"Inferno? Zapewne, lecz bardzo niegłośne"
Brid

Duchy z "Zofiówki" wciąż przypominają o swojej historii


"Najsympatyczniejszy ze wszystkich to ten blondyn, młody jeszcze; w oczach ani cienia zamętu, dalekości lub choćby smutku. Rozmawia się z nim normalnie i nie podobna powstrzymać się od zapytania: gdzie ten ma swoją kawernę i jakie jego mózg wyczynia esy-floresy? A no, jest zazwyczaj logiczny i rozsądny, ale niech tylko znajdzie się w sali, gdzie okno jest otwarte, chce wyskoczyć. Od takiego wyskoku w ucieczce przed kimś czy przed czemś, zaczęła się jego manja; pozostał jej wierny. Jedna z nienaruszonych na pozór całości, ale przez nią przebiega cienka kresa – jest to rysa pęknięcia całej duchowej istoty".
Kraina magiczna i nadzwyczajna, trochę nawet nieprawdopodobna. Wchodzisz między drzewa i może nie wiesz, ale zdrowiejesz – tak działa otwocki mikroklimat. "Trzymaj się Otwocka jak pijany płotu" – pisał Cezary Jellenta w "Sosnach otwockich" z 1935 roku, wychwalając niezwykłą moc powietrza, gleby i roślin, których to mieszanka sprawia, że mazowiecka kraina to lekarstwo samo w sobie.
Sam zapach otwockich lasów – dębów, jodeł, krzewów jałowca i sosen –  miał poprawiać stan zdrowia fizycznego i psychicznego. Tak przynajmniej uważano na początku XX wieku. I dlatego właśnie w otwockim lesie w 1908 roku powstało miejsce, jakiego Europa jeszcze nie widziała.

Spotkanie wizji, idei i możliwości

Pięć silnych osobowości. Pięć osób. Z pieniędzmi, wiarą i wizją.
Neurolog, mecenas sztuki, działacz społeczny i współpracownik Janusza Korczaka – Samuel Goldflam. Pracował w Berlinie i w Szpitalu Salpêtrière na pierwszym na świecie Oddziale Neurologii. Swoich pacjentów obserwował skrupulatnie i nie spieszył się z postawieniem diagnozy.

Od lewej: Samuel Goldflam, Adam Wizel, Ludwik Bregman/Fot. wikipedia.org


Psychiatra i psychoanalityk Adam Wizel. Neurolog, praktykujący w Paryżu i Wiedniu – Ludwik Bregman. Inżynier, budowniczy lubelskich wodociągów Adolf Weisblat. I ona – Zofia Endelman, która specjalizowała się w opiece nad osobami ze schorzeniami nerwowymi i psychiatrycznymi. To po niej nowa placówka dostała swoje imię – "Zofiówka".
Zaczyna się jednak od dobroczynnego Towarzystwa Opieki nad Ubogimi, Nerwowo i Umysłowo Chorymi Żydami. W 1906 roku zakładają je Goldflam, Wizel i Bregman.

Rok później z ich inicjatywy i przy finansowym wsparciu Endelmanowej – Zofia sprzedaje swoją biżuterię, by kupić prawie 17 ha ziemi w Otwocku – rozpoczyna się budowa Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów "Zofiówka".
W 1908 roku w placówce zaczynają pojawiać się pierwsi pacjenci. Co ważne – leczenie otrzymują całkowicie bezpłatnie, co było innowacyjnym jak na tamte lata rozwiązaniem. Ich pobyt finansuje rodzina lub gminy, z których pochodzą.
Początek XX wieku to trudny czas dla osób z diagnozą. Wiedza o chorobach psychicznych nie jest powszechna. Ludzie się boją, powtarzają anegdoty, wolą nie mieć nic wspólnego z "wariatami". Chorzy psychicznie często są wykluczani ze społeczeństwa, porzucani, stygmatyzowani.
Dlatego personel "Zofiówki" chce nie tylko nieść pomoc medyczną, ale i przypominać swoim pacjentom, że są ważni i potrzebni i nie zasługują na odrzucenie z powodu choroby. Misją jest przywrócenie im podmiotowości. Ma to być druga taka placówka w Europie – po założonym w 1900 roku szpitalu w Zehlendorf pod Berlinem. Placówka, która uczłowiecza.

Praca terapeutyczna

Praca zapewnia nie tylko pieniądze. Daje poczucie przynależności. Człowiek, który pracuje, czuje się ważny i potrzebny. Dlatego istotnym aspektem procesu "przywracania" zofiówkowych pacjentów nie tylko do sprawności umysłowej i równowagi, ale i do społeczeństwa jest praca.
Zainspirowany ideą z 1905 roku niemieckiego psychiatry Hermanna Simona, Goldflam inicjuje terapię pracą w "Zofiówce", zachęcając pacjentów do pomocy w kuchni, szwalni i farmie szpitala. Tak powstały porównania ośrodka do mrowiska, w którym każdy ma coś do zrobienia, ma przydzielone zadanie.
W 1934 roku, pod koniec swojego życia, na kurację wypoczynkową do "Zofiówki" przyjeżdża pisarz i poeta Cezary Jellent.
W swojej kronice otwockiej opisuje aktywność pacjentów, ich codzienność wypełnioną pracą, co zapewnia im spokój, pogodę ducha, a także pozwala stworzyć więź społeczną.
"Inferno? Zapewne, lecz bardzo niegłośne i mało wrzaskliwe. Już pierwsza grupa tych, którychby wypadało dla stylu nazwać 'potępieńcami' sprawuje się cicho, przykładnie. Potępieńcy pracują! La perduta gente – 'naród zatracenia' – jak tłomaczy Mickiewicz uwerturę 'Piekła' Dantego – jest przy robocie składnej, pilnej, tak zestrojonej, jakgdyby to byli najlepsi niebezrobotni" – pisze Cezary Jellenta, który obserwuje "Zofiówkę" w okresie jej rozkwitu.
Pisarz relacjonuje, że obowiązki wykonują i mężczyźni, i kobiety.
Cezary Jellenta
"Pracują przy wyrobie cegieł z piasku i cementu przed ich wypaleniem. Kilku oto pcha przed sobą taczki po desce wąskiej, która i od strycharza normalnego wymagałaby pewnego napięcia uwagi. Ten pierwszy aspekt Inferna od razu działa uspokajająco na obcego widza. Ale i inne nie trwożą, nie bulwersują, nie zamącają. Jest to właśnie godzina pracy. Wszyscy – lub prawie wszyscy – a jest ich, płci obojga, przeszło 200, coś robią, wszyscy 'spokojni' dają się ująć w karby koordynacji, porządku i ładu, wprządź w jakąś więź solidarności, w jakiś rytm socjalny. Kobiety szyją, coś tam ścibią z kawałków przykrojonych przez instruktorkę i oto wkrótce jest gotowa porządna bluzka".
Pawilon dla kobiet powstaje w placówce już w 1910 roku, a w 1926 dobudowano kolejny.  Ośrodek rozrasta się błyskawicznie. Zaledwie kilka lat później, w 1935 roku, w zakładzie jest 275 łóżek. Jellenta w książce "Sosny otwockie" zachwyca się całym kompleksem i zwraca uwagę, że wśród lekarzy wzrasta zainteresowanie miasteczkiem i "mnożą się zastępy niedomagających, którzy działaniu tych sosen i tej gleby zawdzięczają swoje całkowite, znaczne lub częściowe odzyskanie zdrowia".

Zautomatyzowane życie

Wspomniane przez Jellentę "inferno" zacznie się we wrześniu 1939 roku, gdy Niemcy wkroczą do Otwocka. Do tej pory placówka działa wzorcowo. Pacjenci pracują, ale i są poddawani najnowocześniejszym metodom leczenia (np. elektrowstrząsy), a źródła podają, że w szczytowym okresie międzywojennym nawet 1000 pracowników było zatrudnionych przy leczeniu 370 pacjentów z bardzo różnymi chorobami i zaburzeniami.

