"Rzeczpospolita" opublikowała informacje zawarte w liście, który działacz nieuznawanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut wysłał swojej żonie. Dziennikarz przekazał, że w więzieniu panują fatalne warunki – szerzą się choroby, w tym COVID-19, a cele są przepełnione.
Andrzej Poczobut oraz Andżelika Borys, działacze nieuznawanego przez Mińsk Związku Polaków na Białorusi, od trzech miesięcy przebywają w więzieniu w miejscowości Żodzino. Nadal ciąży na nich zarzut "podżegania do nienawiści na tle narodowościowym i rehabilitacji nazizmu", za co mogą trafić do łagrów na kilkanaście lat.
"Rzeczpospolita" porozmawiała z żoną Poczobuta, dziennikarza i działacza mniejszości polskiej na Białorusi. Oksana Poczobut podzieliła się z gazetą informacjami, które mąż przekazał jej w liście.
– W jego celi przebywa 13 osób, wszędzie są wszy. Andrzej cierpi na zaburzenia rytmu serca, musi ciągle przyjmować odpowiednie leki. Lekarz nam mówił, że nie możemy tego zaniedbać, a tam przecież nie ma żadnej opieki medycznej. A jeszcze ten koronawirus – zaznaczyła żona działacza. O tym, że działacz choruje na COVID-19, poinformowano w zeszłym tygodniu.
Oksana Poczobut bezskutecznie stara się o możliwość spotkania z mężem. W więzieniu nikt nie chce udzielić jej informacji na temat jego stanu zdrowia. Pozwalają jej jedynie raz w tygodniu przywozić leki, nie mówiąc jednak dokładnie, o jakie preparaty chodzi.
– Prosiłam nawet śledczego, który prowadzi jego sprawę, by wnioskował o skierowanie męża na badania do szpitala, ale nic z tego. Z tego, co Andrzej pisze, zrozumiałam, że w więzieniu pozwolono mu leżeć przez dwie godziny – wyjaśniła żona dziennikarza. Od godz. 6 do 22 więźniowie z Żodzinie mają zakaz leżenia, a nawet siedzenia. Poczobut nie chce jednak zgodzić się na przymusowe opuszczenie kraju.