Pokonać ponad tysiąc kilometrów tylko po to, by dostać możliwość wyboru szczepionki? Polacy uprawiają "szczepionkową emigrację", żeby nie czekać i dostać preparat, który preferują. Francja zaliczyła opóźnienie już na samym starcie, a Niemcy nie pozwalają obywatelom wybrać rodzaju szczepionki.
Od początku trwania pandemii przez rządzących zostało podjętych mnóstwo decyzji, które można krytykować. Nieracjonalne zasady lockdownu i chaotycznie wprowadzane obostrzenia, za którymi czasami zdają się już nie nadążać sami ustanawiający je politycy.
W połowie marca Polska zajmowała 10. miejsce w Europie, a wyprzedzały nas m.in. takie kraje jak niezbyt liczna Malta czy Serbia. Jakby nie patrzeć, przy liczbie mieszkańców sięgające prawie 38 milionów, zaszczepienie wszystkich obywateli to nie lada wyzwanie. Teraz Europa nabrała trochę rozpędu i dogoniła Polskę, jednak jeszcze jakiś czas temu wyprzedzaliśmy Niemcy. Ostatnio szefowa KE poinformowała, że obecnie co sekundę szczepionych jest 30 Europejczyków, co daje trzy miliony zaszczepionych osób każdego dnia.
– Przykład Polski pokazuje, że kampania rzeczywiście przyspieszyła – komplementowała Polskę w lutym szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Jak czytamy w rządowym raporcie, od rozpoczęcia akcji zaszczepionych zostało już 13 milionów Polaków, z czego ponad 3 mln jest już w pełni zaszczepionych. Do Polski zostało na razie dostarczonych 15 mln dawek, z czego 14 mln do punktów szczepień. Dziennie szczepionych jest ok. 400 tys. obywateli. Ten wynik jest całkiem niezły i daje nam miejsce w europejskiej, a nawet światowej czołówce. Polska zostawia w tyle takie kraje jak Irlandię, Szwajcarię czy nawet Francję.
Z czego wynika sprawny przebieg akcji? Jak pisaliśmy w naTemat w marcu, niemiecki dziennik "Die Welt" jakiś czas temu zwracał uwagę, że szczepienia w Polsce przebiegają szybko dzięki systemowi rejestracji, który umożliwia zapis aż na 4 sposoby – przez infolinię, konto pacjenta, SMS-a i osobiście. Decyzja o tym, aby punkty szczepień otworzyć też w prywatnych gabinetach lekarskich, sprawiła, że akcja naprawdę przyspieszyła. W Niemczech na taki krok zdecydowano się dopiero w połowie kwietnia. Gęsta infrastruktura składająca się z wielu małych punktów szczepień zagwarantowała Polsce względny sukces.
1300 km po szczepionkę? Tutaj tego nie doczekam
Faktem, który świadczy o tym, że w Polsce szczepienia przebiegają dość sprawnie, jest liczba Polaków, która jest zdecydowana przyjąć preparat w ojczyźnie. A tych jest całkiem sporo.
– Po szczepionkę na pewno udam się do Polski. Prawda jest taka, że gdybym były teraz w kraju, to najprawdopodobniej miałabym już umówiony termin – mówi mi mieszkająca od kilku lat w Holandii Polka. – Większość moich znajomych, którzy mają po 20 parę lat ma już umówioną wizytę. Tu nie mam na co liczyć co najmniej do wakacji – dodaje.
Podobna sytuacja ma miejsce w Niemczech. Znajomy z Regensburga miał już umówioną wizytę we Wrocławiu. W ostatniej chwili zwolnił się dla niego termin, który powstrzymał go od wyjazdu.
– Chciałem wykorzystać fakt, że mam podwójne obywatelstwo. Miałem już umówiony termin szczepienia na środę, ale akurat dwa czy trzy dni dostałem telefon, że mogę zaszczepić się tutaj. Odmówiłem termin w Polsce i ostatecznie nie pojechałem. Ale gdybym miał zostać zaszczepiony AstraZenecą, to pojechałabym do Polski. Tu akurat zdarzyła się taka okazja, że dostałem szczepionkę Pfizer/BionTech.
Francja zalicza faux-pas na starcie
Na tempo szczepień narzekają niektórzy obywatele Francji, która zaliczyła małe faux-pas. Rząd Emmanuela Macrona za priorytet uznał zaszczepienie starszych pacjentów z Domów Opieki Społecznej. Akcja nie przebiegła jednak tak szybko, jak na to liczono.
