Ukraina to kraj bez kultury? Lepszego czasu na prostowanie putinowskich bzdur nie będzie
Alicja Cembrowska
26 lutego 2022, 11:51·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 lutego 2022, 11:51
Ukraina to państwo bez kultury. W wersji na ostro: Ukraina to nie państwo. To często powtarzane przez rosyjskich trolli zdania, które, choć głupie i niezgodne z prawdą, są niebezpieczne, gdy trafiają na podatny grunt ignorancji. Właśnie na tym etapie jesteśmy. Czołgów nie pokonamy, niewiedzę możemy.
Władimir Putin kontynuuje taktykę poniżania Ukraińców, a rosyjskie trolle powtarzają, że "Ukraina to kraj bez kultury".
Nie powtarzajmy kłamstw i opinii, które mają większe znaczenie polityczne, niż nieraz nam się wydaje.
Ukraina to kraj z trudną historią. Rosja od wieków próbuje odebrać ludziom z tych terenów poczucie narodowej dumy i tożsamości.
***
Jest taki film "Ziemia Iwana". Iwana Prychodko. Jednego z ostatnich artystów ludowych na Ukrainie. Pomyślałam o jego spotkaniu z reżyserem Andrijem Łyseckim, gdy zastanawiałam się, jakie jest to współczesne kino ukraińskie. I nie, wcale nie jest tak, że film o starszym mężczyźnie, który chodzi boso, mieszka na wsi, głaska kury i leży w sianie z psami jest jakkolwiek reprezentatywny.
Jest po prostu wart obejrzenia. Nie tylko dlatego, że daje okazje podejrzenia z bliska ciekawego artysty, ale również z powodu ciepłej, spokojnej aury. Klimatu, który od razu rozszyfruje każdy, kto miał okazję być na ukraińskiej prowincji.
***
– Podjąłem decyzję o przeprowadzeniu specjalnej operacji wojskowej. Jej celem jest obrona ludzi, którzy w ciągu ośmiu lat byli ofiarą prześladowań, ludobójstwa ze strony reżimu kijowskiego. W tym celu będziemy dążyć do demilitaryzacji i denazyfikacji Ukrainy – powiedział w czwartek rano Władimir Putin, a świat zamarł.
Nie tylko dlatego, że oznaczało to wkroczenie na teren Ukrainy, rozpoczęcie regularnej wojny, całkowitą destabilizację i śmierć ludzi. W słowach Putina pobrzmiewa widmo przeszłości – od wieków rosyjscy przywódcy próbują zdusić ukraińską tożsamość narodową i wmówić wszystkim, że Ukrainy nie ma. Nie dziwi zatem, że oświadczenie prezydenta Federacji Rosji rozumiane jest przez wielu jako kolejne podejście do misji "unicestwić każdy przejaw kultury ukraińskiej i jakiegokolwiek narodowego indywidualizmu".
A nasz wschodni sąsiad już swoje przeszedł – niszczenie inteligencji, zakazy używania języka ukraińskiego i ładowanie do głów przekazów, że lepsze jest to, co rosyjskie. Dobrym na to przykładem jest język właśnie – do Pomarańczowej Rewolucji nadal silne było przekonanie, że ukraińskiego używa się na wsi, a rosyjski to język miasta i inteligencji.
Seria protestów w 2004 roku była nie tylko sprzeciwem politycznym i niezgodą na fałszowanie wyborów, ale i momentem odrzucenia wstydu, eskalacją emocji od lat upychanych pod dywan. Niektórzy uważają, że właśnie po wydarzeniach na Majdanie ukraiński stał się bardziej słyszalny na ulicach. Że wtedy ludzie zrozumieli, że skoro mają swój język, to nie powinni dawać sobie wmówić, że jest "wieśniacki".
Mijają lata, a propaganda rosyjska nie ustaje w próbach zdyskredytowania Ukrainy i odebrania jej podmiotowości. Ukraińcy są już jednak silniejsi, a ich poczucie narodowej tożsamości jest od kilkunastu lat podsycane. Naród przyzwyczaił się do wolności i niezależności i nie odda ich tak łatwo.
Między innymi dlatego odpowiedzią na sugestie, że Rosja jest tą rozwiniętą i kulturową potęgą, a Ukraina głupszym młodszym braciszkiem i do tego "stworzonym przez Lenina", jest wyprostowany środkowy palec, mem i prychnięcie z pobłażaniem. To nie są ci Ukraińcy sprzed lat. Już nie spuszczą wzroku, wiedzą swoje.
