Śmierć 37-letniej Agnieszki z Częstochowy wywołała wstrząs w całej Polsce. Jak zauważa autorka książki o aborcji – Katarzyna Wężyk "ta sprawa nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać". "To nie jest taka sama sytuacja jak w przypadku Izabeli z Pszczyny" – zaznacza dziennikarka.
W naTemat jestem dziennikarką i lubię pisać o show-biznesie. O tym, co nowego i zaskakującego dzieje się u polskich i zagranicznych gwiazd. Internetowe dramy, kontrowersyjne wypowiedzi, a także ciekawostki z życia codziennego znanych twarzy – śledzę je wszystkie i informuję o nich w swoich artykułach.
Napisz do mnie:
weronika.tomaszewska@natemat.pl
O tragicznej śmierci ciężarnej Agnieszki mówią wszyscy. Przypomnijmy, kobieta była w I trymestrze ciąży bliźniaczej i 25 stycznia zmarła w szpitalu. Rodzina zarzuca szpitalowi, że lekarze odmówili usunięcia martwego płodu, czekając na obumarcie drugiego.
Częstochowski szpital w oświadczeniu, które wysłał redakcji naTemat tłumaczy, że "personel podjął wszystkie wymagane i możliwe działania, które miały na celu ratowanie życia dzieci oraz pacjentki".
Wskazano, że do pogorszenia jej stanu doszło już po aborcji, gdy kobieta skarżyła się na duszności. Chwilę później odnotowano u niej cechy zatorowości płucnej i zmiany zapalne. Zmarła otrzymała także pozytywny wynik testu na koronawirusa.
Według rodziny zmarłej kobiety po drodze doszło do wielu zaniedbań. "Karygodnym faktem jest, że ręcznego wydobycia płodów dokonano po następnych 2 dniach" – czytamy w apelu rodziny. Placówka twierdzi natomiast, że indukcję poronienia, farmakologiczną i mechaniczną, rozpoczęto po ustaleniu śmierci drugiego płodu. "Nie było odpowiedzi ze strony pacjentki", dlatego miało to trwać dwa dni.
Historia Agnieszki z Częstochowy jest zupełnie inna niż w przypadku Izabeli z Pszczyny
Katarzyna Wężyk, która w ubiegłym roku została laureatką nagrody Grand Press za swoją książkę "Aborcja jest" zwraca uwagę na to, że istnieje wiele istotnych wątków, przez które warto poczekać z osądami.
"To nie jest taka sama sytuacja jak w przypadku Izabeli z Pszczyny. W pierwszym trymestrze ciąży obumarły płód jest tak mały, że jeszcze może się wchłonąć" – czytamy w poście na Facebooku Wężyk.
Ginekolożka o ciąży Agnieszki z Częstochowy
Wężyk na łamach "Gazety Wyborczej" porozmawiała także z ginekolożką Mileną Kabatnik.
"Przy ciąży bliźniaczej jest szansa, że drugi płód przeżyje. I nie trzeba nic robić. A w pierwszym trymestrze ryzyko, że dojdzie do sepsy, jest najniższe" – cytuje słowa lekarki Wężyk.
Specjalistka podczas wywiadu miała także stwierdzić, iż oba rozwiązania – "indukowanie poronienia oraz zostawienie martwego płodu, żeby organizm sam sobie z nim poradził – niosą za sobą inne ryzyko". "Indukcja poronienia może grozić krwotokiem, zabiegiem, uszkodzeniem macicy, też infekcją" – podała Kabatnik.
"Pozostawienie ciąży do samoistnego wydalenia w przypadku poronienia zatrzymanego jest możliwe tylko w pierwszym trymestrze, tylko jeśli pacjentka wyraziła zgodę, tylko jeśli nie ma innych obciążeń, tylko jeśli nie ma żadnych objawów niepokojących - bólu, silnego krwawienia, parametrów stanu zapalnego" – powiedziała "Wyborczej" lekarka.
"Pacjentka musi mieć wytłumaczone, co się może dziać i kiedy reagować w razie czego. Daje to czas i zmniejsza ryzyko zabiegu – jeśli ciąża wydali się samoistnie, kobieta może szybciej starać się zajść w kolejną ciążę, jeśli tego chce" – dodała ginekolożka.
W związku z tą wypowiedzią Katarzyna Wężyk w swoim poście na Facebooku podkreśla, że warto wstrzymać się z oskarżeniami pod adresem jednej lub drugiej strony tej sprawy.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut