Nie widać żadnego celu, który PiS mógłby osiągnąć dzięki publikacji tego raportu. I to bez względu na to, co w nim jest – stwierdza w rozmowie z naTemat prof. Rafał Chwedoruk, politolog Uniwersytetu Warszawskiego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Antoni Macierewicz stwierdził, że na pokładzie rządowego samolotu Tu-154M były "dwa wybuchy", a pod Smoleńskiem doszło do "zamachu". Zabrakło na to jednak twardych dowodów. Tę samą narrację powtarza Jarosław Kaczyński
- Trudno mi zrozumieć to, co niedawno obserwowaliśmy – mówi w rozmowie z naTemat politolog UW prof. Rafał Chwedoruk
Mateusz Przyborowski: Po co, właśnie teraz, PiS-owi był potrzebny "nowy" raport Antoniego Macierewicza ws. katastrofy smoleńskiej?
Prof. Rafał Chwedoruk: Paradoksalnie, łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie brzmiące podobnie, choć nie dotyczące tego samego, czyli "dlaczego?". I odpowiedź byłaby wtedy jasna: dlatego, że obecnie mamy do czynienia z erupcją antyrosyjskich nastrojów i Prawu i Sprawiedliwości, a przynajmniej liderowi tej partii, wydaje się, że być może jest to jedyna możliwość przedstawienia agendy PiS-u sprzed dekady szerszemu kręgowi opinii publicznej. A na pewno tej części, która jeszcze tą sprawą się interesowała.
Natomiast pytanie "po co?" musi pozostać bez jasnej odpowiedzi, ponieważ nie widać żadnego celu, który PiS mógłby osiągnąć dzięki publikacji tego raportu. I to bez względu na to, co w nim jest.
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego przed Pałacem Prezydenckim, wygłoszone 10 kwietnia, było skierowane do żelaznego elektoratu PiS. Może celem było jego umocnienie? A jeśli tak, to znowu pojawia się pytanie: po co?
Pamiętamy, jak przez kilkanaście lat byliśmy bombardowani tysiącami informacji na ten temat. A mniej więcej od 2014 roku – i było to racjonalne z perspektywy wyborczej – Prawo i Sprawiedliwość zaczęło przesuwać kwestie Smoleńska do sfery polityki historycznej. Nazwy ulic, pomnik itd. – po to, by postać Lecha Kaczyńskiego zagościła w świadomości historycznej Polaków. Oczywiście w oderwaniu od bieżących konfliktów, bo inaczej by nie zagościła.
I dzisiaj nawet ten żelazny elektorat, a przynajmniej jego część, może być i pewnie jest w pewnym stopniu tym wszystkim zdezorientowany. Wydawało się, że wojna w Ukrainie daje PiS-owi pewną przestrzeń, by – po kwestiach związanych z aborcją – ratować co się da z utraconej możliwości wpływu na młode pokolenie. Tymczasem powrót do Antoniego Macierewicza sprawia, że PiS idzie w zupełnie innym kierunku.
Tym bardziej jest to zaskakujące, ponieważ ostatnie dni przyniosły dwa bardzo istotne sygnały europejskie, dotyczące nastrojów opinii publicznej. Zwycięstwo Viktora Orbána było pewne, ale okazało się być większe od zapowiedzi. To z kolei pokazało potencjał nastrojów antywojennych, koncentrujących się na kwestiach społeczno-gospodarczych. W ostatnią niedzielę podobnie było we Francji – wyniki Macrona (27,85 proc. – red.) i Le Pen (23,15 proc. – red.) były mało imponujące, natomiast wynik Mélenchona (21,95 proc. – red.) otarł się o drugą turę, a on sam był przecież skoncentrowany na kwestiach socjalnych, w tym na obniżeniu wieku emerytalnego.
Skądś to znamy.
To pokazuje, że nieunikniony jest wzrost tego typu nastrojów w Europie. Zjawiska kryzysowe w gospodarce są nieuniknione, a im dłużej trwa konflikt zbrojny, tym takie prawdopodobieństwo jest większe. A PiS jest przecież zależny od wyborcy, który zajmuje się "kieszenią", a nie teoriami spiskowymi dziejów.
Sytuacja, z jaką mamy do czynienia obecnie, powinna ucieszyć natomiast opozycję, która – przynajmniej przez chwilę – będzie mogła zwiększyć mobilizację wśród niezdecydowanych wyborców.
Nie do końca. W obliczu kryzysu gospodarczego i wydarzeń o globalnym znaczeniu rozpatrywaniem sprawy skrzydła samolotu z 2010 roku są zainteresowani ci, którzy od dawna są przekonani do tej tezy. Siłą natury tych osób jest coraz mniej. Nie wróżę więc, że ten temat utrzyma się dłużej i to nawet w świadomości wyborców PiS.
Zgadzam się natomiast z jednym: kampanie wyborcze z reguły wyglądają tak, że najpierw puka się do drzwi tych, którzy na pewno na nas zagłosują, żeby im przypomnieć o swoim istnieniu. Później pukamy do tych, którzy raczej na nas zagłosują, a dopiero przed finałem pukamy do wahających się wyborców.
Zastanawia mnie również nagły powrót Antoniego Macierewicza, o którym przez wiele miesięcy było dość cicho. Okazuje się jednak, że PiS nie zrezygnowało z politycznego wykorzystania swojego wiceprezesa.
