Co by było, gdybyśmy wiedzieli, kiedy i jak umrzemy? Na to pytanie odpowiada 6-odcinkowy serial "Hellbound", kolejny po "Squid Game" krwawy hit Netflixa z Korei Południowej. Wnioski: panika, chaos, fanatyzm religijny i dystopijny system polityczny, słowem całkowity upadek współczesnego społeczeństwa. Ta wizja przeraża w "Hellbound" – który wyprzedził "Squid Game" w rankingu najpopularniejszych seriali na platformie na świecie – nawet bardziej niż potężne potwory z piekieł, które w serialowej rzeczywistości wykonują wyroki śmierci na "nawiedzonych".
"Hellbound" to koreański serial Netflixa, który pobił rekord "Squid Game" – w 24 godziny uplasował się w dziesiątce najpopularniejszych seriali w 80 krajach, dzięki czemu znalazł się na czele najchętniej oglądanych tytułów na świecie. "Squid Game" utrzymał się na tej pozycji aż 46 dni.
Serial, którego reżyserem jest Yeon Sang-ho ("Zombie express"), dzieje się w Seulu. Ludzie dowiadują się, kiedy umrą, a potężne, demoniczne stwory atakują ich i palą żywcem. Powoduje to całkowity upadek społeczeństwa.
"Hellbound" pokazuje, jak społeczeństwo reaguje na kryzys i ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Za swój główny cel koreański serial obiera fundamentalizm religijny.
Serial, który zachwycił krytyków, ma jednak minusy, w tym toporne efekty specjalne.
Kapitalistyczny świat robi wszystko, abyśmy nie myśleli o śmierci. "Żyjcie tak, jakby jej nie było" – przekonuje nas zachodnia kultura, w której zwłoki są błyskawicznie wywożone z domów czy szpitali i trzymane w zaryglowanych chłodniach. Te dążenia kapitalizmu do ignorowania śmierci pokrzyżowała oczywiście pandemia COVID-19 – w niecałe dwa lata na świecie zmarło ponad 5 milionów ludzi.
Umieranie w postaci śmiertelnych statystyk, zdjęć chorych walczących o oddech pod respiratorami i dramatycznych relacji wyczerpanych pracowników branży pogrzebowej nagle zaczęło pojawiać się mediach i przestrzeni publicznej, co wytrąciło nas początkowo z równowagi i spowodowało tymczasowy chaos (wszyscy pamiętamy przejmujące zdjęcia pustych półek w sklepach i klientów obładowanych setkami rolek papieru toaletowego).
Raporty o zgonach wywoływanych koronawirusem najpierw przerażały, obecnie są elementem rzeczywistości, do którego przywykliśmy i o których staramy się nie myśleć za dużo. Kapitalistyczna kultura próbuje za wszelką cenę odwrócić naszą uwagę, a my mamy nadzieję, że my oraz nasi bliscy tych statystyk nie zasilimy (nawet jeśli ani specjalnie nie uważamy, ani się nie zaszczepiliśmy) i nie umrzemy w dojmującej samotności w sterylnej, szpitalnej sali.
"Hellbound", koreański serial Netflixa, którego twórcą jest Yeon Sang-ho (reżyser popularnego filmu "Zombie express" i jego kontynuacji "Zombie express 2: Półwysep"), postanowił w dobie pandemii jeszcze bardziej zakpić z panicznego strachu kapitalizmu przed umieraniem i zadał pytanie: co by było, gdybyśmy znali konkretną datę, godzinę i sposób naszej śmierci? Jakbyśmy zareagowali, ale nie tylko jako jednostki, ale społeczeństwo? Jego wizja jest jeszcze straszniejsza niż teorie spiskowe o "plandemii" i zmasowane "ataki" antyszczepionkowców.
Boska kara?
Listopad, 2022 roku Seul. Zjawy w postaci lewitujących głów zaczynają nawiedzać ludzi i, niczym anioły (demony?) śmierci, zwiastować ich śmierć. Podają konkretną datę i godzinę, zostawiając nieszczęśnika w stanie szoku, przerażenia lub rezygnacji. Ta śmierć nie będzie bowiem bezbolesna: wyrok podczas tzw. demonstracji wykonują trzy gigantyczne, przypominającego Hulka potwory, które zbijają człowieka na kwaśne jabłko, a następnie spalają go ogniem piekielnym.
Podczas gdy Yeon Sang-ho spokojnie mógł ograniczyć się do krwawych egzekucji i walki z potworami, to paradoksalnie interesuje go to najmniej. Najważniejsze w "Hellbound" jest społeczeństwo i jego reakcja na śmiertelne wyroki. A ta jest chaotyczna i destrukcyjna: świat staje po prostu na głowie. Potwory miażdżące ludzi pojawiają się znikąd, co staje się przyczynkiem do powstania dziesiątek teorii spiskowych, internetowych kanałów szalonych patostreamerów wieszczących koniec świata oraz viralowych wideo z demonstracji (bo te są oczywiście nagrywane przez świadków).
Dramatyczna sytuacja jest także pożywką dla fanatyzmu religijnego. Lider ruchu Nowa Prawda Jung Jinsu (Yoo Ah-in) głosi, że brutalne kreatury wysyła sam Bóg, który w ten sposób karze grzeszników. Zgodnie z tą koncepcją nawiedzeni mają być więc grzesznikami, którzy na krwawą śmierć faktycznie zasługują i trafiają prosto do piekła. Fundamentalistyczna Nowa Prawda nakazuje więc ludziom zejście z "drogi grzechu" i jest w swoich żądaniach bardzo autorytarna i brutalna, czym oczywiście zyskuje rzeszę zwolenników.