"Jedna na mój widok przerwała pracę i zaczęła śpiewać, przyjemnym głosem. […] Te, co za oknami, w ogrodzie, są mniej spokojne, to jeszcze rekruty, jeszcze nie żołnierze pracy. Jedna oparta o drzewo obraca się tułowiem to w prawo to w lewo, jak wahadło. Inna wstydliwe zakrywa ręką to prawy to lewy policzek również regularnie.
Na każdym kroku zautomatyzowanie ruchów i póz. Inna, staruszka, z piękną wynędzniałą twarzą, z wielkiemi czarnemi, wyrazistemi oczyma, leży w łóżku; ma pokój osobny i ciągle pisze listy […] Pięć innych skarży się, żąda, prosi, z ufnością podchodzi do lekarza dra Frostiga, on ma dla każdej dobrotliwe pogłaskanie twarzy, ramienia, ręki i wszystkie ten ludzki, sympatyczny magnetyzm, odczuwają" – opisuje Jellenta, zwracając uwagę na "zautomatyzowane" działania pacjentów.
Codzienność w zakładzie nie jest jednak jedynie sielanką, przesyconą czułymi gestami i spokojnym szyciem bluzek. Zza wysokiego parkanu zbudowanego z ostro zakończonych desek dochodzą "jęki, krzyki, no i oczywiście także śpiewy i coś tam się burzy, miota i klnie".
Podczas swojej wizyty w "Zofiówce" pisarz opisuje również typy "obłąkańców męskich". Jacy oni są? Przeraźliwie smutni. "Z jednym w poufałość wejść nie sposób. Siedzi samotny w wielkiej sali i dłubie, nie jedząc kawał chleba, jest zgryźliwy, bełkocący malkontent; temten znów, nie w niebieskiej odzieży, szpitalnej, lecz w czarnym ubraniu miastowem, jeno że zniszczonem uważa się za coś lepszego, pochodzi z rodziny zamożniejszej".
Wspomniany dr Frostig, który "ma dla każdej dobrotliwe pogłaskanie twarzy" jest dyrektorem "Zofiówki" od 1932 roku – wcześniej stanowisko to zajmował sam Samuel Goldflam, później Gotlib Kremer i Rafał Becker. Lekarz najbardziej znany jest z pionierskiej w Polsce insulinoterapii schizofrenii, a także przypisuje się mu powstanie koncepcji narkozy wywołanej elektrycznością.

Innowacje i skandale

Tradycję stosowania najnowocześniejszych metod leczenia kontynuuje kolejny dyrektor – Izaak Frydman. Relację z tamtego okresu można znaleźć w artykule "Naszego Przeglądu" z 11 października 1938 roku. – Jakie nowe metody leczenia stosowane są obecnie w "Zofiówce"? – pyta dziennikarz i wskazuje, że zakład w 70 proc. zapełniają schizofrenicy i to wyznacza kierunek zainteresowań specjalistów.
"Od 1936 r. – w dwa lata od wynalezienia tej metody – dokonywa się w 'Zofiówce' zabiegu insuliny, dającego w przypadkach świeżych zachorowań 73 proc. popraw całkowitych, w zachorowaniach zaś dawniejszych 30 proc. Wchodzimy na salę oddziału insulinowego, gdzie w szerokich łóżkach spoczywają pogrążeni w stanie komy, następującej niebawem po dokonaniu zabiegu. Wpół otwarte usta, chrapliwe oddechy, czyjaś dłoń rozczapierzona unosząca się nad kołdrą" – sugestywnie opisuje autor.
Kolejnym stosowanym przez dra Frydmana środkiem jest kardiazol – używany w stanach osłupienia, który okazał się "również skuteczny wobec kilku przypadków histerii".
"Na dany przez lekarza dyżurnego znak prowadzona pod ręce przez dwie pielęgniarki chora, niespokojnym wzrokiem zaszczutego zwierzątka rozgląda się dokoła. […] Badanie serca, ciśnienia krwi i dożylne ukłucie szprycką z kardiazolem. Wszyscy usuwają się. Chora zdradza coraz większy niepokój, poczyna bełkotać, wydaje krzyk! – i milknie raptownie. Wstrząsana drgawkami miota się na łóżku, nogi jej się kurczą, palce rąk splatają, pod drżącymi powiekami pierzchają źrenice, tampon z waty śpiesznie wsunięty między zęby zapobiega uduszeniu – gdy rozpoczyna się straszliwe, jak w agonii, rzężenie" – czytamy w artykule "Naszego Przeglądu".

