"Najsympatyczniejszy ze wszystkich to ten blondyn, młody jeszcze; w oczach ani
cienia zamętu, dalekości lub choćby smutku. Rozmawia się z nim normalnie i nie
podobna powstrzymać się od zapytania: gdzie ten ma swoją kawernę i jakie jego
mózg wyczynia esy-floresy? A no, jest zazwyczaj logiczny i rozsądny, ale niech
tylko znajdzie się w sali, gdzie okno jest otwarte, chce wyskoczyć. Od takiego
wyskoku w ucieczce przed kimś czy przed czemś, zaczęła się jego manja; pozostał
jej wierny. Jedna z nienaruszonych na pozór całości, ale przez nią przebiega
cienka kresa – jest to rysa pęknięcia całej duchowej istoty".
Kraina magiczna i nadzwyczajna,
trochę nawet nieprawdopodobna. Wchodzisz między drzewa i może nie wiesz, ale
zdrowiejesz – tak działa otwocki mikroklimat. "Trzymaj się Otwocka jak pijany
płotu" – pisał Cezary Jellenta w "Sosnach otwockich" z 1935 roku, wychwalając niezwykłą
moc powietrza, gleby i roślin, których to mieszanka sprawia, że mazowiecka
kraina to lekarstwo samo w sobie.
Sam zapach otwockich lasów – dębów, jodeł,
krzewów jałowca i sosen – miał poprawiać stan
zdrowia fizycznego i psychicznego. Tak przynajmniej uważano na początku XX
wieku. I dlatego właśnie w otwockim lesie w 1908 roku powstało miejsce, jakiego
Europa jeszcze nie widziała.
Spotkanie wizji, idei i możliwości
Pięć silnych osobowości. Pięć osób.
Z pieniędzmi, wiarą i wizją.
Neurolog, mecenas sztuki, działacz społeczny i współpracownik Janusza Korczaka – Samuel Goldflam. Pracował w Berlinie i w Szpitalu Salpêtrière
na pierwszym na świecie Oddziale Neurologii. Swoich pacjentów
obserwował skrupulatnie i nie spieszył się z postawieniem diagnozy.
Psychiatra i psychoanalityk Adam Wizel. Neurolog, praktykujący w Paryżu i Wiedniu – Ludwik Bregman. Inżynier, budowniczy lubelskich wodociągów Adolf Weisblat. I ona – Zofia Endelman,
która specjalizowała się w opiece nad osobami ze schorzeniami nerwowymi
i psychiatrycznymi. To po niej nowa placówka dostała swoje imię – "Zofiówka".
Zaczyna się jednak od dobroczynnego Towarzystwa
Opieki nad Ubogimi, Nerwowo i Umysłowo Chorymi Żydami. W 1906 roku
zakładają je Goldflam, Wizel i Bregman.
Rok później z ich inicjatywy i przy finansowym wsparciu Endelmanowej
– Zofia sprzedaje swoją biżuterię, by kupić prawie 17 ha ziemi w
Otwocku – rozpoczyna się budowa Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie
Chorych Żydów "Zofiówka".
W 1908 roku w placówce zaczynają pojawiać się
pierwsi pacjenci. Co ważne – leczenie otrzymują całkowicie bezpłatnie,
co było innowacyjnym jak na tamte lata rozwiązaniem. Ich pobyt finansuje
rodzina lub gminy, z których pochodzą.
Początek XX wieku to trudny czas dla osób z
diagnozą. Wiedza o
chorobach psychicznych nie jest powszechna. Ludzie się boją,
powtarzają anegdoty, wolą nie mieć nic wspólnego z "wariatami". Chorzy
psychicznie często są wykluczani ze społeczeństwa, porzucani, stygmatyzowani.
Dlatego personel "Zofiówki" chce nie tylko nieść
pomoc medyczną, ale i przypominać swoim pacjentom, że są ważni i potrzebni i
nie zasługują na odrzucenie z powodu choroby. Misją jest przywrócenie im
podmiotowości. Ma to być druga taka placówka w Europie – po założonym w 1900
roku szpitalu w Zehlendorf pod Berlinem. Placówka, która uczłowiecza.
Praca terapeutyczna
Praca zapewnia nie tylko pieniądze. Daje poczucie
przynależności. Człowiek, który pracuje, czuje się ważny i potrzebny. Dlatego istotnym
aspektem procesu "przywracania" zofiówkowych pacjentów nie tylko do sprawności umysłowej i
równowagi, ale i do społeczeństwa jest praca.
