę próbować w konsulacie w Amsterdamie, gdzie obecnie mieszkam. Trudno mi sobie wyobrazić, że potrwa to dłużej niż do tej pory.