– Francja zrobiła jeden duży błąd na starcie, który na pewien czas bardzo opóźnił cały proces. Postanowiono, że najpierw szczepionkę przyjmą mieszkańcy DPS-ów, którzy z kolei wcale nie byli tacy chętni, żeby się zaszczepić – mówi mi Polak mieszkający od 30 lat we Francji.
Wcale nie lepiej radzi sobie Holandia, która na początku roku, podążając za innymi europejskimi krajami, zasłynęła decyzją o wstrzymaniu preparatu AstraZeneca. Teraz Królestwo Niderlandów zezwoliło na oksfordzką szczepionkę producenta we wszystkich grupach wiekowych, ale tempo szczepień wcale nie jest zawrotne.
– Moi rodzice są oboje po 60-tce. Pierwszą dawkę AstraZeneci przyjęli kilkanaście dni temu – mówi mieszkająca w Amsterdamie Emma. – Za 6 tygodni mają przyjąć drugą dawkę, bowiem rząd uznał, że zwiększenie odstępu pomiędzy dwiema dawkami poprawia skuteczność preparatu – dodaje.
To trochę później niż w Polsce, gdzie szczepienia dla 50- i 40-latków zostały otwarte już kilka lat temu.
– Moi rodzice mają po 50 lat i zostali już w pełni zaszczepieni jakiś czas temu. Zaszczepionych jest też większość ich znajomych. W Holandii tempo jest o wiele wolniejsze. Większość 60-latków dopiero co przyjęła pierwszą dawkę. No i nie mogli wybrać producenta – relacjonuje mieszkająca w Amsterdamie Polka.
Młodzi Holendrzy nie mogą też liczyć na szybkie zaszczepienie. Podczas kiedy w Polsce wielu znajomych ma już umówiony termin szczepienia, moja holenderska rozmówczyni zdradza, że dopiero pod koniec czerwca będzie mieć możliwość rejestracji. Oznacza to, że szczepionkę przyjmie dopiero w lipcu.
AstraZeneca? Nie, dziękuję.
Kolejną kwestią, w której jesteśmy w pewien sposób "uprzywilejowani” jest luksus wyboru szczepionki. Większość krajów europejskich nie daje możliwości zdecydowania, który preparat chcemy przyjąć. Co prawda przy rejestracji nie jesteśmy pytani, jakie są nasze "życzenia" względem producenta, ale podczas umawiania wizyty można zrezygnować z wyznaczonego terminu i placówki, jeśli nam nie odpowiada i zdecydować się na coś innego.
– Na pierwszy rzut dostałam AstraZenecę i placówkę znajdującą się najbliżej mojego miejsca zameldowania. Ale jest opcja "wyszukaj inne miejsce" i jest też opcja wyboru szczepionki. Można wybrać dowolną lub zdecydować się nakonkretną – opowiada Maja z Wrocławia, która właśnie zapisała się na szczepienie. – Zmieniłam sobie na Pfizera i znalazłam miejsce bliżej mojego adresu zamieszkania. Oznacza to, że zaszczepię się później, ale przynajmniej mam opcję wyboru – dodaje.
– To system przepisze mi rodzaj szczepionki. Oczywiście, że wolałabym mieć wybór, ale takiej możliwości nie będzie – komentuje mieszkanka Amsterdamu. – Moi rodzice oboje zostali zaszczepieni AstraZenecą.
Podobna sytuacja ma miejsce w Niemczech.
– Mi akurat udało się dostać preparat Pfizer, ale córka została "przypisana" do AstraZeneci. Zrezygnowała – relacjonuje mieszkaniec Regensburga, który podkreślał, że gdyby dostał oksfordzką szczepionkę, to przyjechałby do Polski – Szczepi się, ale nie ma dowolności wyboru.
Z tempa i przebiegu szczepień w Polsce jest zadowolona większość moich rozmówców.
– Całe szczepienie zajęło nie więcej niż pół godziny, wliczając to 15 minut, które musiałam odczekać po szczepieniu – opowiada zaszczepiona 50-latka – Byłam pozytywnie zaskoczona, jak sprawnie to wszystko przebiegło. Na majówkę po szczepieni bez rejestracji ustawiały się ogromne kolejki – dodaje.