Takie fajne święto, a tak zohydzone przez pseudopatriotów. Ostatnimi laty miałem okazję poobserwować nieco uczestników Marszu Niepodległości i nie przekonają mnie argumenty, że "to rodzinne święto dla wszystkich". Nabuzowani panowie niezadowoleni ze swojego życia odbijają sobie osobiste frustracje uczestnicząc w jednej z niewielu rzeczy, która daje im poczucie przynależności. Chciałbym co roku móc to fajnie świętować, ale ta kibolska otoczka całego święta skutecznie odstrasza.
Artykuł pochodzi z archiwum naTemat.pl i oryginalnie został opublikowany po Marszu Niepodległości w 2021 roku.
Niewiele wspólnego z patriotyzmem
Organizatorzy i rządzący od lat malują trawę na zielono i udają, że ten wielki słoń nie stoi w pokoju. Tymczasem Marsz Niepodległości w wydaniu, które znamy, to najgorsze co mogło stać się ze świętem z okazji odzyskania niepodległości.
Nie ma w nim ani pierwiastka pozytywnych emocji, zostało zawłaszczone przez grupę ludzi, która patriotyzmem wyciera sobie gębę. Gdy patrzę na to, co rok w rok dzieje się wokół 11 listopada, widzę, że dla wielu osób to okazja do naprawdę wielu rzeczy, ale takich, które z patriotyzmem mają niewiele wspólnego.
W ogóle patrzcie co się stało. Samo słowo "patriotyzm" zostało już tak zawłaszczone, że pisząc je zapala mi się w głowie mała lampka. Do tego stopnia kojarzy się ze środowiskami związanymi z Marszem Niepodległości, że staje się dziś nacechowane negatywnie.
Tak było, jest i niestety będzie
Mieszkam w Warszawie od 10 lat i od wtedy uważniej obserwuję co dzieje się wokół 11 listopada. Traf chciał, że właśnie od wtedy wokół Marszu Niepodległości zaczęło się robić najgoręcej. To dekadę temu podpalono wóz transmisyjny TVN24, tak się stało, że zupełnie przypadkiem, nie idąc w pochodzie, stałem kilkadziesiąt metrów obok. Poza ogniem pamiętam kordon policjantów wokół KPRM i przechodzący parę metrów obok tłum, który wyzywał (i to jak), a czasem nawet pluł na funkcjonariuszy.
Ale nie o listę zadym i wandalizmu tutaj chodzi, bo na ten temat można by stworzyć cały oddzielny artykuł z chronologicznym kalendarium.
Niefajne jest to, że żyjemy w kraju, w którym to wszystko jest nie tylko tolerowane, ale wręcz wspierane przez rządzących, którzy niemal ramię w ramię spacerują z nacjonalistami. Niezależnie od tego jak wiele flag i powstańczych kotwic na siebie założą, niezależnie jak głośno będą śpiewali hymn (choć raczej są to wulgarne przyśpiewki rodem ze stadionu), nie ukryją tym haseł i narracji, której hołdują.
Miasto Warszawa zupełnie słusznie nie chce legalizować Marszu, który regularnie kończy się awanturą, wandalizmem i konfrontacją z policją. Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych nadaje jednak Marszowi Niepodległości charakteru państwowego i gra gitara, igrzyska czas zacząć.
Co widziałem dziś rano?
Byłem dziś od rana w centrum Warszawy i okolicach. Widziałem dokładnie to samo co zawsze. Zaczęło się od minięcia kilkudziesięciu radiowozów, które wiozły posiłki do Warszawy, potem jeszcze parę autobusów z policjantami.
Autobusami i busami zjeżdżali jednak nie tylko funkcjonariusze (swoją drogą czujecie absurd, że z okazji Święta Niepodległości musimy ściągać do stolicy posiłki z całej Polski?). Moją uwagę zwrócił spory bus, który na wlocie do Warszawy zjechał na bok. Wyszło z niego 6-8 "patriotów" w pełnym patriotycznym "umundurowaniu" i wesoło zaczęli jeden po drugim ciągnąć z gwinta wódeczkę lub jakiś inny podobny specyfik. Godzina 11 rano, trzeba się przecież nastroić przed zabawą. Nie byli wyjątkiem.
I właśnie taką twarz ma dla mnie dzisiaj Święto Niepodległości. Niezbyt rozgarniętych, mniej lub bardziej nabuzowanych panów obrandowanych flagami Polski, symbolami Powstania Warszawskiego i głębokimi hasłami w klimacie "śmierć wrogom ojczyzny".
Nieskalane głębszą myślą twarze "mordeczek", które ten jeden raz w roku mogą poczuć, że przynależą do czegoś większego. Na co dzień w życiu brak raczej ambitniejszych rozrywek i szerszych horyzontów, dlatego możliwość bycia częścią takiej społeczności, bycie wśród tysięcy swoich, ma dla nich takie znaczenie. Hasła i przesłania proste, które łatwo zrozumieć, jeszcze łatwiej krzyczeć. Nie trzeba refleksji, ani rozkmin. Rozkminiać można co najwyżej plan ucieczki przed policją.
Przyjeżdżają samochodami, busami, a nawet autobusami. To dla nich jak wycieczka szkolna do Warszawy, tylko w dorosłym życiu. Można sobie na boku popić, być w centrum wydarzeń, a może jeszcze trafi się jakaś awanturka, o której będzie można potem opowiadać i wspominać. To w końcu spory przecinek w ich szarej rzeczywistości.
Prawdziwa twarz 11 listopada
Nie wyobrażam sobie, że inteligentny i zadowolony ze swojego życia człowiek może czuć chęć i satysfakcję z maszerowania w takim towarzystwie i brunatnym klimacie. Bo jak inaczej nazwać wydarzenie, którego organizatorzy na oficjalnym profilu grożą dziennikarzowi "goleniem głowy na łyso"? Licznik zdrowego rozsądku przekręcił się tutaj już dawno, a mimo to wciąż jest tolerowany.
Jestem bardzo ciekaw, jak wygląda planowanie takiego wypadu. Dajmy na to asów, którzy palili zdjęcie Donalda Tuska. Czy to spontaniczna akcja jednostek, czy może siedzą i kombinują, co by tu takiego zrobić, żeby było, hehe, nieźle i ostro. Myśli lecą szybko, zły Tusk na pasku Niemiec, wydrukujmy jego zdjęcia i spalmy. Mało? Spalmy też flagi Niemiec, krzycząc przy okazji "podpalaj kur*ę". Dopiero będzie szampańska zabawa, w przerwie której z flagą (polską, nie niemiecką) pod pachą wysikają się pod ścianą na dworcu.
I oczywiście, że wśród uczestników widziałem też całą masę zwykłych rodzin, dzieci czy seniorów. Sęk w tym, że z nimi jest trochę jak z tymi mitycznymi "kobietami i dziećmi" uchodźców, które chcą dostać się do Polski. Dobrze wiemy, że tam są, ale dla wielu twarz problemu migrantów jest zupełnie inna: młodzi mężczyźni. I trochę tak jest z Marszem Niepodległości, o którym można powiedzieć naprawdę bardzo wiele, ale na pewno nie to, że stworzył po prostu pozytywne i bezpieczne Święto Niepodległości.
A mogło być tak fajnie... Chciałbym Święta Niepodległości, które nie ma takiej twarzy. Marszu, na którym w pierwszych rzędach nie idą nacjonaliści z groźnymi naszywkami, a z tłumu zasłoniętego dymem z rac nie lecą bluzgi i cegłówki.
Coś czuję jednak, że to marzenie ściętej głowy. Choć może powinienem napisać... ogolonej.