Zainspirowany ideą z 1905 roku niemieckiego
psychiatry Hermanna Simona, Goldflam inicjuje terapię pracą
w "Zofiówce", zachęcając pacjentów do pomocy w kuchni, szwalni i farmie
szpitala. Tak powstały porównania ośrodka do mrowiska, w którym każdy ma coś
do zrobienia, ma przydzielone zadanie.
"Inferno? Zapewne, lecz bardzo
niegłośne i mało wrzaskliwe. Już pierwsza grupa tych, którychby wypadało dla
stylu nazwać 'potępieńcami' sprawuje się cicho, przykładnie. Potępieńcy
pracują! La perduta gente – 'naród zatracenia' – jak tłomaczy Mickiewicz
uwerturę 'Piekła' Dantego – jest przy robocie składnej, pilnej, tak zestrojonej,
jakgdyby to byli najlepsi niebezrobotni" – pisze Cezary Jellenta, który
obserwuje "Zofiówkę" w okresie jej rozkwitu.
Pisarz relacjonuje, że obowiązki
wykonują i mężczyźni, i kobiety.
Pawilon dla kobiet powstaje w
placówce już w 1910 roku, a w 1926 dobudowano kolejny. Ośrodek rozrasta się błyskawicznie. Zaledwie
kilka lat później, w 1935 roku, w zakładzie jest 275 łóżek. Jellenta w książce "Sosny otwockie" zachwyca się całym kompleksem i zwraca uwagę, że wśród lekarzy
wzrasta zainteresowanie miasteczkiem i "mnożą się zastępy niedomagających, którzy
działaniu tych sosen i tej gleby zawdzięczają swoje całkowite, znaczne lub
częściowe odzyskanie zdrowia".
Zautomatyzowane życie
Wspomniane przez Jellentę "inferno"
zacznie się we wrześniu 1939 roku, gdy Niemcy
wkroczą do Otwocka. Do tej pory placówka działa wzorcowo. Pacjenci pracują, ale
i są poddawani najnowocześniejszym metodom leczenia (np.
elektrowstrząsy), a
źródła podają, że w szczytowym okresie międzywojennym nawet
1000 pracowników było zatrudnionych przy leczeniu 370 pacjentów z bardzo
różnymi chorobami i zaburzeniami.
"Jedna na mój widok przerwała pracę
i zaczęła śpiewać, przyjemnym głosem. […] Te, co za oknami, w ogrodzie, są mniej
spokojne, to jeszcze rekruty, jeszcze nie żołnierze pracy. Jedna oparta o
drzewo obraca się tułowiem to w prawo to w lewo, jak wahadło. Inna wstydliwe
zakrywa ręką to prawy to lewy policzek również regularnie.
Na każdym kroku
zautomatyzowanie ruchów i póz. Inna, staruszka, z piękną wynędzniałą twarzą, z
wielkiemi czarnemi, wyrazistemi oczyma, leży w łóżku; ma pokój osobny i ciągle
pisze listy […] Pięć innych skarży się, żąda, prosi, z ufnością podchodzi do
lekarza dra Frostiga, on ma dla każdej dobrotliwe pogłaskanie twarzy, ramienia,
ręki i wszystkie ten ludzki, sympatyczny magnetyzm, odczuwają" – opisuje Jellenta,
zwracając uwagę na "zautomatyzowane" działania pacjentów.
Codzienność w zakładzie nie jest jednak
jedynie sielanką, przesyconą czułymi gestami i spokojnym szyciem bluzek. Zza
wysokiego parkanu zbudowanego z ostro zakończonych desek dochodzą "jęki,
krzyki, no i oczywiście także śpiewy i coś tam się burzy, miota i klnie".
Podczas swojej wizyty w "Zofiówce"
pisarz opisuje również typy "obłąkańców męskich". Jacy oni są? Przeraźliwie
smutni. "Z jednym w poufałość wejść nie sposób. Siedzi samotny w wielkiej sali
i dłubie, nie jedząc kawał chleba, jest zgryźliwy, bełkocący malkontent; temten
znów, nie w niebieskiej odzieży, szpitalnej, lecz w czarnym ubraniu miastowem,
jeno że zniszczonem uważa się za coś lepszego, pochodzi z rodziny
zamożniejszej".
Wspomniany dr Frostig, który "ma
dla każdej dobrotliwe pogłaskanie twarzy" jest dyrektorem
"Zofiówki" od 1932
roku – wcześniej stanowisko to zajmował sam Samuel Goldflam, później Gotlib
Kremer i Rafał Becker. Lekarz najbardziej znany jest z pionierskiej w Polsce
insulinoterapii
schizofrenii, a także przypisuje się mu powstanie koncepcji
narkozy wywołanej elektrycznością.