Oczywiście zdjęcie należy traktować z przymrużeniem oka, jako skrót myślowy, wszak historia Rusi Kijowskiej jest szalenie zawiła. Jednak gdy przeniesiemy się bliżej czasów nam współczesnych, wcale nie jest łatwiej. Również dlatego, że chociaż kultura dla narodu jest, a raczej powinna być najważniejsza, to mamy tendencję do spychania jej na dalszy plan. I nie inaczej dzieje się w Ukrainie. Mówiąc kolokwialnie: wciąż było coś ważniejszego, z czym musiał uporać się kraj, który ledwo co odzyskał niepodległość.
"Realia dopiero co odzyskanej państwowości i niepodległości w istocie okazały się niezbyt radosne i optymistyczne. Po okresie euforii, już w połowie lat dziewięćdziesiątych, nastał czas kryzysu świadomości znacznej części ukraińskiego społeczeństwa, który w następnych latach znacząco się pogłębiał. Brak jednoznacznej państwowej polityki kulturalnej w połączeniu z kryzysem ekonomicznym doprowadził teatr do funkcjonowania na skraju bankructwa, odsuwając jednocześnie na drugi plan kwestię ideowości, opozycyjności wobec oficjalnej władzy oraz intensywności dialogu ze społeczeństwem" – pisze Maja Harbuziuk w tekście "Współczesny teatr ukraiński: między dyskursem posttotalitarnym a postkolonialnym".
Ta diagnoza nie dotyczy jedynie teatru. Skupienie na tematach "ważniejszych" tak mocno odsunęło na dalszy sztukę, że długo mogliśmy myśleć, że za wschodnią granicą nie kręci się filmów, nie pisze się książek. Nie pomógł fakt masowej produkcji tekstów kultury w Europie i USA.
Państwo rozdarte
Ukraina jest absolutnie ciekawa kulturowo i niebagatelny na to wpływ ma jej położenie geograficzne – rozciągnięta pomiędzy Wschodem a Zachodem, na styku świata bizantyjskiego i rzymskiego kraina kryje w sobie wiele tajemnic i sprzeczności. Było to, jak diagnozuje Wacław Lipiński w eseju "Religia i Kościół w dziejach Ukrainy", jedną z przyczyn problemów z ukraińską tożsamością.
Jeszcze kilka lat temu, gdy dyskutowano nad dołączeniem naszego wschodniego sąsiada do Unii Europejskiej, faktycznie dominowały głosy, że "bliżej im do Rosji niż Europy". Później jednak nasze wyobrażenia uległy modyfikacji – głównie za sprawą migracji. Ukraińcy coraz częściej zaczęli przyjeżdżać do Polski. W poszukiwaniu pracy, innego życia. Okazało się, że szybko uczą się języka, wykazują się w pracy i są bardzo chętni do wymiany kodów kulturowych.
Bo faktycznie – w świadomości społeczeństw zachodnich Ukraina długo funkcjonowała jako "kraj wschodni" – z powodu przynależności religijnej, alfabetu, ale również doświadczeń komunizmu. Warto jednak dodać, że elity ukraińskie niejednokrotnie próbowały forsować bliższe związki z kulturą zachodnią i akcentować oderwanie od Rosji – a tej na rękę było mylne szufladkowanie Ukrainy.
Historyk Mychajł Hruszewski uważał, że powrót jego kraju "na łono Europy" to właściwie "przywrócenie naturalnego stanu rzeczy", a także "naprawa historycznych błędów i niesprawiedliwości". Podkreślał, że ukraińska tożsamość narodowa "od chwili swych narodzin w pierwszej połowie XIX wieku zmuszona była akcentować odrębność wobec Rosji".
I dlatego tak widoczna jest w sztuce, ale i całej ukraińskiej myśli humanistyczno-filozoficznej skłonność do odrzucania tego, co "wschodnie" i nieustanne zwracanie wzroku na zachód, co oczywiście nie oznacza ślepego podążania jednym nurtem, a jest raczej szukaniem złotego środka, najlepszego przepisu na połączenie różnych wpływów i tradycji.
Przykładem niech będzie proza Wałerija Szewczuka, który łączy w swojej twórczości "europeizm" ("literaturę ukraińską należy analizować, jako składową spuścizny europejskiej, opartą na wspólnym systemie wartości i tradycji literacko-filozoficznej oraz na zbliżonym doświadczeniu historycznym" – za: Koncepcja ukraińskiej kultury "między Wschodem
a Zachodem" w monografiach literaturoznawczych dotyczących prozy Wałerija Szewczuka) z rodzimą tradycją ukraińskiego piśmiennictwa i słowiańskim folklorem. Marta Zambrzycka pisze, że "jego twórczość jest jednocześnie uniwersalna i na wskroś ukraińska, nierozerwalnie związana z przeszłością i współczesnością Ukrainy, z jej tradycją, historią, mentalnością, poczuciem estetyki, swoistym rozumieniem człowieka i jego miejsca w świecie".
