Scenarzyści od początku kina sięgają po literaturę. Nic dziwnego, to już praktycznie gotowy scenariusz. A jeśli książka jest bardzo dobra? To jak wygrana na loterii! Niestety niektóre ekranizacje to... klęski, a w porównaniu ze swoimi znakomitymi literackimi pierwowzorami są jak żart. Oto 5 fatalnych filmowych wersji słynnych powieści.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mimo że słowa "ekranizacja" i "adaptacja" mają nieco inne znaczenia, to na potrzeby czytelności tekstu będziemy używać ich tutaj zamiennie.
1. Trylogia Hobbit (2012-2014)
Fani J.R.R. Tolkiena naprawdę nie znoszą "Hobbita" Petera Jacksona i nic dziwnego, bo filmowa trylogia (która powstała z liczącej... nieco ponad 300 stron powieści i składa się z "Hobbita: Niezwykłej podróży", "Hobbita: Pustkowia Smauga" i "Hobbita: Bitwy Pięciu Armii") odeszła od literackiego pierwowzoru naprawdę daleko.
Fani fantasy, którzy nie są fanami Tolkiena, owszem mogli bawić się świetnie na "Hobbicie" (a przynajmniej na jego pierwszej części, bo każda następna była gorsza od poprzedniej), jednak trylogia rozczarowuje przede wszystkim zbyt baśniowym, naiwnym klimatem, tak odrębnym od klimatu filmowego "Władcy Pierścieni". Największy problem to jednak dodanie zbyt wielu nowych wątków i postaci, które były po prostu zupełnie niepotrzebne. Twórcy niewątpliwie chcieli zrobić drugie "LOTR" i połasili się na kasę, ale niestety nie wyszło.
2. Diuna (1984)
"Diuna" z 1984 roku to pierwsza ekranizacja powieści science fiction Franka Herberta pod tym samym tytułem. Krytycy nie zostawili na niej suchej nitki, ale na szczęście dzieło amerykańskiego pisarza doczekało się dzisiaj znakomitej ekranizacji. Podczas gdy wersja Denisa Villeneuve z 2021 roku okazała się olśniewającą rozmachem i klimatem filmową perłą, to film Davida Lyncha jest naprawdę koszmarny i zupełnie nie oddaje geniuszu Herberta.
Historyczne dzieło Henryka Sienkiewicza, polskiego laureata Literackiej Nagrody Nobla, doczekało się kilka zagranicznych ekranizacji (w tym hollywoodzkiej z 1951 roku), a w 2001 roku w końcu pojawiło się na ekranach w rodzimej wersji. "Quo Vadis" było polską superprodukcją z prawdziwego zdarzenia. Budżet i rozmach filmu Jerzego Kawalerowicza (film doczekał się także wersji serialowej) robiły w tamtych czasach ogromne wrażenie nad Wisłą, a w obsadzie znalazły się ówczesne polskie gwiazdy kina.
Film był wielkim sukcesem kasowym, jednak po latach możemy z przykrością stwierdzić, że nie to wybitne dzieło polskiej scenografii. Owszem, broni się świetne aktorstwo (nie wszystkich), ale scenografia sprawia wrażenie papierowej i razi sztucznością, a rozszarpywanie chrześcijan przez lwy na arenie zostało przedstawione tak łagodnie i bezkrwawo, że wszelki dramatyzm uszedł jak powietrze z balonika. Gdyby twórcy bardziej przyłożyli się do realizacji, naprawdę moglibyśmy się doczekać wielkiego kinowego dzieła oraz ekranizacji, na którą epickie "Quo Vadis" Sienkiewicza naprawdę zasługuje.
4. Perswazje (2022)
"Perswazje" Jane Austen to wyjątkowa powieść angielskiej mistrzyni pióra: wnikliwa, melancholijna, nieco gorzka i cyniczna. Wydana w 1817 roku książka (już po śmierci Austen) zasłynęła niezwykle wiarygodnym portretem psychologicznym głównej bohaterki Anne Elliot oraz jednym z najpiękniejszych listów miłosnych w historii literatury. Mimo że "Perswazje" nie są tak często brane na warsztat przez twórców filmowych i serialowych, jak "Duma i uprzedzenie", to również są świetnym materiałem do przeniesienia na ekran.
Niestety Netflixowi zupełnie się to nie udało. "Perswazje" z Dakotą Johnson to próba uwspółcześnienia XIX-wiecznej powieści, ale zupełnie nietrafiona. Komedia romantyczna stylizuje się na "Fleabag", "Bridgertonów" i "Dziennik Bridget Jones", jednak zupełnie nie oddaje ducha słynnej powieści, a do tego zmieniła i język, i charakter Anne, co dla fanów Jane Austen jest nie do przyjęcia.
5. Wiedźmin (2001)
Tak, serial "Wiedźmin" Netflixa również nie jest udaną ekranizacją powieści Andrzeja Sapkowskiego. Twórcy dokonali tylu znaczących zmian, że fani łapią się za głowę, a i realizacja pozostawia nieco do życzenia. Chyba jednak każdy stwierdzi, że produkcja z Henrym Cavillem bije na głowę film "Wiedźmin" (który doczekał się także wersji serialowej) w reżyserii Marka Brodzkiego. Bo w przeciwieństwie do naszej rodzimej produkcji serial Netflixa da się oglądać, a tym miłośnikom fantasy, którzy nie znają twórczości Sapkowskiego, sprawi nawet przyjemność.
Tymczasem "Wiedźmin" z 2001 roku jest tak koszmarnie zrealizowany, że dzisiaj funkcjonuje już jako mem (szczególnie komiczny komputerowy smok). Do tego scenarzysta Michał Szczerbic chyba tak naprawdę zupełnie nie zrozumiał, o czym tak naprawdę jest kultowa powieść fantasy. Nie mówiąc już o zmianach, o których pisał w naTemat Bartosz Godziński.
"Karygodnym grzechem twórców jest nie tylko dodawanie swoich, naciąganych wątków (jak dzieciństwo Geralta), czy postaci (wiedźminka Adela), ale nagminne odchodzenie od książkowego pierwowzoru. Okrojenie i spłycenie tak doskonałej i "adaptowalnej" historii jak ta z Dudu (w długim opowiadaniu zmiennokształtny doppler m.in. wzbogaca się niczym spekulant giełdowy, zamienia się Geralta i z nim walczy, lecz w serialu zupełnie to wszystko pominięto i zamknięto w kilku scenach), jest niezrozumiałe" – stwierdził.