Lekarz podkreśla, że zabieg, który na laiku wywiera "ciężkie wrażenie" w rzeczywistości dla pacjenta przynosi pozytywny skutek – w "Zofiówce" w tamtym okresie nie zanotowano żadnego przypadku śmiertelnego.
W tym czasie w ośrodku przebywa już 370 chorych (rekrutujących się przeważnie z biedoty żydowskiej). Personel stanowi: dziewięciu lekarzy, jedenaście sióstr i około 120 pielęgniarzy i pielęgniarek; dział gospodarczy na czele z kierownikiem Singerem to około dwudziestu pracowników.
Zakład, którego budżet przekracza pół miliona złotych, jak wskazuje autor tekstu z 1938 roku, jest całkowicie samowystarczalny. Dziennikarz wymienia: "Własny ogród warzywny, obora mieszcząca 7 krów, liczne ptactwo domowe – wszystko wskazuje, że instytucja ta przeżywa okres rozbudowy".
Ale o doktorze Frydmanie głośno robi się nie tylko z powodu świetnego zarządzania szpitalem i stosowania innowacyjnych metod leczenia. Kanadyjska psychiatrka Mary V. Seeman pisze o "skandalu psychiatrycznym": "[…] Isaac Frydman został oskarżony o molestowanie młodych pacjentek i zabieganie o przysługi seksualne od kobiet poszukujących pracy w zamian za oferty zatrudnienia. Oskarżenie zostało odrzucone z powodu braku wystarczających dowodów".