Kolejnym przykładem takiej syntezy może być zespół grający głównie muzykę etniczną – DachaBracha. Jego członkowie nie tylko czerpią z ukraińskiego folkloru, ale swoją tożsamość podkreślają również ubiorem. Jednocześnie ich muzyce daleko jest do cerkiewnej ciężkości i chętnie łączą elementy grup etnicznych z całego świata.
Kino traumy
Kilka lat temu z wielką ciekawością udałam się na "Festiwal Filmów Ukraińskich" organizowany w Warszawie. Byłam na stażu w redakcji wschodniej, nadal jednak w mojej głowie dominował stereotyp, że "nie ma czegoś takiego, jak kino ukraińskie". To niezły paradoks, bo kinematografia ukraińska uznawana jest przez badaczy i historyków za jedną z najstarszych w Europie Wschodniej – już w 1896 roku fotograf i filmowiec amator Alfred Fedecki – Polak mieszkający na stałe w Charkowie realizował kroniki filmowe.
I właściwie cała historia ukraińskiej kinematografii to wielkie nazwiska: Dziga Wiertow (mistrz montażu), Siergiej Paradżanow, Jurij Iljenko, Leonid Osyka, Bohdan Stupka, Kira Muratowa. I wielkie tytuły: "Cienie zapomnianych przodków", "Studnia dla spragnionych", "Wierność". Problemem była polityka i radzieckie zapędy. To ten koktajl zabił tak zwane "ukraińskie kino artystyczne".
Reżysera Siergieja Paradżanowa usunięto z branży filmowej i życia społecznego. Autorski film Kiry Muratowej "Długie pożegnania" i "Noc Kupały" Jurija Iljenki schowano do szuflady. A potem było tylko gorzej. W latach 70. i 80. walka z kulturą ukraińską osiągnęła punkt szczytowy. Niszczono i zamykano instytucje kulturalne, aresztowano artystów, tych, których nie aresztowano, poddawano totalnej rusyfikacji.
Nurt kina poetyckiego uznano za archaiczny i oderwany od rzeczywistości. Do 1991 roku twórcy musieli dostosować się do radzieckich oczekiwań, co na szczęście nie oznacza, że w tym czasie nie powstało nic godnego uwagi. Po 1991 roku w pierwszej kolejności zabrano się za tematy historyczne, wszak sprawdzona to metoda budowania tożsamości narodowej. Sporo było do nadrobienia.
Jak jest teraz? Bez wątpienia od lat kino ukraińskie próbuje się dźwignąć. Powstaje coraz więcej filmów i powiększa się grupa aktywnych artystów, trudno im się jednak przebić przez wielką zachodnią falę lub co gorsza – jest o nich głośno z innych powodów niż te artystyczne. Jak chociażby o Ołehu Sencowie. Nie oszukujmy się. Trudno oddzielić sztukę od polityki.
Nazwisko ukraińskiego reżysera i pisarza powtarzał cały świat w sąsiedztwie takich słów jak "więzień polityczny" od 2014 do 2019 roku. W 2022 warto je powtórzyć w kontekście "Nosorożca" – najnowszego, bo sprzed roku, filmu twórcy.
Na kartach historii zapisują się jednak kolejne nazwiska. Na przykład Oleś Sanin. Jego film "Mamaj" (2003) był pierwszym ukraińskim filmem zgłoszonym do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Albo Ihor Strembićkyj, który zdobył Złotą Palmę za "Podorożni". Mirosław Słaboszpycki i jego świetne "Plemię". Nariman Aliev i jego świetnie przyjęty w 2019 roku na Festiwalu w Cannes kandydat do Oscara – "Do domu". Roman Bondarczuk ze swoimi "Ukraińskimi szeryfami". I oczywiście Siergiej Łoźnica ("Łagodna", "Szczęście ty moje" – oba bardzo polecam!).
Od 2014 roku w filmach ukraińskich nieustannie przewija się jednak temat wojny. Konfliktu. Napięcia. I tego, jak człowiek odnajduje się w takiej rzeczywistości. Jak buduje na nowo swój fundament. "Winter on Fire" (2015), "Ziemia jest niebieska jak pomarańcza" (2020), "Euromajdan. Surowy montaż" (2014)".
Kultura Ukrainy pulsuje. Nie usypia. I podejrzewam, że kolejne rosyjskie ataki będą ją tylko umacniać, prowokować. Bo tego po prostu już się nie da zatrzymać. Nie da się milionom ludzi wmówić, że mają być inni, niż czują, że są. I nawet Putin musi to w końcu zrozumieć.