
Reklama.
– Oni wszyscy mieli nadzieję. Zainteresowanie tą debatą było ponadstandardowe. Bardzo dużo europosłów z wielu różnych krajów, z różnych grup politycznych, przyszło osobiście. Dawno na tej sali nie widziałem tylu parlamentarzystów, bo wciąż w PE mamy ograniczenia, można się łączyć online – mówi naTemat europoseł Krzysztof Hetman (PSL).
Opowiada, że rozmawiał przed debatą z kolegami z innych krajów. – Wszyscy żyli w przekonaniu, że jeśli do Strasburga pofatygował się pan premier Morawiecki, to wyjdzie na mównicę i w jakiś sposób będzie starał się załagodzić tę nieszczęsną sytuację, w którą między innymi sam się wpakował. Że przyjechał specjalnie przed oblicze europosłów i przedstawicieli Komisji Europejskiej po to, by w jakiś sposób starać się z niej wybrnąć, że przyjedzie z gałązką oliwną, coś zaproponuje. Proszę mi wierzyć, nikt nie szedł tam w poczuciu, że trzeba będzie się ostro konfrontować z premierem Morawieckim. Wręcz przeciwnie. Sam też wykazałem się naiwnością – mówi Krzysztof Hetman.
"Czuć było rosnącą frustrację"
– Gdy Morawiecki przemawiał, czuć było rosnącą frustrację. Nie powiedział nic nowego. Miałem wrażenie, że to wypowiedź do najtwardszego elektoratu, a nie do tych, co byli na sali. Ta atmosfera frustracji przejawiła się potem w wystąpieniach – mówi Hetman.
Jego zdaniem, wielu europosłów, którzy mieli zabierać głos, miało przygotowane inne przemówienia, ale po wystąpieniu Morawieckiego znacznie je zaostrzyli.
– To się wyczuwało. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na premiera polskiego rządu. Dla mnie było to przykre, że oklaskują go nacjonaliści z Alternatywy dla Niemiec i posłowie z francuskiego Frontu Narodowego. I tylko oni spośród zagranicznych posłów klaskali premierowi Morawieckiemu – mówi Krzysztof Hetman.
Nie widział, by po tym wystąpieniu europosłowie PiS rozmawiali z prawicową grupą w PE. Ani by w ogóle rozmawiali z kimkolwiek. Jak słyszymy, po prostu się rozeszli. Podobno o godzinie 13.30, po debacie, miała być konferencja premiera Morawieckiego, ale została odwołana.
W kręgach partii rządzącej widać było jednak zadowolenie i bojowe nastroje. "To był dobry dzień. Prawda o Polsce wybrzmiała na europejskich salonach" – napisała na Twitterze europosłanka PiS Anna Zalewska.
"Nigdy nie było takiego pohukiwania"
Jak słyszymy, po debacie w PE zapanowało zdumienie. – Wszyscy uważali, że będzie to miało zupełnie inny charakter i przebieg. Wszyscy spodziewali się czegoś innego. Jeśli premier Morawiecki chciał przekonać tych, którzy są za bardzo ostrym kursem wobec jego rządu, to ich tylko utwierdził w tym przekonaniu. A tych, którzy uważali, że trzeba rozmawiać, to przekonał, że rozmowy z nim prawdopodobnie nie mają sensu. Ludzie nie mają już złudzeń – twierdzi Krzysztof Hetman.– Ludziom w głowie nie mieszczą się takie zachowania. Byli rozczarowani wystąpieniem premiera. Wcześniej była atmosfera nadziei, że będzie to próbą rozwiązania konfliktów z UE kreowanych przez Polskę. A to wystąpienie było bardzo atakujące i nie było skierowane do europosłów, a do Ziobry, do Kaczyńskiego, do wyborców PiS. Standardy z Sejmu zostały przeniesione do PE. Nigdy nie było takiego pohukiwania, pokrzykiwania podczas debat w PE. Trochę Nigel Farage się w tym specjalizował, ale nie na taką skalę – mówi nam inny z europarlamentarzystów.