Prawdziwe inferno

Otwock po I wojnie światowej kwitnie – i nie chodzi jedynie o wychwalaną przez Jellentę roślinność. W mieście rozwija się żydowska społeczność, żydowscy rzemieślnicy monopolizują praktycznie usługi i handel. Cała Polska mówi o słynnym otwockim uzdrowisku, które skupia wybitnych specjalistów. Chorym na gruźlicę zaleca się terapie w podwarszawskim miasteczku.
W latach 30. "Zofiówka" jest nowoczesną placówką leczniczą dla ponad 300 pacjentów. W czasie II wojny jest to jedyny szpital psychiatryczny dla Żydów w Generalnym Gubernatorstwie.
We wrześniu 1939 roku zaczyna się prawdziwe inferno pacjentów psychiatrycznych. W "Zofiówce" brakuje pieniędzy, leków i jedzenia. 15 stycznia 1941 r. pod pretekstem rzekomej epidemii tyfusu na terenie Otwocka zostaje utworzone getto żydowskie – znalazła się z nim również "Zofiówka".
Pacjenci odcięci od świata umierają z powodu infekcji i z głodu. Oddziały są przepełnione. Kierownictwo zastanawia się, jak poprawić sytuację w zakładzie i wpada na pomysł – opisał go (i jego konsekwencje) Stanisław Adler na podstawie relacji Ludmiły Fiszhaut-Zeldowicz, która przebywała w szpitalu przez kilka dni jesienią 1941 roku.
Stanisław Adler
"Do dyspozycji chorych z ghetta stały 2 sanatoria, obydwa w Otwocku: Brijus dla chorych na gruźlicę, Zofiówka – dla niebezpiecznych dla otoczenia wariatów. Sanatoria te były przepełnione. Dusiły się z braków środków. Zarząd Zofiówki wpadł na pomysł udostępnienia jednego pawilonu, składającego się z kilkunastu pokojów, osobom spragnionym wypoczynku, które by płacąc słone ceny, łożyły na utrzymanie niezamożnych chorych. Każdy z nas, przebywających w ghetcie, po paromiesięcznym tam pobycie w mniejszym lub większym stopniu zasługiwał na wysłanie do Zofiówki. Ludzie zasobni zaczęli więc garnąć się do tej jedynej oazy spokoju. Przed wojną rzecz jasna nikt z klepkami w porządku nie pojechałby na wywczasy do szpitala dla wariatów. Tymczasem obecnie ludzie ogromnie chwalili sobie pobyt w Zofiówce. Nie mąciło spokoju trwające dniami i nocami wycie wariatów ani okoliczności, że chorzy nie niebezpieczni dla otoczenia promenowali po ogrodzie i rozmawiali z przybyłymi dla wypoczynku".
W tym okresie "Zofiówka" z perspektywy osób zdrowych jest zatem "oazą spokoju", w której warto się ukryć i odpocząć. W istocie do operacji "Reinhard" (rozpoczęta w marcu 1942 r. deportacja Żydów z getta w Lublinie do obozu zagłady w Bełżcu, która była pierwszym etapem wymordowywania ludności żydowskiej z pięciu dystryktów Generalnego Gubernatorstwa) ludzie z gett w Otwocku, Warszawie i Radomiu mogli przyjeżdżać do otwockich uzdrowisk na odpoczynek i rekonwalescencję. Dla chorych jest to jednak kolejny cios.
Zaczyna dochodzić do nadużyć – dr Stefan Miller, kierownik "Zofiówki", chcąc uzyskać subsydia od Gminy i wzmocnić swoją pozycję, urządza dla zaproszonych gości, przede wszystkim dla wpływowych urzędników Rady Żydowskiej, wystawne przyjęcia, których koszt wynosi każdorazowo kilka tysięcy złotych. Skąd psychiatra ma na to fundusze?
"Pieniądze te uzyskiwał dr Miller z okrawania porcyj nieszczęsnych wariatów. Toteż śmiertelność głodowa przyniosła spustoszenie wśród wariatów. Mnie samemu w początkach roku 1942 zaproponowano pobyt w Zofiówce, przy czym koszt dzienny miał wynosić około 30 zł, podczas gdy oficjalna cena sięgała 80 zł" – relacjonuje Adler. Autor książki "Żadna blaga, żadne kłamstwo... Wspomnienia z warszawskiego getta" opisuje, jak takie działania wpłynęły na i tak tragiczną sytuację chorych.

W zakładzie było za mało miejsc, a liczba potrzebujących wśród ludności żydowskiej, w związku z przeżyciami wojennymi, ustawicznie wzrastała. "I nie było wiadomo, co z nimi począć" – pisze Adler. Rzadko zdarzało się, żeby pacjent mieszkał sam w pokoju, najczęściej w jednym pomieszczeniu przebywały osoby zdrowe i chore. W takiej sytuacji chory zawsze był na przegranej pozycji.
"Zdarzały się więc wypadki wypuszczania czy wręcz wyrzucania furiatów na ulicę, w złudnej nadziei, że odpowiednio zaopiekuje się nimi SP. Istotnie rejony robiły, co mogły: doprowadzano furiata do wydziału Opieki Społecznej, lecz tam rozkładano ręce: miejsc wolnych w Zofiówce brak, a szpitale nie są przeznaczone dla chronicznie chorych. Zdarzały się więc wypadki, że furiata zamurowywano w oddzielnym pokoju, do którego przez specjalny otwór podawano choremu pożywienie.
Jak po paru miesiącach wyglądał taki pokój, nietrudno sobie wyobrazić. Ryki wariata zapełniały całą kamienicę, jedno podanie do Opieki Społecznej ścigało drugie i jeżeli prezes komitetu domowego był odpowiednio ustosunkowany, względnie nieszczęśliwa rodzina chorego mogła zaoferować jakieś sumy na pokrycie części kosztów chorego w Zofiówce, następowało uspokojenie" – opisuje Stanisław Adler.