Pamiętajmy, że Antoni Macierewicz w swoim okręgu wyborczym na południu województwa łódzkiego uzyskiwał wysokie wyniki. W ostatnich latach PiS zyskał w tej części regionu. 500+ czy wzrost płacy minimalnej mocno wpływały przecież na wyborców PiS, a radykalna agenda, teorie spiskowe czy manichejskie spojrzenie na świat, także wśród elektoratu tej partii, nie zawsze było oczekiwane. Warto też pamiętać, że wyborcy PiS są bardziej wspólnotowi niż wyborcy PO. Oni chętniej przyjmują gesty jedności narodowej aniżeli wyborcy liberalni.
Uważa pan, że Antoni Macierewicz i jego raport szybką znikną z przestrzeni publicznej?
Tak. Myślę, że nawet gdyby Prawo i Sprawiedliwość zaangażowało pełnię swoich zasobów politycznych czy informacyjnych w walkę o to, by był to jeden z głównych tematów, to – moim zdaniem – nie ma na to większych szans.
Kierunek ewolucji opinii publicznej również się zmienia. Zwróćmy uwagę, że od 1,5 tygodnia w mediach schodzi z tzw. jedynek temat wojny w Ukrainie na rzecz inflacji czy, jak we Francji, kampanii wyborczej.
Nieuchronnie stanie się tak również w Polsce. I wtedy może się okazać, że PiS i wszyscy promotorzy resuscytacji Smoleńska zostaną jak "Himilsbach z angielskim" (Dla tych, którzy nie wiedzą: gdy Jan Himilsbach był już uznanym aktorem naturszczykiem, otrzymał propozycję wyjazdu do Hollywood. Jedyny warunek był taki, by nauczył się angielskiego. Himilsbach odmówił, mówiąc: "No bo dajmy na to nauczę się, wyjadę, a roli nie dostanę. I jak ch…j zostanę z tym angielskim" – red.).
Wydaje się więc, że emocje prześcignęły chłodną, polityczną kalkulację.
A przy okazji znowu podzieliły Polaków.
Ja bym poszedł nawet dalej. Ta sprawa, moim zdaniem, nie jest nawet w stanie wzmocnić podziału. Nie było czegoś takiego jak "podział smoleński", podział dokonał się wcześniej i wynikał ze struktury społecznej, zmian poglądów itd.
PO i PiS wykorzystały katastrofę smoleńską – można się zastanawiać, czy świadomie, czy nie. Smoleńsk nie wniósł jednak nic nowego, nadaje jedynie trochę więcej emocji i dramatyzmu, być może ułatwił obu stronom przekraczanie pewnych granic w debacie publicznej. Ale nic poza tym.
No, chyba że przyjmiemy bardzo ryzykowną hipotezę, nie mając na razie empirycznych podstaw do niej, że Prawo i Sprawiedliwość jest pewne przegranej i chce się zjednoczyć z wyborcami. Nic jednak tego nie potwierdza. Prawdopodobieństwo większości mandatów w kolejnych wyborach dla tej partii jest mniejsze niż w ostatnich, ale notowania sondażowe nie schodzą na rekordowo niskie poziomy.
Pierwsza – polityka zagraniczna, co pokazał nam już bieg dziejów. Druga rzecz to kadry, a w temacie smoleńskim spotyka się jedno z drugim. Sprawę powierzono politykowi, który jest aktywny od lat 70. ubiegłego wieku, a taki polityk powinien być nestorem w swoim obozie, który od czasu do czasu zabierze głos, ale nie jest frontmanem na co dzień.
Na dodatek Antoni Macierewicz jest człowiekiem posiadającym bardzo specyficzny sposób uprawiania polityki, przynajmniej jak na standardy XXI wieku. I tu kłania się dodatkowo wspomniana polityka zagraniczna, którą prowadzi się inaczej niż wewnątrz kraju.
Słowa waży się bardziej i kształtuje się treść pod innego odbiorcę – nie masowego, a pod elity polityczne innych państw. Trudno wskazać, przynajmniej do tej pory, że PiS przekonało kogokolwiek poważnego do idei, że pod Smoleńskiem nie doszło do katastrofy.
Myślę, że do głosu dochodzi tutaj subiektywna strona polityki, czyli lider partii robi coś, co niekoniecznie koresponduje z celami wyborczymi i interesami.
W 2011 roku PiS przerobił tę lekcję. Ze Smoleńskiem na sztandarach miał najgorszy wynik, odkąd stał się największą partią polityczną w kraju i wszystko, co działo potem, było ucieczką od tych stereotypów.
Pojawia się również pytanie, czy Antonii Macierewicz ze swoją postawą i nastawieniem byłby dla takich wyborców atrakcyjny. To wszystko sprawia, że trudno mi zrozumieć to, co obserwowaliśmy kilka dni temu. Podkreślę jeszcze raz: bez względu na to, co jest w tym raporcie, chociaż możemy wnioskować, że żadnej rewolucji w nim nie ma.
Trudno mi więc sobie wyobrazić, że nagle te emocje odegrają jakąś rolę, tym bardziej że były one jednym z czynników, który kiedyś stał się barierą dla poszerzania elektoratu przez PiS.
PiS utrzymuje swoją strukturę, a sytuacja w Ukrainie powoduje, że wszystkie mniejsze podmioty na prawicy są już teraz kompletnie bezbronne wobec Jarosława Kaczyńskiego. PiS ma jednak dwie pięty achillesowe.