Część okładki książki "Kompendium Patriotyzmu" Dominika Zdorta
Część okładki książki "Kompendium Patriotyzmu" Dominika Zdorta Fot. "Kompendium patriotyzmu"; Wydawnictwo M

"Kompendium patriotyzmu" – to tytuł książki Dominika Zdorta, dziennikarza "Rzeczpospolitej". Tytuł, nadmieńmy, zobowiązujący, bo kompendium to, za słownikiem PWN, "dzieło zawierające zbiór lub zarys podstawowych wiadomości z jakiejś dziedziny wiedzy". Tytuł, którego treść nie udźwignęła. Mimo szczerych chęci autora.

REKLAMA
Jako dziennikarz Dominik Zdort jest mi kompletnie obojętny. Z całym szacunkiem dla jego medialnego dorobku, po prostu rzadko kiedy poświęcam czas na czytanie wszystkich opinii dotyczących polityki. Szczególnie, że na polskim podwórku są one z reguły dość przewidywalne.
Dzięki temu, do książki Zdorta podszedłem bez emocji. Nie oczekiwałem cudu, ale i nie podchodziłem do niej jak do wszelkich agresywnych wypocin, często towarzyszących wyrazowi "patriotyzm".
Niestety, zawód spotkał mnie już na pierwszych stronach. "Kompendium patriotyzmu" to pięć dużych wywiadów. Taka forma mogłaby się bronić, gdyby byli to rozmówcy z różnych bajek: zasłużeni politycy, specjaliści od polityki zagranicznej, ale i gospodarki, etycy, filozofowie, historycy wreszcie. Tutaj zaś dostajemy: prof. Zdzisława Krasnodębskiego, Antoniego Macierewicza, abp. Józefa Michalika, Jana Pospieszalskiego i Wojciecha Wencela. Czyli wszyscy z tego samego podwórka. Nic to, brnę dalej.
Pierwsza rozmowa – z prof. Krasnodębskim. Zaczyna się całkiem ciekawie i w zasadzie udaje się to utrzymać do samego końca. Profesor Krasnodębski umie ciekawie mówić o Europie i jej mieszkańcach czy o Niemczech, w których wykłada. Wyjaśnia na przykład, czym różni się patriotyzm niemiecki od polskiego. I jest to naprawdę interesujące. Nie są to bardzo szczegółowe analizy, ale to i tak najmocniejszy punkt całego
Dominik Zdort

Marcin Dominik Zdort urodził się w 1968 roku w Łodzi. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim w 1992 roku. Pod koniec lat '80 zaczął działalność w podziemnym, a potem legalnym Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Za ten epizod został w 2010 roku odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Jako dziennikarz zaczynał w "Życiu Warszawy", na samym początku lat '90. W latach 1993–2003 był dziennikarzem „Rzeczpospolitej”. Wówczas pisał też do „Frondy” i pracował w TVP, gdzie odpowiadał za publicystykę polityczną w „Jedynce”. Później został szefem działu krajowego i komentatorem w polskim "Newsweeku". W 2006 roku wrócił do „Rzeczpospolitej”, gdzie jest szefem działu Opinie. W grudniu 2011 r. zaczął też prowadzić w "Rz" dział Plus Minus.
CZYTAJ WIĘCEJ