Masowa eutanazja

Czystość rasowa, eliminacja jednostek "niepotrzebnych" społecznie, pozbywanie się "żyć niewartych życia" – to kwintesencja akcji T4, czyli programu mordowania osób niepełnosprawnych i chorych psychicznie, którą III Rzesza rozpoczęła we wrześniu 1939 roku. Był to wstęp, preludium do opracowania "techniki" grupowego zabijania, którą później zastosowano w obozach zagłady. Mówiąc kolokwialnie – osoby chore psychicznie stały się grupą eksperymentalną. Królikami.
Akcja T4 była pierwszym masowym mordem, którego dopuściły się nazistowskie Niemcy. Wskazaniami były: schizofrenia, niektóre postacie padaczki, otępienie, pląsawica Huntingtona, stany po zapaleniu mózgowia, niepoczytalność, wrodzone zaburzenia rozwoju. Liczba ofiar jest trudna do oszacowania ze względu na półoficjalny, a następnie utajniony charakter akcji. Uważa się, że ogółem w latach 1939–1945 rozstrzelano, zagazowano lub otruto ok. 200 000 ludzi upośledzonych i niepełnosprawnych.
Początkowo akcję przeprowadzano na ziemiach niemieckich, później rozszerzono ją również na tereny polskie – na początku 1940 roku fala T4 dotarła na teren Generalnego Gubernatorstwa. W listopadzie 1942 roku nakazano szpitalom psychiatrycznym głodzenie pacjentów, chociaż oficjalnie z przymusowej eutanazji się wycofano.
"Program eutanazji T4 w nazistowskich Niemczech został dobrze zbadany, ale znacznie mniej wiadomo o eksterminacji pacjentów psychiatrycznych na terytoriach okupowanych przez nazistów w tym samym okresie. W Polsce w czasie okupacji niemieckiej umyślnie zabito 20 000 chorych psychicznie pacjentów" – wskazuje Mary V. Seeman.
Mary V. Seeman
"Od razu rozstrzelano żydowskich pacjentów. Mordowano także przewlekle chorych. W ciągu pierwszych kilku miesięcy zostali po prostu rozstrzelani. Później innych przewieziono do szczelnych bunkrów i uduszono tlenkiem węgla. Jeszcze później w tym celu używano wyposażonych furgonetek gazowych, a pacjentów gazowano podczas jazdy i przewożono ich do przygotowanego wcześniej miejsca w lesie. Szacuje się, że 13 000 pacjentów zginęło w polskich szpitalach psychiatrycznych w czasie II wojny światowej. Dodatkowe 7000 osób uważa się za celowo zabitych w rodzinnych ośrodkach opieki, ośrodkach pediatrycznych, domach opieki, domach starców i innych podobnych lokalizacjach".
W 1941 roku, gdy w Otwocku powstaje getto, "Zofiówkę", którą kieruje nazistowski lekarz Josta Walbum, zamieszkuje 350 pacjentów. Wielu, trudno dokładnie wskazać ilu, umiera z głodu czy braku dostępu do leków. Personel i ci pacjenci, którym udało się przeżyć w pogarszających się warunkach, w sierpniu 1942 roku, podczas likwidacji getta, zostają zapędzeni do pawilonu I i zabici. Według danych 110-140 osób z "Zofiówki" ginie w ramach akcji T4. Rozstrzelano również wszystkich mieszkańców otwockiego getta – 8 tysięcy osób. Reszta trafia do Treblinki.
Niektórzy lekarze – m.in. dr Maślanko, dr Lewinówna i szef zakładu dr Kaufman – popełniają samobójstwo. Części personelu, w tym dr. Millerowi z żoną, udaje się uciec karetką do Warszawy. Słuch o nich ginie, chociaż niektóre źródła podają, że również i ten psychiatra popełnia samobójstwo.
W 1943 roku "Zofiówka" i sanatorium "Brijus" zostają przejęte przez Niemców, a dokładnie przez niemiecką instytucję opiekuńczo-charytatywną, której celem jest "odnowienie krwi niemieckiej" i "hodowla nordyckiej rasy nadludzi". Ośrodek otrzymuje nazwę "Lebensborn Ostland".
Mają mieszkać w nim matki z dziećmi – wszak Lebensborn oznacza "źródło życia". W zakładzie prowadzona ma być również germanizacja polskich dzieci i przystosowanie ich do adopcji przez rodziny niemieckie.