Innowacje i skandale
Tradycję stosowania najnowocześniejszych metod
leczenia kontynuuje kolejny dyrektor – Izaak Frydman. Relację
z tamtego okresu można znaleźć w artykule "Naszego Przeglądu" z 11 października
1938 roku. – Jakie nowe metody leczenia stosowane są obecnie w "Zofiówce"? –
pyta dziennikarz i wskazuje, że zakład w 70 proc. zapełniają schizofrenicy i to
wyznacza kierunek zainteresowań specjalistów.
Kolejnym stosowanym przez dra
Frydmana środkiem jest kardiazol – używany w stanach osłupienia, który okazał
się "również skuteczny wobec
kilku przypadków histerii".
"Na dany przez lekarza dyżurnego
znak prowadzona pod ręce przez dwie pielęgniarki chora, niespokojnym wzrokiem
zaszczutego zwierzątka rozgląda się dokoła. […] Badanie serca, ciśnienia
krwi i dożylne ukłucie szprycką z kardiazolem. Wszyscy usuwają się. Chora
zdradza coraz większy niepokój, poczyna bełkotać, wydaje krzyk! – i milknie
raptownie. Wstrząsana drgawkami miota się na łóżku, nogi jej się kurczą, palce rąk
splatają, pod drżącymi powiekami pierzchają źrenice, tampon z waty śpiesznie
wsunięty między zęby zapobiega uduszeniu – gdy rozpoczyna się straszliwe, jak w
agonii, rzężenie" – czytamy w artykule "Naszego Przeglądu".
Lekarz podkreśla, że zabieg, który
na laiku wywiera "ciężkie wrażenie" w rzeczywistości dla pacjenta przynosi
pozytywny skutek – w "Zofiówce" w tamtym okresie nie zanotowano żadnego
przypadku śmiertelnego.
W tym czasie w ośrodku przebywa
już 370 chorych (rekrutujących się przeważnie z biedoty żydowskiej). Personel
stanowi: dziewięciu lekarzy, jedenaście sióstr i około 120 pielęgniarzy i pielęgniarek; dział
gospodarczy na czele z kierownikiem Singerem to około dwudziestu pracowników.
Zakład, którego budżet przekracza
pół miliona złotych, jak wskazuje autor tekstu z 1938 roku, jest całkowicie
samowystarczalny. Dziennikarz wymienia: "Własny ogród warzywny, obora
mieszcząca 7 krów, liczne ptactwo domowe – wszystko wskazuje, że instytucja ta
przeżywa okres rozbudowy".
Ale o doktorze Frydmanie głośno robi się
nie tylko z powodu świetnego zarządzania szpitalem i stosowania innowacyjnych
metod leczenia. Kanadyjska psychiatrka Mary V. Seeman pisze o "
skandalu psychiatrycznym": "[…] Isaac
Frydman został oskarżony o molestowanie młodych pacjentek i zabieganie o
przysługi seksualne od kobiet poszukujących pracy w zamian za oferty
zatrudnienia. Oskarżenie zostało odrzucone z powodu braku wystarczających
dowodów".
Prawdziwe inferno
Otwock po I wojnie światowej
kwitnie – i nie chodzi jedynie o wychwalaną przez Jellentę roślinność. W
mieście rozwija się żydowska społeczność, żydowscy rzemieślnicy monopolizują
praktycznie usługi i handel. Cała Polska mówi o słynnym otwockim uzdrowisku, które
skupia wybitnych specjalistów.
Chorym na gruźlicę zaleca się terapie w
podwarszawskim miasteczku.
W latach 30. "Zofiówka" jest
nowoczesną placówką leczniczą dla ponad 300 pacjentów. W czasie II wojny jest
to jedyny szpital psychiatryczny dla Żydów w Generalnym Gubernatorstwie.
We wrześniu 1939 roku zaczyna się prawdziwe inferno pacjentów psychiatrycznych. W "Zofiówce" brakuje pieniędzy, leków i jedzenia. 15 stycznia 1941 r. pod pretekstem
rzekomej epidemii tyfusu na terenie Otwocka zostaje utworzone getto żydowskie –
znalazła się z nim również "Zofiówka".
Pacjenci odcięci od świata umierają z
powodu infekcji i z głodu. Oddziały są przepełnione. Kierownictwo zastanawia się, jak
poprawić sytuację w zakładzie i wpada na pomysł – opisał go (i jego konsekwencje)
Stanisław Adler na podstawie relacji Ludmiły Fiszhaut-Zeldowicz, która
przebywała w szpitalu przez kilka dni jesienią 1941 roku.