"Kompendium". To bowiem jeden z dwóch wywiadów, które nie ocierają się o polityczno-smoleńskie i prawicowe bicie piany.
Trzeba jednak oddać Dominikowi Zdortowi, że wieloma pytaniami kontruje wypowiedzi rozmówców i stara się im przeciwstawiać argumenty "drugiej strony".
Niestety, nawet po tym, jak prof. Krasnodębski zupełnie neutralnie wyjaśnia czemu Kaczyński jest liderem ruchów uważających się za patriotów, to kilka stron dalej o tym zapominamy. Zaraz po nim mamy do czynienia z Antonim Macierewiczem. Na szczęście, poseł Macierewicz wystarczająco często bywa w mediach, by wiedzieć, co myśli na temat patriotyzmu, Smoleńska i tak dalej. Niechaj więc zostanie pominięty milczeniem, bo nic nowego nie powiedział.
Zupełnie zaskakuje za to abp Michalik. Zdort, chociaż chwilami próbuje, nie może wciągnąć arcybiskupa w polityczną pyskówkę, rzucanie nazwiskami i walenie w przeciwników. Abp Michalik mówi językiem łagodnym, choć stanowczym. I nawet, gdy peroruje o patriotyzmie i wierze jako wartościach połączonych, robi to bardzo delikatnie. Dzięki obyciu arcybiskupa, można co nieco dowiedzieć się na przykład o Napoleonie i jego stosunku do kościoła. Duchownemu przede wszystkim należy się duży szacunek za to, że nie daje się on wciągnąć w bicie piany, a o katastrofie i postsmoleńskich wydarzeniach mówi w bardzo wyważony, nie zabarwiony politycznie sposób.
Nie wiem, czy dziennikarz "Rzeczpospolitej" za wszelką cenę postanowił mieszać ciekawych rozmówców z nudnymi, ale zaraz po abp Michaliku mamy do czynienia z Janem Pospieszalskim. O wywiadzie z nim pisać nie będę, bo i nie ma o czym. Z podobnych powodów, co przy Antonim Macierewiczu.
Ostatnia moja nadzieja – wywiad z poetą Wojciechem Wencelem – okazał się być gwoździem do trumny. Z początku jest nawet ciekawie – W.W. to człowiek oczytany, inteligentny i dobrze operuje motywami literackimi czy historycznymi. Niestety, to tylko wprawka przed małą polityczną agitacją. "Śmierć Lecha Kaczyńskiego w ogóle zakończyła poważną polską politykę zagraniczną" – przeczytałem w jednej z odpowiedzi Wencela. I czytanie zarzuciłem, bo nie miałem siły na takie wynurzenia.
Ktoś może stwierdzić, że to niesprawiedliwe podejście do książki. Być może. Równie niesprawiedliwe wydaje mi się udawanie, że poeta jest autorytetem w dziedzinie, o której nie ma pojęcia.
A od czegoś nazwanego "Kompendium patriotyzmu" oczekiwałbym kompetentnych ekspertów, a nie opinii kogokolwiek, byle nie głupiego.
Niesprawiedliwy i nierzetelny może się też wydać fakt, że nic nie piszę o wnioskach dotyczących patriotyzmu, płynących z lektury "Kompendium...". Niestety, w tej kwestii nie ma o czym pisać, żadnych wniosków wyciągnąć się nie da. Powód tego jest prosty –
cała treść książki idealnie wpisuje się w prawicowy schemat patriotyzmu: szabelka, Smoleńsk, PiS, tupanie nóżką i rozdarte szaty na piersi biednej Matki Polki. Wcześniej wspominałem, że Zdort stara się kontrować wypowiedzi rozmówców, ale czasem miałem wrażenie, że robi to tylko po to, by pytani mogli się tylko bardziej rozpędzić.
O patriotyzmie z "Kompendium" nie dowiemy się ani nic nowego, ani odkrywczego. Dziennikarz "Rzeczpospolitej" nie poszukuje innych wariantów patriotyzmu i nie zbacza z wydeptanej przez polską prawicę ścieżki.
Nie chciałbym zostać źle zrozumiany – książka Dominika Zdorta nie jest zła. Od strony technicznej nie można jej nic zarzucić. Złe jest po prostu jej merytoryczne założenie – powielające utarte schematy, nie wnoszące nic nowego. Czytanie pięciu wywiadów z osobami, które i tak wiadomo co powiedzą, to po prostu strata czasu. Całości nie ratuje nawet dobry profesor Krasnodębski.
W przypadku całej reszty miałem wrażenie, że trzymam w ręku kolejne wydania "Uważam Rze". Nie umniejszam tygodnikowi Pawła Lisieckiego, ale po co wydawać to samo w formie książki? Zamiast czytać książkę "Kompendium", równie dobrze można odwiedzić pewien serwis wInternecie. Wyjdzie na to samo, tylko taniej.