Pomnik barbarzyństwa

Wulgarne napisy, graffiti, rozrzucone śmieci. Samochody podjeżdżają jeden po drugim. Trudno znaleźć miejsce do zaparkowania. Jest ciepłe, jesienne popołudnie. Zmęczone mieszczuchy szukają rozrywki innej niż spacer po Łazienkach Królewskich czy kawa na placu Zbawiciela. Innych zwabiły opowieści o duchach. Na kolejnych po prostu działają słowa "opuszczony szpital psychiatryczny".
Już nie mówimy o "wariatach" i "furiatach", jak Jellenta czy Adler, ale mity, stereotypy, wyobrażenia i utarte schematy myślowe wciąż w nas pracują. Szpital psychiatryczny – i to opuszczony, i to taki, w którym straszy, w którym doszło do okrutnej zbrodni – brzmi intrygująco, wręcz egzotycznie. YouTube puchnie od nagrań spacerów po "nawiedzonym szpitalu w Otwocku". Niektórzy śmiałkowie zapuszczają się tam nocą – by nawiązać kontakt z duchami.
Owiany niegdyś sławą i blichtrem teren niszczeje. Zarasta. Między pustymi murami swoje melodie wygrywa wiatr. Jego historia przygasa. Niektórzy mówią, że z "Zofiówki" wciąż słychać jęki i wrzaski zagubionych dusz. Po wycofaniu się Niemców w 1944 r. otwocki zakład zajmuje Armia Czerwona i w 1946 roku przekazuje ją Zarządowi Miasta Otwocka. Do połowy lat 80. leczono tam gruźlicę – wszak okupacja nie pozbawiła otwockich sosen i gleb zdrowotnych właściwości. W 1985 roku zakład powraca do swoich źródeł.
sztetl.org.pl
"W 1985 r. zakład stał się filią Zespołu Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej w Zagórzu. Z powodu dużej liczby skierowań dzieci z poradni zdrowia psychicznego podjęto decyzję o utworzeniu w Zofiówce szkoły dla dzieci klas V–VIII. W 1995 r. w 'Zofiówce' zorganizowano Oddział dla Młodocianych Uzależnionych. Przed zamknięciem i przeprowadzką do Zagórza na Oddziałach Pulmonologii, Psychiatrii, Neuropsychiatrii w 'Zofiówce' leczono dorosłych alkoholików, psychicznie chorych, młodocianych narkomanów i znerwicowanych".
Po 1989 roku "Zofiówka" stała się niczyja – obecnie podział nieruchomości próbują ustalić Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie, Marszałek Województwa i Starostwo Powiatowe. Wszystkie możliwości tchnięcia w nią życia zaprzepaszczono. Dr Seeman pisze, że "ruiny Zofiówki są pomnikiem barbarzyństwa", a także że wydarzenia, do których doszło w ośrodku "przypominają nam, że przez wieki chorzy psychicznie zajmowali najniższy szczebel społeczeństwa".

"Ruiny przyciągają widzów. W XXI wieku ludzie już nie przyjeżdżają do Otwocka, by odpoczywać i się leczyć, ale raczej po to, by podziwiać widmo nieludzkości człowieka wobec człowieka, tak niezrozumiałe, że nieuchronnie przywołuje to, co nadprzyrodzone. […] Zofiówka też ma swoje nieprzyjemne sekrety. Pogodzenie się z tą historią może pomóc w rozproszeniu duchów" – pisze Seeman.
Może zatem duchy zamordowanych chorych po prostu korzystają z prawa do głosu? Może chcą być usłyszani, bo nie byli słyszani przez całe swoje życie? Może tymi jękami i krzykami wołają nas i proszą, żebyśmy pamiętali? Pamiętali o tym, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi.
* Cytat rozpoczynający tekst pochodzi z książki "Sosny otwockie".

Alicja Cembrowska<br>
Maciej Stanik, naTemat.pl<br>





Autorzy artykułu: