Szukasz odludnej plaży i świętego spokoju? Znalazłam to w Szwecji, daleko od Sztokholmu
Alicja Cembrowska
27 czerwca 2021, 16:31·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 27 czerwca 2021, 16:31
Planując wakacje, często kierujemy wzrok na południową część Europy. Włochy, Hiszpania, Grecja... To ja teraz polecam spojrzeć "wyżej", bo tam znajduje się kraj, który raczej nie kojarzy się z plażowaniem, a do jego mieszkańców przylgnęła łatka "samotnych i zdystansowanych", która dodatkowo sprawia, że nie myślimy o tym kierunku w kontekście letniego wyjazdu. A tymczasem Szwecja oferuje to, czego obecnie potrzeba tysiącom ludzi – spokój. Święty spokój.
Reklama.
Szwecja to świetny kierunek wakacyjny, jeżeli szukamy spokoju na łonie natury.
Polecam wyjazd do południowo-zachodniej części kraju, w okolice Goteborga. Znajdziemy tam wiele niewielkich, pustych plaż.
Ceny w Szwecji są o około 20 proc. wyższe niż w Polsce, można jednak za niewielkie pieniądze spędzić tam kilka dni.
Szwedzka walka z koronawirusem
Podróżowanie, niegdyś ograniczane właściwie tylko przez wyobraźnię, w czasie pandemii zmieniło się całkowicie. Niektórzy obawiają się, że teraz wyjazd za granicę przyniesie więcej kłopotów niż przyjemności – bo testy, ograniczenia, maski, obostrzenia, szczepionki. To w teorii, w praktyce naprawdę sytuacja jest zadowalająca.
Szwedzi od początku zadziwiali świat swoją strategią walki z koronawirusem. Rząd początkowo wydawał jedynie zalecenia, dopiero później zdecydowano się na obostrzenia, na żadnym etapie nie wprowadzono jednak lockdownu. Obowiązek noszenia masek zaczął obowiązywać po prawie roku dyskusji, dopiero w styczniu 2021 roku i to jedynie w wyznaczonych miejscach. Obecnie w Szwecji można odczuć, jakby pandemii w ogóle nie było.
Co może o tyle dziwić, że jeszcze w maju w kraju odnotowywano rekordy zakażeń. Pomimo tego, wbrew zaleceniom wirusologów, rząd stopniowo luzuje obostrzenia. W zeszłym tygodniu, gdy przebywałam w południowej części kraju, masek nie trzeba było nosić ani na ulicy, ani w sklepach czy restauracjach.
Bardzo nieproblematyczny jest również wjazd do Szwecji. Przed podróżą należy zrobić test na COVID-19 i okazać go przy wjeździe – są to oficjalne informacje ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W praktyce nie każdy pasażer proszony jest o okazanie wyników. Ja podróżowałam promem i jedynie przed wejściem na pokład sprawdzono mi temperaturę ciała.
Znajomy, który do Szwecji podróżuje regularnie, zaznacza jednak, że test lepiej zrobić, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś poprosi o pokazanie wyniku, więc w najmniej oczekiwanym momencie moglibyśmy zostać zawróceni do Polski.
Podobnie, jak w przypadku innych krajów test musi być wykonany maksymalnie 48 godzin przed przekroczeniem granicy. Ułatwieniem jest to, że Szwedzi akceptują testy antygenowe, PCR i test LAMP. Dlatego wystarczy niedrogi test antygenowy (około 100 zł) z opcją tłumaczenia na angielski (około 30 zł). Całość kosztuje około 160 zł (doliczona usługa za wymaz) za jedną osobę.
Co ważne – test muszą wykonać również ozdrowieńcy i osoby zaszczepione. To tyle z pandemicznych formalności.
Jak dojechać do Szwecji?
Na północ możemy dostać się samolotem lub promem. Ceny biletów samolotowych są bardzo różne – szybki przegląd ofert pokazuje, że polecimy za 70, ale i 1070 zł. Lot Ryanairem do Goteborga z Gdańska kosztuje 71 zł, z Warszawy i Krakowa 78 zł; Wizzairem dolecimy za około 100 zł. Ceny za lot do Sztokholmu wahają się pomiędzy 300 a 500 zł. Warto jednak śledzić okazje, bo bilet można kupić już za około 70 zł.
Drugą opcją jest podróż samochodem i promem – to zapewne lepsza propozycja dla tych, którzy nie chcą zwiedzić jednego miasta, a poruszać się po kraju. I tutaj też mamy kilka opcji. Promy Stenaline wypływają z Gdyni do Karlskrony nawet trzy razy dziennie, a bilet do 30 września kosztuje od 76 zł za osobę. Jeżeli chcemy wjechać na prom samochodem, to za dwóch pasażerów i pojazd zapłacimy około 700-900 zł w dwie strony.
Ceny są podobne, jeżeli zdecydujemy się na wyjazd ze Świnoujścia promem Polferries do Ystad. W sezonie wysokim koszt to około 750 zł, jednak wiele zależy od tego, jakim pojazdem się poruszamy i czy chcemy podróżować nocą, czy za dnia. Już na samym promie możemy zdecydować, czy chcemy przespać się w kabinie (w zależności od statku koszt od 60 do 100 zł za noc).
Rezygnując z łóżka, zaoszczędzamy trochę pieniędzy i noc możemy spędzić w barze lub fotelach lotniczych. Ja odbyłam podróż z noclegiem i dostępem do prysznica, co było zbawieniem po około 8 godzinach jazdy z Warszawy do Świnoujścia. Odpuściłam jednak śniadanie.
