Mieszkańcy handlują papierosami bez akcyzy, by dorobić do emerytury, młodzież urządza weekendowe wycieczki po tytoń z Ukrainy, a handel odbywa się nawet w zakładach pracy – tak wygląda "papierosowy drugi obieg" w małej miejscowości 100 km od wschodniej granicy.
Wiśniowa - podkarpacka wieś jak każda inna. 1,5 tys. mieszkańców, kościół, szkoła, parę sklepów. Do granicy z Ukrainą w miarę blisko. 110-kilometrową trasę do przejścia w Krościenku obrócić da się samochodem w niecałe dwie godziny. Tę małą podkarpacką miejscowość odwiedziliśmy, by sprawdzić, ile prawdy jest w twierdzeniu, że Polskę zalewa fala papierosów bez akcyzy, a w przygranicznych wsiach i miasteczkach handel nielegalnym tytoniem kwitnie aż miło.
Statystyki producenta branży tytoniowej Imperial Tobacco mówią, że w Rzeszowie i okolicach nawet co trzeci wypalany papieros pochodzi z przemytu. Niedowiarkowie powiedzą: to tylko wyssane z palca cyfry. Przekonaliśmy się, że "nielegalnych" papierosów wypala się tam może nawet jeszcze więcej.
"Mało naiwnych"
Krzysztof, sprzedawca w sklepie rowerowym, mieszkaniec Wiśniowej od ponad 20 lat, wybucha śmiechem na pytanie, czy ktokolwiek pali tutaj papierosy sprowadzane z Ukrainy. - W tej okolicy będzie tego pewnie z 50 proc. Mało naiwnych, którzy kupują w sklepach. A co to za sztuka wybrać się na wycieczkę za granicę? - mówi.
W Wiśniowej wszyscy znają się doskonale, więc Krzysztof wie, kto takie "wycieczki" na Ukrainę urządza sobie nawet kilka razy w tygodniu. - Taki Tadeusz czasem jeździ nawet cztery razy. Nie ma pracy, a zarobić trzeba. Przywozi słodycze, benzynę, wódkę, jak trzeba, no i papierosy. Jak chcę, idę do niego i płacę kilka złotych za te same papierosy, które w sklepie dostanę za dychę - stwierdza.
Jego żona Małgorzata miała w pracy kolegę, który też jeździł na Ukrainę. Przestał, bo pobili go po tamtej stronie. Jak twierdzi Małgorzata, to ukraińska mafia. - Każą sobie płacić za przejazd przez granicę - mówi.
Na handlu da się zarobić
Małgorzata i Krzysztof nie mają problemu, by wymienić mi kilka nazwisk handlarzy, znanych w swym fachu na całą wieś. "Czego tu się wstydzić" - przekonują. Ten jeździ, bo na bezrobociu, a zarobić musi. Inny, bo dorabia do renty, a kolejny do emerytury. Z towarem nie pchają się na bazary i targowiska. Sprzedają bezpiecznie, w gronie znajomych i sąsiadów. Reklamy nie potrzebują.
Marka, idąc za wskazówkami małżeństwa, spotykam na podjeździe przed jego garażem. Tego samego ranka wrócił z Ukrainy, a jutro pojedzie znowu. Chce wykorzystać długi listopadowy weekend, bo od poniedziałku wraca do pacy na pół etatu. - Przy dobrych wiatrach da się wyciągnąć jakieś 100-200 złotych tygodniowo, licząc, że sprzedam papierosy i wódkę. Na nasze warunki to dużo - uśmiecha się.
Wskazuje na samochód: - Na benzynę i dużo pali, ale zamontowałem gaz. Taka sztuczka: jeździsz na Ukrainę, weź samochód z dużym zbiornikiem, przerób go na gaz, a do zbiornika lej tanie ukraińskie paliwo, które potem sprzedasz w Polsce - mówi. Podobno w Wiśniowej i okolicach to rzadko spotykana praktyka, bo tutaj paliwem na większą skalę się nie handluje. - W Bieszczadach są wioski, gdzie takiego handlarza spotkasz w co drugim domu. Trzeba wykorzystać, że granica blisko - przekonuje Marek.
