"Top Gun" i "Stranger Things" to największe hity ostatnich tygodni. Przypadek? Być może, ale te dwie kasowe, na pozór tak różne produkcje łączy jedna rzecz, dzięki której od każdej z nich ciężko oderwać wzrok.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zarówno film z Tomem Cruisem, jak i serial braci Duffer, wyglądają fenomenalnie wizualnie.
W czym tkwi sekret blockbustera Josepha Kosinskiego i produkcji Netfliksa?
Tom Cruise odleciał (naprawdę)
Tom Cruise to weteran kina akcji znany z tego, że rzadko kiedy korzysta z pomocy kaskaderów. Popis niesamowitych umiejętności najczęściej daje w swojej najbardziej kultowej sensacyjnej serii, czyli w "Mission: Impossible".
W drugiej części osobiście wspinał się po skałkach w parku narodowym Dead Horse Point, w "Mission: Impossible - Rogue Nation" zwisał ze ściany startującego samolotu, a w "Mission: Impossible - Fallout" skakał z dachu na dach, co skończyło się dla niego złamaniem kostki. Pomimo urazu dokończył scenę, która ostatecznie trafiła do filmu.
Kiedy w 1986 roku Cruise kręcił pierwszego "Top Guna" nie mógł osobiście pilotować myśliwca z prostego powodu – nie miał wtedy jeszcze licencji pilota. Zdjęcia do filmu sprawiły jednak, że złapał bakcyla i w 1994 roku miał już swoją własną licencję.
Po ponad 30 latach Cruise wrócił na plan sequela kinowego przeboju z lat 80. jako aktor z zupełnie innym przygotowaniem praktycznym. Gwiazdor uznał jednak, że żeby film wyglądał realistycznie, wszyscy aktorzy biorący udział w sekwencjach samolotowych, muszą nauczyć się latać.
Przed rozpoczęciem zdjęć do "Top Gun: Maverick" aktorzy musieli odbyć trzymiesięczny trening szkoleniowy, który zaprojektował sam Cruise. Obsada najpierw latała w samolotach Cessna 172 Skyhawk, później Extra 300, a ostatecznie w odrzutowcach L-39 Albatross i to właśnie w nich nakręcono sceny, które trafiły do filmu. Ponadto, aktorska ekipa ćwiczyła m.in. budowanie świadomości przestrzennej w samolocie oraz podwodną ewakuację.
To jednak nie wszystko – będąc w kokpitach samolotów aktorzy musieli właściwie sami się reżyserować. dlatego odbyli także zajęcia z operowania kamerą, montażu oraz filmowego oświetlenia.
Jeśli już widzieliście nowego "Top Guna", to wiecie, że takie poświęcenie ekipy dało rewelacyjne rezultaty. W wielu recenzjach i komentarzach widzów można przeczytać, że podczas seansu czuli się tak, jakby sami znajdowali się w kokpicie myśliwca i trudno się z nimi nie zgodzić – seans filmu Kosinskiego momentami faktycznie przypomina symulator lotu.
Prawdziwe potwory w "Stranger Things"
Chociaż z każdym kolejnym wydaje się to niemożliwe, "Stranger Things" z sezonu na sezon wciąż jeszcze bardziej zachwyca wizualnie. Twórcy rzecz jasna nie unikają korzystania z komputerowych efektów, ale robią to tylko wtedy, kiedy muszą. Druga strona [ang. Upside Down] wygląda tak namacalnie nie przez przypadek – to fizycznie stworzona scenografia.
Spece od efektów do jej zbudowania chwytają się najróżniejszych materiałów, takich jak gumy, pianki, farby czy inne tworzywa sztuczne. Natomiast to, co przewija się w powietrzu mrocznego wymiaru, to najczęściej jakiś materiał organiczny, np. puch wierzby.
Dzięki pracy ludzkich rąk powstał również spektakularny i przerażający antagonista z czwartego sezonu, czyli Vecna, w którego wcielał się Jamie Campbell Bower ("Zmierzch", "Dary anioła"). Aż 90 proc. końcowego rezultatu to zasługa żmudnego procesu charakteryzacji – w post-produkcji dodano jedynie posuwiste i mackowate ruchy znajdujących się na potworze żył oraz mięśni.
Transformacja Bowera w Vecnę trwała każdorazowo około 7,5 godziny, a zdejmowanie kostiumu trwało kolejną godzinę. Dzięki tej metodzie udało się stworzyć monstrum, które nie tylko przywodzi na myśl potwory z horrorów z lat 80., takich jak "Koszmar z ulicy Wiązów" czy "Hellraiser", ale też naprawdę straszy.
Złoty środek
Jak już się pewnie domyślacie, tym, co łączy "Stranger Things" i "Top Gun: Maverick" jest bazowanie głównie na praktycznych efektach specjalnych i okazjonalnym używaniu CGI.
W serialu braci Duffer z pomocy komputerowo generowanych obrazów korzystano przede wszystkim przy dalekich planach w Upside Down, a w blockbusterze Kosinskiego prawdopodobnie wspomagano się CGI w scenach powietrznych walk oraz sekwencjach bombardowania złóż uranu.
Popularność obu produkcji na świecie każe przypuszczać, że widzowie tęsknią za magią kina w starym stylu. Chociaż komputerowe efekty też potrafią zachwycać, gdy zostaną wykorzystane w kreatywny sposób (jednym z lepszych ostatnich przykładów takiego zastosowania jest chociażby najnowszy "Doktor Strange"), często sprawiają, że mamy bardziej poczucie obcowania z grą komputerową niż światem czy bohaterami, w których istnienie jesteśmy w stanie uwierzyć.
Jaka bywa różnica pomiędzy zastosowaniem różnych efektów specjalnych, można przekonać się porównując ze sobą dwie adaptacje powieści Stephena Kinga, czyli "Podpalaczkę"z 1984 i 2022 roku.
W tej pierwszej użyto pirotechniki, dzięki czemu na ekranie widzimy prawdziwy ogień. W tym drugim zdecydowano się na płomienie z CGI, które wyglądają bardziej efekciarsko, tandetnie i zupełnie nierealistycznie. Koniec końców, film sprzed prawie 40 lat wygląda lepiej niż ten współczesny.
Ostatnio sporo kontrowersji wzbudził też zwiastun nowego serialu Marvela "Mecenas She-Hulk". Powodem był wygląd wcielającej się w główną bohaterkę Tatiany Maslany, którą porównywano do Fiony ze "Shreka". Tym, co zawiodło w trailerze, było właśnie karkołomne zastosowanie CGI.
Czy olbrzymi komercyjny sukces "Stranger Things" i "Top Guna" sprawi, że twórcy chętniej będą decydować się na bardziej czasochłonne, ale często zapierające dech w piersiach praktyczne efekty specjalne? Po cichu bardzo na to liczę.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.