Dlaczego warto spędzić wakacje w Szwecji
Jeżeli o 22:30 odbijamy od polskiego brzegu, to w Ystad jesteśmy około 6:00. Do tej pory na żadnym etapie nie poproszono o okazanie wyniku testu na COVID-19, na samym promie niewiele osób nosiło maski.
Na lądzie również masek brak – w knajpach, na stacji czy w sklepie nie ma obowiązku zasłaniania ust i nosa, chociaż w niektórych miejscach wisiały kartki z komunikatem, że jest to wskazane i stały dozowniki z płynem do dezynfekcji. Nie da się ukryć, że z początku trudno się "przestawić" i nie łapać odruchowo za maseczkę.
Jeżeli tak jak ja, chcielibyście wyrwać się na szybki, 3-4 dniowy urlop, to polecam przyjrzeć się na mapie południowej części Szwecji. Oczywiście można pojechać dalej – do Sztokholmu – ale jak szukacie miejsca, żeby odsapnąć w spokoju na łonie natury, to polecam okolice Helsingborga i Goteborga.
Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę, to wysoka kultura szwedzkich kierowców – owszem, wynikająca z szalenie wysokich mandatów, najwyraźniej jednak taki rodzaj kary sprawił, że po prostu komfortowo się tam jeździ. Nie ma dojeżdżania, trąbienia, wymuszania, pędzenia na oślep. Co kawałek stoją fotoradary, a i przykład innych kierowców sprawia, że każdy po prostu jeździ przepisowo.
To pierwszy czynnik, który sprawił, że się odprężyłam i nie czułam presji. Przejazd między miejscowościami jest bardzo wygodny, dlatego tym bardziej polecam auto. Poza dotkliwymi mandatami dla kierowców, ceny za produkty i usługi nie są aż tak wysokie, jak często się słyszy.
Za kawę zapłacimy 30 koron (około 13 zł), obiad w restauracji zjemy za 50-70 zł, ale jeżeli zachce nam się burgera czy kebaba z budki to wydamy 30 zł. Hotele również są w cenach mało zaskakujących. Wiele zależy od standardu, jakiego oczekujemy. Za noc w nadmorskiej miejscowości Hoganas, w willi nad samym morzem zapłaciliśmy około 400 zł.
Można jednak znaleźć tańsze kwatery, jeżeli chcemy spędzić w Szwecji więcej czasu i zależy nam na obniżeniu kosztów. Warto szukać mniejszych miasteczek i lokalizacji mało turystycznych – jeżeli jak ja, w trzy dni chcecie naładować baterie.
Spokój, cisza, nic się nie dzieje
Hoganas to malutka miejscowość (ok. 14 tys. mieszkańców) nad Morzem Północnym. To lokalizacja, którą wybraliśmy przypadkowo, jednak okazało się, że oferuje wszystko, czego potrzeba zmęczonemu mieszczuchowi.
Nad samym brzegiem morza stoi rząd domów, w wielu z nich można wynająć pokój, odniosłam jednak wrażenie, że nie jest to miasto turystyczne. Ludzie żyją tam spokojnie i powolnie. Żartowaliśmy nawet, że nie mamy pewności, czy żyją, bo poza plażą i molo z atrakcjami dla dzieci, spotkaliśmy niewiele osób.
Co mnie absolutnie zachwyciło to wąskie, odludne plaże – dojście z domku zajmowało nam około 4 minut – i morze, które przez kilka metrów sięgało zaledwie do kolan. Zapewne to świetna propozycja dla rodziców z małymi dziećmi, bo morze na tym odcinku jest naprawdę bezpieczne, nie osiąga nagle szalonej głębokości.
Kawałek dalej jest molo ze zjeżdżalniami, drabinkami i dmuchanymi atrakcjami, z których chętnie korzystały lokalne dzieci. Najwyraźniej jest to lokalne centrum wakacyjne, bo wieczorem przybyło tam ludzi spragnionych lodów, kawy i street foodu. Inni rozkładali się całymi rodzinami na plaży lub pasie zieleni, słuchali muzyki, grillowali. Klimat trochę jak w kurorcie.
Poza nami w wynajmowanym domku nie było nikogo. Zatem mogliśmy zająć całą przestrzeń, a właściciel zajrzał do nas dopiero rano (wieczorem oglądał mecz), proponując kawę, którą w Szwecji pije się litrami, i śniadanie. Za tę przyjemność zapłaciliśmy około 100 koron (45 zł), a gospodarz specjalnie dla nas pojechał do sklepu po świeże pieczywo i jajka, a posiłek zaserwował w ogrodzie.
Spokój, o którym już wspomniałam z dziesięć razy, to dla mnie najważniejszy argument, by wybrać się do południowo-zachodniej Szwecji. Plaże są czyste i jeżeli przejdziemy kawałek, to całkowicie puste, zapewniające prywatność. A ludzie bardzo uprzejmi – gospodarz hotelu chętnie opowiadał o swoich podróżach do Polski i żonie nauczycielce, starsze panie zaczepiły nas, by zapytać, w jakim języku rozmawiamy, w każdym miejscu spotkaliśmy się z ogromną uprzejmością. Co ważne – prawie wszyscy, niezależnie od wieku, doskonale mówią po angielsku.
Dopisywała nam również pogoda (bardzo podobna do polskiej, czyli raz słońce, raz zachmurzenie/deszcz), więc czuliśmy się trochę "jak w domu", ale jednak całkiem inaczej – bez parawanów, walki o miejsce na plaży i... bez ciśnienia. Bo Szwedzi wbrew pozorom są dosyć wyluzowanym narodem.
PS. Powrót ze Szwecji jest równie bezproblemowy. Wjechaliśmy na prom i z niego zjechaliśmy, nie wymagano testów.