W tym okresie
"Zofiówka" z
perspektywy osób zdrowych jest zatem "oazą spokoju", w której warto się ukryć i
odpocząć. W istocie do operacji "Reinhard" (rozpoczęta w marcu
1942 r. deportacja Żydów z getta w Lublinie do
obozu zagłady w Bełżcu, która
była pierwszym etapem wymordowywania ludności żydowskiej z pięciu dystryktów
Generalnego Gubernatorstwa) ludzie z gett w
Otwocku, Warszawie i Radomiu mogli przyjeżdżać do otwockich uzdrowisk na
odpoczynek i rekonwalescencję. Dla chorych jest to jednak kolejny cios.
Zaczyna dochodzić do nadużyć – dr Stefan
Miller, kierownik "Zofiówki", chcąc uzyskać subsydia od Gminy i wzmocnić swoją
pozycję, urządza dla zaproszonych gości, przede wszystkim dla wpływowych
urzędników Rady Żydowskiej, wystawne przyjęcia, których koszt wynosi
każdorazowo kilka tysięcy złotych. Skąd psychiatra ma na to fundusze?
W zakładzie było za mało miejsc, a liczba
potrzebujących wśród ludności żydowskiej, w związku z
przeżyciami wojennymi, ustawicznie wzrastała. "I nie było wiadomo, co z nimi
począć" – pisze Adler. Rzadko zdarzało się, żeby pacjent mieszkał sam w pokoju,
najczęściej w jednym pomieszczeniu przebywały osoby zdrowe i chore. W takiej
sytuacji chory zawsze był na przegranej pozycji.
"Zdarzały się więc wypadki
wypuszczania czy wręcz wyrzucania furiatów na ulicę, w złudnej nadziei, że
odpowiednio zaopiekuje się nimi SP. Istotnie rejony robiły, co mogły:
doprowadzano furiata do wydziału Opieki Społecznej, lecz tam rozkładano ręce:
miejsc wolnych w Zofiówce brak, a szpitale nie są przeznaczone dla chronicznie
chorych. Zdarzały się więc wypadki, że furiata zamurowywano w oddzielnym
pokoju, do którego przez specjalny otwór podawano choremu pożywienie.
Jak po paru
miesiącach wyglądał taki pokój, nietrudno sobie wyobrazić. Ryki wariata
zapełniały całą kamienicę, jedno podanie do Opieki Społecznej ścigało drugie i
jeżeli prezes komitetu domowego był odpowiednio ustosunkowany, względnie
nieszczęśliwa rodzina chorego mogła zaoferować jakieś sumy na pokrycie części
kosztów chorego w Zofiówce, następowało uspokojenie" – opisuje Stanisław Adler.
Masowa eutanazja
Czystość rasowa, eliminacja jednostek "niepotrzebnych" społecznie, pozbywanie się "żyć niewartych życia" – to kwintesencja
akcji T4, czyli programu mordowania osób niepełnosprawnych i chorych
psychicznie, którą III Rzesza rozpoczęła we wrześniu 1939 roku. Był to wstęp,
preludium do opracowania "techniki" grupowego zabijania, którą później
zastosowano w obozach zagłady. Mówiąc kolokwialnie – osoby chore psychicznie
stały się grupą eksperymentalną. Królikami.
Początkowo akcję przeprowadzano na ziemiach
niemieckich, później rozszerzono ją również na tereny polskie – na początku
1940 roku fala T4 dotarła na teren Generalnego Gubernatorstwa. W listopadzie 1942
roku nakazano szpitalom psychiatrycznym głodzenie pacjentów, chociaż oficjalnie
z przymusowej eutanazji się wycofano.
"Program eutanazji T4 w
nazistowskich Niemczech został dobrze zbadany, ale znacznie mniej wiadomo o
eksterminacji pacjentów psychiatrycznych na terytoriach okupowanych przez
nazistów w tym samym okresie. W Polsce w czasie okupacji niemieckiej umyślnie zabito 20 000
chorych psychicznie pacjentów" – wskazuje Mary V. Seeman.
W 1941 roku,
gdy w Otwocku powstaje getto, "Zofiówkę", którą kieruje nazistowski lekarz
Josta Walbum, zamieszkuje 350 pacjentów. Wielu, trudno dokładnie wskazać ilu,
umiera z głodu czy braku dostępu do leków. Personel i ci pacjenci, którym udało
się przeżyć w pogarszających się warunkach, w sierpniu 1942 roku, podczas
likwidacji getta, zostają zapędzeni do pawilonu I i zabici. Według
danych 110-140 osób z "Zofiówki" ginie w ramach akcji T4. Rozstrzelano
również wszystkich mieszkańców otwockiego getta – 8 tysięcy osób. Reszta trafia do Treblinki.
Niektórzy
lekarze – m.in. dr Maślanko, dr Lewinówna i szef zakładu dr Kaufman –
popełniają samobójstwo. Części personelu, w tym dr. Millerowi z żoną, udaje się
uciec karetką do Warszawy. Słuch o nich ginie, chociaż niektóre źródła podają,
że również i ten psychiatra popełnia samobójstwo.
W 1943 roku "Zofiówka" i sanatorium "Brijus" zostają przejęte przez Niemców,
a dokładnie przez niemiecką instytucję opiekuńczo-charytatywną, której celem
jest "odnowienie krwi niemieckiej" i "hodowla nordyckiej rasy nadludzi".
Ośrodek otrzymuje nazwę "Lebensborn Ostland".
Mają mieszkać w nim matki z dziećmi – wszak Lebensborn oznacza "źródło
życia". W zakładzie prowadzona ma być również germanizacja polskich dzieci i
przystosowanie ich do adopcji przez rodziny niemieckie.
Pomnik barbarzyństwa
Wulgarne
napisy, graffiti, rozrzucone śmieci. Samochody podjeżdżają jeden po
drugim. Trudno znaleźć miejsce do zaparkowania. Jest ciepłe, jesienne
popołudnie. Zmęczone mieszczuchy szukają rozrywki innej niż spacer po
Łazienkach Królewskich czy kawa na placu Zbawiciela. Innych zwabiły
opowieści o
duchach. Na kolejnych po prostu działają słowa "
opuszczony szpital
psychiatryczny".
Już nie
mówimy o "wariatach" i "furiatach", jak Jellenta czy Adler, ale mity, stereotypy,
wyobrażenia i utarte schematy myślowe wciąż w nas pracują. Szpital
psychiatryczny – i to opuszczony, i to taki, w którym straszy, w którym doszło
do okrutnej zbrodni – brzmi intrygująco, wręcz egzotycznie. YouTube puchnie od
nagrań spacerów po "nawiedzonym szpitalu w Otwocku". Niektórzy śmiałkowie
zapuszczają się tam nocą – by nawiązać kontakt z duchami.
Owiany
niegdyś sławą i blichtrem teren niszczeje. Zarasta. Między pustymi murami swoje melodie wygrywa wiatr. Jego historia przygasa.
Niektórzy mówią, że z "Zofiówki" wciąż słychać jęki i wrzaski zagubionych dusz.
Po wycofaniu się Niemców w 1944 r. otwocki zakład zajmuje Armia Czerwona i w
1946 roku przekazuje ją Zarządowi Miasta Otwocka. Do połowy lat 80. leczono tam gruźlicę – wszak
okupacja nie pozbawiła otwockich sosen i gleb zdrowotnych właściwości. W 1985
roku zakład powraca do swoich źródeł.
Po
1989 roku "Zofiówka" stała się niczyja – obecnie podział nieruchomości
próbują ustalić Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie, Marszałek Województwa i
Starostwo Powiatowe.
Wszystkie możliwości tchnięcia w nią życia zaprzepaszczono. Dr Seeman pisze, że "ruiny Zofiówki są pomnikiem barbarzyństwa", a także że
wydarzenia, do których doszło w ośrodku "przypominają nam, że przez wieki
chorzy psychicznie zajmowali najniższy szczebel społeczeństwa".
"Ruiny przyciągają widzów. W XXI wieku
ludzie już nie przyjeżdżają do Otwocka, by odpoczywać i się leczyć, ale raczej
po to, by podziwiać widmo nieludzkości człowieka wobec człowieka, tak
niezrozumiałe, że nieuchronnie przywołuje to, co nadprzyrodzone. […] Zofiówka
też ma swoje nieprzyjemne sekrety. Pogodzenie się z tą historią może pomóc w
rozproszeniu duchów" – pisze Seeman.
Może zatem duchy zamordowanych chorych
po prostu korzystają z prawa do głosu? Może chcą być usłyszani, bo nie byli
słyszani przez całe swoje życie? Może tymi jękami i krzykami wołają nas i
proszą, żebyśmy pamiętali? Pamiętali o tym, co człowiek może zrobić drugiemu
człowiekowi.
* Cytat rozpoczynający tekst pochodzi z książki "Sosny otwockie".