
– Blogerzy, nie jesteście bogami, nic wam się za darmo nie należy – to tylko jeden z wielu komentarzy, jakie można przeczytać pod tekstem o blogerce Segrittcie, której Nikon zaoferował darmowy serwis aparatu. Popularnym blogerom zarzuca się, że są rozpieszczeni, roszczeniowi, ich życie jest usłane różami, a oni i tak ciągle chcą dostawać więcej. Oczywiście za darmo. I faktycznie, prezenty są, ale czy jest w tym coś dziwnego? To ich praca, a "gifty" nie są jedynie wyrazem sympatii, ale specyficzną formą reklamy.
Czytaj: Blogerka Segritta kontra Nikon. Obiecali darmową naprawę aparatu, przyszedł rachunek na 1300 złotych
Nawet w blogosferze panuje przekonanie, że jak blogerowi coś się popsuje, to wystarczy wspomnieć o tym na blogu lub Facebooku. Po drugiej stronie – teoretycznie – czuwa już sztab PR-owców, który tylko czeka, żeby rzucić się z ofertą nowego aparatu, kamery, laptopa, telewizora, tostera, czajnika itd. I nie jest tajemnicą, że takie sytuacje się zdarzają.
Blogerom japiszonom wydaje się, że mogą wszystko! Ot, co! każdy inny musiałby płacić.
Wkurzony bloger – niestety działa CZYTAJ WIĘCEJ
– To jest marketing oparty o najstarszą formę reklamy i ja osobiście nie widzę w tym nic dziwnego, ani tym bardziej złego. Firmy przecież rozdają swoje produkty w różnych konkursach. Wysyłając je do blogerów chcą po prostu dotrzeć do potencjalnie wpływowych osób, które w jakiś sposób zareklamują produkt dalej – mówi współtwórca Brand24. Michał Sadowski zaznacza jednak, żeby nie przeceniać tego "rozdawnictwa", bo często wiąże się to z większą ilością pracy, niż zysku.
Podstawowym błędem krytyków – a nawet krytykantów – jest wychodzenie z założenia, że blogerzy dostają wszystko za darmo. Oskarżają wszyscy, ale mało kto pamięta, że we wszystkim docelowo chodzi o barter, czyli coś za coś. Firma wysyła produkt, a bloger może o nim napisze.
Chcecie być traktowani poważnie a zachowujecie się jak rozpieszczeni i zblazowani internauci - chwalicie się zdjęciami z drogim whisky, lansujecie się z burgerami i budyniami. Ciekawe jak by to wyglądało jak dziennikarz (taki prawdziwy) napisał w swojej codziennej kolumnie w gazecie że zepsuła mu się pralka i czekał aż zadzwoni do niego przedstawiciel i zaproponuje darmową naprawę, a jeszcze lepiej zaproponuje nową.
Maciej Budzich z Mediafun.pl dodaje:– Bloger sam sobie ustala pewne zasady. Jeżeli dostaje prezent to od jego dobrej woli zależy, czy o tym napisze. Byłoby nietaktem, gdyby firma dzwoniła z przypomnieniem, że nie pojawił się wpis.
Z tego powodu firmy prześcigają się w pomysłach, które zwrócą uwagę blogerów. Ostatnio ciekawy projekt opisywał Kominek, który dostał tajemniczą przesyłkę. Wynikało, że ma... pobawić się w szpiega. Stworzono dla niego specjalną stronę internetową, przekazano wskazówki, a bloger sam musiał dotrzeć do celu. Okazało się, że to część większej kampanii reklamowej organizowanej przez Sony. Nagrodą rozwiązania kilku zagadek było zestaw filmów w jakości blue-ray z Jamesem Bondem w roli głównej. Pomysł się spodobał, więc wylądował na blogu. Bez przymusów.
Jestę blogerę CZYTAJ WIĘCEJ
Taka forma reklamy niesie za sobą także pewne ryzyko. Zawsze może się przecież zdarzyć, że wysłany prezent po prostu się nie spodoba. A wtedy trzeba się liczyć, że taka opinia też pójdzie w świat. Tak było w przypadku amerykańskich blogerów, od których Microsoft domagał się zwrotu laptopów po negatywnej ocenie Windowsa Visty.
Wszyscy chcą mnie poznać, dotknąć, powąchać i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Ręka mi puchnie od autografów, zwykle wczesnym wieczorem mam wszystkiego dość i wracam do mojego apartamentu, za którego wynajem częściowo pokryty jest z budżetu państwa, jako że jestem istotnym elementem dziedzictwa kulturowego tego kraju.
Gdybym był najpopularniejszym aktorem, piosenkarzem, pisarzem albo politykiem z pewnością tak wyglądałoby moje życie. A jak to jest gdy jest się najpopularniejszym blogerem? CZYTAJ WIĘCEJ
Prezent to jedno, kampania drugie
Prezenty są różne. Od książki, przez naprawę aparatu, na pralkach kończąc. Maciej Budzich przestrzega jednak przez nierozróżnianiem zwykłego prezentu od zaplanowanej kampanii reklamowej. – Jeżeli jest to układ coś za coś, powiązany z konkretnie ustalonymi działaniami to mamy do czynienia ze zwykłą kampanią reklamową – wyjaśnia. W takim przypadku warto poinformować czytelnika, żeby uniknąć "hejtu" i oskarżeń o "sprzedanie się".