Graniczna, apokaliptyczna sytuacja, w której znajduje się społeczeństwo w "Hellbound", to żyzny grunt nie tylko dla fanatyzmu, ale również przemocy, które (jak dobrze wiemy z naszego, polskiego podwórka) są często połączone. Zniszczenie sieje więc paramilitarna bojówka Grot, która regularnie atakuje "heteryków" i okłada kijami baseballowymi.
A na tym tle mamy bohaterów: inspektor policji Jin Kyunghun (Yang Ik-june), który w tragiczny sposób stracił żonę, poszukuje córki, która związuje się z Nową Prawdą, a prawniczka Min Hyejin (Kim Hyun-joo) staje między Nową Prawdą a nawiedzonymi, broniąc interesów tych ostatnich. Nikt nie rozumie, co się dzieje, ale każdy próbuje się w tym świecie odnaleźć.
Fundamentalizm religijny nie taki odległy
"Hellbound" porównywany jest ze "Squid Game" głównie z jednego powodu: oba są serialami z Korei Południowej, o których głośno jest na świecie. Oba też są wyjątkowo krwawe, ale nie dla samego "show", ale dla społecznej krytyki. W końcu "Squid Game" nie było o mordowaniu dla przyjemności, ale o desperacji zadłużonych mieszkańców Korei Południowej. Tak samo "Hellbound" nie opowiada o rzezi, której autorami są demoniczne stwory z piekieł, ale o religijnym fanatyzmie i przemocy uzasadnionej wiarą – skutkami sytuacji kryzysowych.
"Hellbound" ma jednak znacznie bardziej złożoną konstrukcję niż globalny hit Netflixa. Konstrukcja "Squid Game" opiera się na samograju, czyli grach na śmierć i życie, które od zawsze emocjonują ludzi. "Hellbound" to bardziej ponura społeczna analiza, w której doszukać się można podobieństw, chociażby do "Ringu" (nagły wyrok śmierci), "Pozostawionych" (życie ludzi w czasach apokalipsy) czy "1984" George'a Orwella (dystopijne społeczeństwo).
Tą analizą "Hellbound" jednak wygrywa ze "Squid Game" na całej długości, bo trafia na pożywny grunt. Mimo że możemy przewracać oczami na opis serialu, w których pojawiają się "lewitujące głowy" i "demony z piekieł", to przecież reszta jest wyjątkowo realna. Bo czy nie żyjemy w czasach płodnych w absurdalne teorie spiskowe, fake newsy, fundamentalistycznych populistów wyzywających ludzi od grzeszników i nacjonalistycznych bojówek, za którymi idą tłumy?
Serial Netflixa wyróżnia się również apokaliptycznym, krwawym klimatem, miksem gatunków i sprawnym lawirowaniem między makabrą a absurdem. Na jego plus przemawia również wciągająca fabuła, która – mimo że nie jest pozbawiona dziur i skrótów, szczególnie w drugiej części, która dzieje się kilka lat później i skupia na funkcjonowaniu teokratycznego społeczeństwa – to obfituje w zaskakujące zwroty akcji i angażuje widza (zakończenie jest absolutnie szalone).
Minusy? Niestety realizacja. "Hellbound" sprawia wrażenie serialu zrealizowanego tanio i trochę na kolanie. Efekty specjalne są amatorskie i przejaskrawione, aktorstwo nieco drewniane, a scenografia papierowa. Paradoksalnie buduje to jednak groteskowy klimat serialu, tak charakterystyczny dla południowokoreańskich produkcji, które dla zachodniego widza są często przesadzone" i zwyczajnie "za bardzo".
"Hellbound" kontra "Squid Game"
Podczas gdy "Hellbound" wyprzedził "Squid Game" popularnością, to raczej można wątpić, że zdeklasuje go na stałe. Nie dlatego, że jest gorszy. Wręcz przeciwnie – "Hellbound" to bardziej złożona, zniuansowana i ambitna produkcja. Nawet najlepszy serial nie ma jednak szans w starciu ze "Squid Game", które dzięki swoim śmiertelnym grom i maskom weszło już do popkultury.
Trzeba też powiedzieć to wprost: "Squid Game" paradoksalnie łatwiej się ogląda. Mimo że było to show pełne śmierci i krwi, to od serialu nie mogły oderwać się nawet (niestety) dzieci. Bo czy jest coś ciekawszego do oglądania niż walka o życie, niczym w antycznych igrzyskach?
"Hellbound" nie jest już tak atrakcyjny dla "przeciętnego widza". Podczas gdy krytycy słusznie wychwalają go pod niebiosa (w serwisie Rotten Tomatoes serial ma jak na razie 100 procent, co oznacza, że nie otrzymał na razie żadnej słanej recenzji), to publika już nie jest taka wylewna. I nic dziwnego, bo oglądanie "Hellbound" bywa momentami wręcz traumatyczne, a także wymaga solidnej dawki myślenia, analizowania i łączenia kropek.
Czy warto jednak dać "Hellbound" szansę? Koniecznie. To serial, który ma szansę wejść do serialowego kanonu. Nic tylko czekać na drugi sezon.