Dlaczego po prostu nie usunąć zdjęć ofiar ze Smoleńska z internetu? Ekspert: One i tak zostaną w sieci na zawsze
Michał Mańkowski
22 października 2012, 12:56·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 października 2012, 12:56
Zdjęcia ofiar ze Smoleńska całkowicie zdominowały publiczną dyskusję w ostatnich dniach. Całe oburzenie na niewiele się jednak zdaje, bo kto chciał i tak dotarł do nich na własną rękę. I będzie to można to robić w nieskończoność, bo co raz wpadło do internetu, nigdy już z niego nie wyjdzie. Zwłaszcza, jeżeli komuś zależy na ich rozpowszechnieniu. – Z całą świadomością mogę stwierdzić, że tych zdjęć nie da się już na stałe usunąć – mówi Krzysztof Keller, ekspert ds. ochrony tajemnic z firmy Effor.
Reklama.
Czysto technologicznie. Czy istnieje możliwość usunięcia z internetu zdjęć, które wrzucił ktoś inny?
Są dwie możliwości. Pierwsza to włamanie się na bloga lub stronę, na której znajdują się niepożądane treści i ich ręczne usunięcie. Jeżeli ktoś nie ma takich umiejętności, może wynająć kogoś, kto będzie potrafił to zrobić. To możliwe poprzez odgadnięcie hasła do panelu administratora lub znalezienie jakiejś dziury lub błędu w kodzie strony i włamanie się na nią w ten sposób. Wtedy można usuwać i dodawać treści wedle własnego życzenia.
To raczej nielegalny sposób. A drugi?
To już prawne działanie, które polega na udowodnieniu, że publikowane treści łamią prawo, a następnie zmuszenie autora do ich usunięcia lub zamknięcia jego strony. W tym konkretnym przypadku zdjęć ciał ofiar katastrofy smoleńskiej sprawa jest o tyle trudna, że rosyjski bloger nie podlega polskiej jurysdykcji. Problem w tym, że nawet, gdyby podlegał, to ciężko domagać się ich usunięcia na gruncie prawnym. Prawnik Piotr "Vagla" Waglowski trafnie zauważył, że trzeba odpowiedzieć sobie na jakiej zasadzie te zdjęcia łamią prawo, czy jest jakakolwiek podstawa, żeby podejmować tutaj kroki prawne. Jeżeli nie są to materiały, które zdradzają tajemnicę śledztwa lub nielegalna publikacja to – mówiąc kolokwialnie – mamy pozamiatane.
Czyli jeżeli coś nie łamie ewidentnie prawa to nie ma legalnych szans na usunięcie tego z internetu?
To porównywalne do treści publikowanych w tabloidach, chociażby ostatnio Katarzyna W. w bikini i na koniu. Ta sprawa też oburza wiele osób, ale mimo to nie łamie prawa, więc w efekcie oglądamy to w gazetach. A nawet jeżeli coś łamie prawo to zainteresowani mogą wykupić zagraniczny hosting w kraju, w którym do sieci można wrzucać co tylko się podoba. To dużo droższe, ale jak widać skuteczne.
Zobacz: Tatiana Karacuba – rosyjska blogerka oskarżona o publikację zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej przerywa milczenie
Duże znaczenie dla kwestii usunięcia zdjęć ma fakt, że znajdują się na zagranicznych serwerach?
Biorąc pod uwagę możliwości prawne to dużo łatwiejsze będzie to, jeżeli serwery znajdują się w Polsce, a zdjęcia publikował obywatel naszego kraju. W cywilizowanych krajach współpraca organów ścigania daje możliwości wywierania różnego rodzaju nacisku na internautę, który to wrzucił do sieci. Trzeba jednak pamiętać, że co raz trafi do internetu, to właściwie nigdy z niego nie zniknie. Nawet jeżeli właściwa strona zostanie usunięta czy zablokowana. Są całe rzesze osób gotowych wciąż i wciąż wrzucać te same zdjęcia na różne serwery czy strony. To dotyczy nie tylko zdjęć ofiar ze Smoleńska, ale kontrowersyjnych fotografii księcia Wielkiej Brytanii czy seks-taśmy celebrytów.
Teoretycznie tych, którzy wrzucają je ponownie, też można ścigać, ale to chyba walka z wiatrakami?
Dokładnie. Jeżeli coś kontrowersyjnego wyciekło do internetu i ludzie zdają sobie sprawę, że niedługo może zniknąć, to zapisują to na swoje prywatne dyski. W razie czego są w ciągłej gotowości, żeby wrzucać dalej to, co wcześniej sobie "zbunkrowali". Tak jak w przypadku, gdy wycieka nowa gra, film lub płyta. Ludzie ściągają je jak najszybciej i mimo, że znika z pierwotnego źródła to wciąż jest obecne w drugim obiegu np. na Torrentach, forach, IRC-u lub w sieci TOR. Nie można zatrzymać tego anonimowego legionu.
Może pomogłoby depozycjonowanie, czyli obniżenia danej strony w wynikach wyszukiwania, tak by dotarło do niej jak najmniej osób?
Trzeba pamiętać, że tak samo jak osoby, które chcą coś zdepozycjonować, tak samo istnieją ludzie, którym zależy, żeby to wypromować. W tej sprawie raczej niewiele to da, bo wydaje mi się, że zdjęć ciał ofiar katastrofy smoleńskiej ludzie nie szukają w Google. To rozchodzi się pocztą pantoflową, internauci przesyłają sobie linki z bezpośrednim adresem lub już ściągnięte zdjęcia poprzez maila czy komunikatory.
Teoretycznie można spróbować ukryć takie wyniki wyszukiwania poprzez filtrowanie na płaszczyźnie serwerów proxy, ale na szczęście Polska nie jest krajem, który posługuje się cenzurą internetu. Przykładowo, będąc w jednym z krajów arabskich nie mogłem wejść na Facebooka. Podobnie jest w Chinach, gdy w Google wpisze się jakieś nieprzyjemne dla władz hasło. Wyszukiwarka cenzuruje wyniki i publikuje jedynie to, na co jest "zgoda".
No właśnie: Google. Czy ten internetowy gigant ma jakieś możliwości na wpływanie tego, co wyświetla wyszukiwarka?
To też bardzo ciekawy aspekt, bo Google prowadzi rejestr rzeczy, o których usunięcie wnioskują administracje państwowe. Wyszukiwarka może zablokować treści, na które skarży się dane państwo.
Pogooglowałem chwilę i w Google Grafika nie widać żadnych drastycznych zdjęć ciał ofiar katastrofy smoleńskiej.
Tu zadziałał zapewne zwykły filtr treści drastycznych, a nie fakt, że są to zdjęcia ofiar katastrofy.
Podsumowując: tym, którzy domagają się usunięcia tych zdjęć pozostaje wynająć hakera, który włamie się na strony i ręcznie je usunie?
Teoretycznie tak, ale oboje wiemy, że to i tak wycieknie. To tak, jakby usuwać propagandowe ulotki za komuny. Nawet jak zamknie się drukarnie, to w prywatnych domach zostało ich jeszcze całkiem sporo. Mogę z całą świadomością stwierdzić, że tych zdjęć nie da się już na stałe usunąć.
Więcej o sprawie zdjęć ofiar ze Smoleńska przeczytasz tutaj.