Europoseł Lewicy opowiadał naTemat, jak w czasie debaty w Strasburgu zachowywali się przedstawiciele PiS. – Najbardziej mnie zaskoczył moment, kiedy Ursula von der Leyen powoływała się na Karola Wojtyłę, Lecha Wałęsę i Lecha Kaczyńskiego, a europosłowie PiS w tym czasie buczeli. A szefowa KE mówiła wtedy, że to są ojcowie integracji Polski z UE – opowiadał Łukasz Kohut w rozmowie z Łukaszem Grzegorczykiem.
"Od rana wszyscy o tym rozmawiają"
Emocje w PE musiały być ogromne. Jak się dowiadujemy, wizyta Morawieckiego w środę od rana wciąż była głównym tematem rozmów.– Nie było mnie podczas debaty, w tym czasie obserwowałam wybory w Kosowie. Ale przyszłam w środę rano do pracy i wszyscy na korytarzach o tym mówili. Nawet na sali plenarnej, przy innych tematach, też mówiono o wystąpieniu Morawieckiego. Zostawił po sobie bardzo niedobre wrażenie – opowiada naTemat europosłanka Róża Thun.
W ciągu kilku godzin miała nasłuchać się wielu opinii europosłów z innych krajów.
– Pierwszy był chyba Litwin. Podszedł do mnie i powiedział: "Wiesz, dla tego Morawieckiego byłoby chyba lepiej, żeby nie przyjeżdżał, tak straszne wrażenie zostawił". W ogóle z jakimś współczuciem się do mnie odnoszą. Nie wiedzieli, że mnie nie było. Podchodzili na korytarzu i mówili: "To musi być dla ciebie przykre doświadczenie" – opowiada.
Eurodeputowani z innych krajów mieli mówić jej, że Morawiecki był bardzo agresywny i arogancki, a także, że wyraźnie pokazał, że z jego strony nie ma żadnej woli rozmowy i dialogu.
– Ludzi strasznie irytowały te wyrwane z kontekstu porównywania wyroku TK z wyrokami w innych krajach. Zrobił całą tyradę cytatów, a to była to ewidentna manipulacja faktami. Po kilku godzinach rozmów mam wrażenie, że ludzie jeszcze bardziej uświadomili sobie, jak oni manipulują – opowiada Róża Thun.
Dodaje, że nie podobało się też, jak premier polskiego rządu zwrócił się do przewodniczącego PE ze słowami: "Do not disturb".
– W PE w ogóle nie ma takiego tonu. Poza prawą stroną, która jest arogancka. Tam wcześniej siedzieli ci, którzy doprowadzili do brexitu i dziś siedzą ci, którzy rozwalają UE, wielu z nich mocno wspieranych przez Putina, również finansowo. Oni bardzo przeszkadzali, krzyczeli, arogancko odnosili się do przewodniczącego. Morawiecki trochę wpisał się w tę retorykę prawej strony w PE. Takie wrażenie zostawił na sali – wskazuje europosłanka.
Do Róży Thun mieli podchodzić eurodeputowani z węgierskiej opozycji. – Mówili, że muszą się zjednoczyć z polską opozycją, że musimy grać na jednym froncie. "Musimy się trzymać razem. Dawajcie znać, jeśli możemy pomóc" – mówili. Jest ekstra atmosfera solidarności – zauważa europosłanka PO.
Twierdzi, że po wystąpieniu Morawieckiego dla wielu stało się jasne, że to polski rząd jest antyeuropejski, a nie Polacy: – Że w tym kontekście nie trzeba mówić "Polska", tylko "polski rząd".
– Teraz słyszymy, że wszyscy trzymają za nas kciuki. Nie mogą zrozumieć, dlaczego tak się dzieje w Polsce – mówi nam inny z europarlamentarzystów.
"Nikt nie traktuje ich poważnie"
To Mateusz Morawiecki wywołał największe emocje w PE. Ale przecież nie tylko on występował. Tyle że europosłowie PiS nie pierwszy raz zarzucają UE atak na Polskę. I nie pierwszy raz ich wystąpienia odbierane są jako show.– Nikt ich wystąpień nie komentuje, nikt nie traktuje ich na serio. Oni są już znani. Nie grają tu żadnej roli, nie liczą się, nie widać ich w komisjach legislacyjnych. Ich krzyki nic nie budują poza złą atmosferą. To po prostu wstyd na sali – stwierdza Róża Thun.