"Chciałam podzielić się z wami moim ulubionym momentem z wakacji" – napisała rok temu Britney Spears, wstawiając pełne uśmiechu zdjęcie z ogrodu, który nieraz przewijał się w tle innych fotografii publikowanych na Instagramie. Teraz idolka nastolatek wyznała, że kłamała, mówiąc o swoim szczęśliwym życiu. Brzmi znajomo? Otóż każdy z nas - mniej lub bardziej świadomie - nakłada gombrowiczowską maskę w sieci.
Britney Spears stanęła w środę przed sądem w Los Angeles, gdzie powiedziała, że chce uwolnić się od kurateli. Ojciec piosenkarki, który pełni rolę kuratora, zarządza jej finansami oraz całym życiem.
Gwiazda muzyki pop i była idolka nastolatków maskowała swój smutek uśmiechem. Oto, jak bardzo zakłamujemy rzeczywistość w internecie.
"Truman Show" w prawdziwym życiu
Niewinny uśmiech, wyćwiczony układ taneczny i wiersze o poszukiwaniu własnego "ja" – taką Britney Spears znamy z Instagrama. Sprawa kurateli przez dłuższy czas pozostawała w cieniu medialnych doniesień, ale najwierniejsi fani piosenkarki od lat czujnie przyglądali się jej niepokojącemu życiu, co ostatecznie przerodziło się w ruch "Free Britney". Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że fani "mieli nosa" – artystka przerwała milczenie i powiedziała światu prawdę, której wszyscy się obawiali.
Życie Britney od małego było na świeczniku. Najpierw występowała w "Klubie Myszki Miki", potem zrobiła ogromną karierę w muzyce pop, będąc w międzyczasie w nieszczęśliwych związkach, a na sam koniec (w 2008 roku) przeszła załamanie nerwowe, w rezultacie którego zgoliła włosy i atakowała fotoreporterów parasolką. Jednym zdaniem – żyła niczym bohater filmu "Truman Show".
Wszystko zaczęło się sypać w 2007 roku. W tym czasie Spears rozwiodła się z mężem Kevinem Federlinem, zaś decyzją sądu została też pozbawiona praw rodzicielskich do dwóch synów - 13-letniego Seana Prestona i 12-letniego Jadena Jamesa. Ponadto wokalistka była wówczas uzależniona od narkotyków i alkoholu.
Czym jest ubezwłasnowolnienie?
Jak czytamy na Wikipedii, ubezwłasnowolnienie to "częściowe lub całkowite pozbawienie osoby fizycznej zdolności do czynności prawnych".
Po tym, jak gwiazda doświadczyła nagłego zaburzenia równowagi psychicznej, objęto ją kuratelą. Rola kuratora przypadła jej ojcu Jamesowi Parnell Spearsowi, który do dziś zarządza finansami córki i kontroluje każdy aspekt jej życia oraz kariery.
Już wcześniej spekulowano o tym, że artystka nie może podejmować samodzielnych decyzji związanych choćby z zajściem w ciążę. Ostatecznie wszelkie domysły fanów okazały się prawdą.
Spears stanęła w środę przed sądem w Los Angeles, by walczyć o uwolnienie się od kurateli. – Chcę odzyskać swoje życie. Nie było moje przez 13 lat i to wystarczy – powiedziała.
Wcześniej publicznie wygłaszała peany na temat swojego ojca, teraz potępiła działania swojej rodziny i wskazała nadużycia, których padła ofiarą. Jak sama przyznała, kuratela nosi "znamiona przemocy".
Po obu stronach lustra
Nie będzie żadną niespodzianką, jeśli napiszę, że to, co pokazujemy w sieci, jest zaledwie wycinkiem naszego prawdziwego życia. Publikując coś w mediach społecznościowych, często kierujemy się tym, aby pokazać siebie z jak najlepszej strony.
Przykład Britney Spears pokazuje właśnie, z jaką łatwością ludzie mogą nabrać na iluzję tworzoną przez nas w internecie. Sprawa piosenkarki była jednak o tyle prosta, że w świadomości społecznej wciąż istniała / istnieje jako osoba ubezwłasnowolniona, przez co bez trudu dało się dojść do wniosku, że za jej uśmiechem kryje się ludzka tragedia.
Choć wielu fanów Britney od początku domyślało się, że wokalistka jest nieszczęśliwa, tak niektóre osoby uparcie twierdziły, iż ruch "Free Britney" to teoria spiskowa w najczystszej formie. Zdania były więc podzielone, co nie zmienia faktu, że część internautów dała się nabrać, widząc radosne zdjęcia gwiazdy.
Powoli mijają czasy, w których lajki i liczby obserwatorów na Instagramie mają jakiekolwiek znaczenie. Zdaje się, że ludzie odchodzą od mody na bycie "idealnym" w internecie. Za sprawą ruchu body positive kobiety chętniej pokazują swoje rozstępy czy włosy na ciele, a dzięki przełamywaniu tabu dotyczącego chorób i zaburzeń psychicznych osoby zmagające się z depresją lub borderlinem coraz częściej dzielą się z innymi swoimi doświadczeniami.
Parę lat temu na Twitterze dziennikarki Buzzfeeda, Tracy Clayton, pojawił się post, w którym autorka poprosiła użytkowników portalu o to, aby pokazali uśmiechnięte zdjęcia opublikowane przez nich w sieci, które wykonali w momencie, gdy tak naprawdę nie byli szczęśliwi.
Wpis spotkał się z odzewem przekraczającym wszelkie oczekiwania. "Poprzedniego dnia próbowałam popełnić samobójstwo" – czytamy pod zdjęciem dziewczyny robiącej zabawną minę przed obiektywem aparatu. W kolejnym z komentarzy można dostrzec fotografię "szczęśliwej" matki z niemowlęciem.
"To zdjęcie przedstawia mnie i moją córkę, gdy była dzieckiem. Nie spałam wtedy od miesięcy i zmagałam się z depresją poporodową. Kochałam ją, ale przez większość czasu chciałam uciec. Byłam zmęczona i wciekła, przez cały czas się bałam. Teraz moje życie jest wspaniałe. Tak jak i ona" – skomentowała internautka.
Według badań opublikowany w czasopiśmie EPJ Data Science, posty na Instagramie mogą stać się podstawą do wcześniejszego diagnozowania problemów związanych ze zdrowiem psychicznym. "Tylko oceny smutku i szczęścia były istotnymi predyktorami depresji" – napisano w analizie. "Idealne" zdjęcie nie oznacza więc "idealnego" życia. Miejmy to na uwadze i nie porównujmy się z innymi.
Kłamałam, gdy mówiłam światu, że jestem szczęśliwa i wszystko u mnie ok... Byłam w szoku, byłam w traumie. Pracowałam siedem dni w tygodniu, to było jak kupczenie seksem. Nie miałam karty kredytowej, gotówki ani paszportu. (...) Powiedziano mi, że w tej chwili pod kuratelą nie mogę wyjść za mąż ani mieć dziecka. Chciałabym wyjąć wkładkę domaciczną, aby móc zacząć starać się o kolejne dziecko, ale ten tak zwany 'zespół' nie pozwolił mi iść do lekarza, aby ją wyjąć, ponieważ nie chcą, żebym miała dzieci.