"Gramy pod tym samym logiem / Za Ekipę skoczyłbym w ogień" – mogliśmy usłyszeć w najsłynniejszym kawałku grupy youtuberów, której liderem był Karol "Friz" Wiśniewski. Kilka dni temu ogłosił, że to koniec jego "projektu", a świat jego fanów dosłownie runął jak domek z kart Pokemonów. To już kolejny przykład rozpadu grupki youtube'owych "przyjaciół". Może w końcu przestanie nas to tak dziwić.
Ekipa powstała w 2018 roku jako odpowiedź na pierwszy tego typu projekt w Polsce: Team X stworzony przez youtubera Stuu.
Frizowi można pogratulować założenia szalenie dochodowego biznesu, który pomógł w karierze wielu gwiazdek i gwiazdeczek pokroju Wersow, Tromby, Marcysi czy Mini Majka.
Szkoda tylko, że cały wizerunek Ekipy był oparty na grupce fajnych znajomych, co okazało się oczywiście nieprawdą. Fani są wściekli i zarzucają im fałsz i obłudę.
Tylko osoby bez dostępu do internetu nie słyszały o Ekipie lub chociaż o słynnych bitwach o lody. Założenie było banalnie proste: zmieszajmy "Jackassy" i "Big Brothera" i tadaaam: mamy grupę youtuberów w willi, która relacjonuje swoje bajkowe życie, robi czelendże i wypuszcza różne gadżety czy piosenki. Od samego początku miało to jednak mroczną stronę. Afery wokół Ekipy ciągnęły się miesiącami, a cały projekt został zakończony rozczarowującym rozpadem, który w sumie można było też przewidzieć.
Ekipa Friza była "fabryką spełniania marzeń", a raczej maszynką do robienia pieniędzy na dzieciakach.
Ekipa od samego początku była w centrum zainteresowania ludzi i mediów, bo lubimy historie o młodych przedsiębiorcach, którym się udało. Friz i jego skład wyłamywał się youtuberskim schematom, bo zarabiał naprawdę poważne pieniądze, a spółka Ekipa Holding S. A. weszła w zeszłym roku na giełdę. Okazało się to ostatecznie niewypałem, ale czegoś takiego w Polsce nie było.
Ekipa od samego początku była też przede wszystkim maszynką do zarabiania pieniędzy (lub cytując znów ich piosenkę "3KIPA" - "Fabryką spełniania marzeń"). I nie ma w tym nic złego, ale za target obrali sobie dzieciaki. Dorośli dają się nabrać na garnki za tysiące złotych i piramidy finansowe, a co dopiero najmłodsi ślepo zapatrzeni w idoli z internetu. To mało etyczne, zwłaszcza że mieli świadomość, kto ich głównie ogląda i przychodzi na koncerty.
I żeby jeszcze sprzedawane przez Ekipę rzeczy były dobre lub jakościowe. Tymczasem lody czy napoje to prawie sam cukier, a gadżety z pożądanym logiem były w rzeczywistości chińskim badziewiem ze sporą przebitką. Okej, tak się robi od lat, ale cynicznym i bezwstydnym jest samemu paradować w markowych ciuchach, a swoim fanom wciskać czapki np. saszetki, które na Aliexpress kosztują 11 zł, w boksie kolekcjonerskim za 420 zł. Poza tym ich sklep nazywa się "Ekipatonosi", a wcale przecież tego nikt z nich nie nosi.
Podsumowując: Friz, jego Ekipa oraz współpracujący z nimi ludzie byli typowymi "Januszami biznesu" w atrakcyjnym i nowoczesnym wydaniu. W latach 90. nazywaliby się po prostu "Ekipol HURT S.A." lub "Ekipex", bo ich profil biznesowy pasował do rekinów biznesów ze Stadionu Dziesięciolecia.
Działali nie tylko w myśl zasady "taniej kupić, drożej sprzedać", ale też "skopiować, może nikt się nie pokapuje" oraz "reklamujmy scam (np. pastę niszczącą szkliwo jak Wersow i inne influencerki, nie tylko z Ekipy) i nachapmy się, póki się da". Można powiedzieć, że tak działa wolny rynek, a rodzice powinni lepiej kontrolować swoje dzieciaki. W porządku, myślmy tak sobie, ale nie oszukujmy się, że mamy empatię.
Koniec Ekipy to koniec pewnej epoki. Nikt jednak nie będzie za nią tęsknił.
Team X, który też ma swoje za uszami i wcale nie jest lepszy / gorszy od teamu Friza (o tym za chwilę) przetarł szlak, ale Ekipa rozpoczęła modę, a nawet nową gałąź przemysłu rozrywkowego w Polsce. Zabrzmię teraz jak boomer, ale kiedyś marzeniem dzieci było zostać kosmonautą, piosenkarką czy sportowcem (ja wyjątkowo chciałem zostać Żółwiem Ninja, serio!). Teraz wiele nastolatków planuje być influencerami, a widzimy, jak bardzo bezwzględny jest to biznes. I jak bardzo zakłamany.
Okoliczności rozkładu i późniejszego rozpadu Ekipy są równie słabe, co wcześniejsze działania. Pod koniec nie wszyscy pojawiali się w filmikach, przestali się obserwować w social mediach, nie linkowali się między sobą, a także pisali złośliwe komentarze. Spina na spinie, drama na dramie. To się musiało źle skończyć, ale na zdjęciach wszyscy nie przestawali być tacy uśmiechnięci.
Potwierdzeniem i gwoździem do trumny z logiem Ekipy był post Friza, z którego za wiele nie wynika. Oprócz tego, że nie ma już dawnego "vibe'u" w tym "projekcie". To koniec i już, naura! Tymczasem przecież zawsze kreowali się na tak zgraną paczkę znajomych, która nawet mieszka ze sobą i prawie każdy 10-latek chciał być jej częścią. Okazuje się, że zasadzie łączyło ich tyle, co pracowników w korporacji (aczkolwiek tam też mogą rodzić się przyjaźnie).
Żal mi ich fanów, którzy poczuli się rozczarowani, ale mają nauczkę, by nie wierzyć w rzeczywistość oglądaną na Instagramie i TikToku. Team X rozpadł się wcześniej, też robił relację pod publiczkę (np. "power couple" Marcina Dubiela i Lexy Chaplin, która rozpadła się po 3 miesiącach) reklamował scamy i stosował bezwstydny drop shipping (np. świeczki, które za 10 zł można było kupić np. w Kauflandzie, po dodaniu naklejki z logiem były już sprzedawane za 45 zł).
Natsu stworzyła swój projekt Natsu World, który od razu był oparty nie na przyjaźni, a castingu niemal anonimowych osób, które mają zostać armią influencerów. Na razie próbuje się wybić na dramach i ogólnie jakoś tak idzie to średnio. Ziobro zdziwienia. To już kres domów i ekip youtuberów. Ale nikt nie będzie za nimi płakał jak za boysbandami czy girlsbandami. W pojedynkę będzie im trudniej tworzyć tak silne marki, ale cóż, biznes to biznes.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.