Pracownik, czyli klient
Handel papierosami bez akcyzy nie miałby się w Wiśniowej tak dobrze, gdyby nie duże (jak na lokalne warunki) zakłady pracy, które służą jako idealne rynki zbytu. Na przykład taka Spółdzielnia Kółek Rolniczych, pozostałość po dawnym PGR-rze, która zatrudnia kilkadziesiąt osób, w większości palaczy.
Moi rozmówcy dowodzą, że to szczególnie dla nich opłaca się sprowadzać papierosy z Ukrainy. - Nie znajdziesz tam nikogo, kto kupiłby papierosa w sklepie. Po co, skoro na zakładzie będzie ze dwóch takich, którzy pojadą na Ukrainę i obsłużą wszystkich - podkreśla Krzysztof.
Podobna reguła sprawdza się także w okolicznych miejscowościach. Nie ważne czy to tartak w sąsiedniej wsi czy duże zakłady mięsne w oddalonym o 10 km Wielopolu Skrzyńskim - zakład pracy to gwarant tytoniowego mini biznesu. - Gdyby zabrakło handlarzy papierosami z Ukrainy, pewnie większość pracowników już dawno rzuciłaby palenie - śmieje się Krzysztof.
A co jeśli ktoś nie ma wśród znajomych handlarza, ani też nie pracuje z palaczami? Zawsze może wybrać się na bazar. Tutaj, w Wiśniowej, odbywa się tylko raz w tygodniu, w środy. Wygodniej pojechać do Krosna, najbliższego dużego miasta. - Wizyta na targowisku przy ulicy Legionów wygląda tak, że wchodzisz i bardzo szybko spotykasz osoby, które mówią po cichu, że mają do sprzedania "papieroski". A jak nie mówią, to obok stoiska jest zwykle napis "tanie papierosy", co oznacza papierosy z Ukrainy - mówi Krzysztof.
Impreza na Ukrainie
Handel papierosami bez akcyzy napędzają także młodzi, dla których weekendowa wycieczka na Ukrainę okazuje się po prostu frajdą. Bartek, uczeń liceum mechanicznego w Krośnie i kierowca wypraw za wschodnią granicę, twierdzi, że to taka impreza, tyle że w samochodzie. - Jedzie się w piątek wieczorem, a wraca w sobotę nad ranem - opisuje.
Czytaj także: Przemyt papierosów. Czytając ten tekst stracisz 50 tysięcy złotych
Schemat wypadu po ukraiński towar jest zawsze ten sam. W samochodzie obowiązkowo musi jechać pięć osób, bo "na głowę" przewieźć można przez granicę tylko dwie paczki papierosów. - Czasem jadą z nami takie "słupy", które chcą sobie kupić jakieś ubrania albo cukierki. Są po to, by można było wziąć na nie te dwie paczki - tłumaczy Bartek. Wracają, palą i oszczędzają.
"Nic złego"
Młodych i starych mieszkańców Wiśniowej, którzy jeżdżą na Ukrainę, łączy jedno - brak poczucia winy. "Przecież przewóz papierosów jest legalny" - twierdzą. Mówię: ale handel już nie. Oni: "A kto udowodni, że nie rozdaję papierosów za darmo? Izby celnej nikt tu jeszcze nie widział".
W tej okolicy będzie tego [papierosów bez akcyzy] pewnie z 50 proc. Mało naiwnych, którzy kupują w sklepach. A co to za sztuka wybrać się na wycieczkę za granicę?
Marek
sprzedawca papierosów z Ukrainy
Przy dobrych wiatrach da się wyciągnąć jakieś 100-200 złotych tygodniowo, licząc, że sprzedam papierosy i wódkę. Na nasze warunki to dużo.