Niby człowiek wie, że nie ma takiej podłości, której nie dopuściliby się kościelni hierarchowie i ich poplecznicy, ale są takie sprawy, które mimo to są jak cios w brzuch: boleśnie odbierają dech. Taki jest właśnie przypadek arcybiskupa Marka "Tęczowa Zaraza" Jędraszewskiego, który przez cztery lata "zapomniał" zawiadomić prokuraturę o księdzu molestującym kobietę w hospicjum.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Właśnie okazało się, że prokuratura wreszcie przesłuchała purpurata, który wytrwale milczał o napaści seksualnej swojego podwładnego, księdza Kazimierza K., na starszą pacjentkę. Śledczy pokornie stawili się w pałacu arcybiskupa Jędraszewskiego, bo przecież nie będą ciągać przedstawiciela kasty po komisariatach i urzędach.
Normalne traktowanie jest zarezerwowane dla zwykłego obywatela, kler zaś pisowska władza otacza przywilejami i dopieszcza – zresztą za obopólną zgodą i ze wzajemnością.
Prokuratura na pytania dziennikarzy o przesłuchanie hierarchy tradycyjnie nabrała wody w usta. Rzecznik kościelnego dostojnika, który zasłynął hejtowaniem ludzi LGBT, też nie ma za dużo do powiedzenia. Nie potrafi wyjaśnić, dlaczego abp Jędraszewski aż cztery lata zwlekał z tym, by zawiadomić organy ścigania (co samo w sobie jest przestępstwem).
Na wszelki wypadek wątek dotyczący braku zawiadomienia przejęła wyjątkowo uległa wobec ministra-prokuratora Zbigniewa Ziobry prokuratura w Krakowie. To jest ten moment, gdy warto przypomnieć, że lider Solidarnej Polski oklaskiwał przemówienie o. Tadeusza Rydzyka na urodzinach Radia Maryja (2020), podczas którego ten bronił przestępców seksualnych w sutannach.
Z kolei koledzy Ziobry z rządu kilka dni temu świetnie bawili się na otwarciu przekopu Mierzei Wiślanej z abp. Leszkiem Sławojem Głódziem: innym godnym przedstawicielem przeżartego zgnilizną kościoła (nie, ta instytucja nie zasługuje na wielką literę) i patronem kapłanów-drapieżców, co niechętnie uznał nawet Watykan. To dość czytelne tropy, jak bezstronne będą organy państwowe wobec pupilka władzy.
Jednak nawet bardziej oburzające niż zwyczajowe mataczenie arcybiskupa jest zachowanie dyrekcji szpitala w Suchej Beskidzkiej, która nie zapewniła bezpieczeństwa swojej bezradnej pacjentce. Kierujący placówką co prawda wyrzucili z pracy przyłapanego na gorącym uczynku kapelana (zatrudnianie księży do rytuałów religijnych przez organy państwowe jest odrębnym skandalem), ale również nie zawiadomili policji i prokuratury.
Zamiast tego medycy o zdarzeniu poinformowali tylko kurię, a teraz tłumaczą, że w 2017 roku, gdy doszło do napaści księdza na pacjentkę, nie mieli obowiązku nawiązania kontaktu z organami ścigania.
Jeszcze raz, żeby to wybrzmiało: państwowa instytucja de facto pokazała środkowy palec umierającej (!) kobiecie i zgodziła się na bezkarność molestatora w koloratce. To nie tylko nieetyczne, ale i – wbrew słowom przedstawicieli szpitala – bezprawne.
Tak, obowiązek złożenia zawiadomienia o molestowaniu wszedł w życie kilka miesięcy po napaści księdza na kobietę, ale to nie usprawiedliwia zamilczania tego przestępstwa – właśnie wtedy szpital został zobligowany do tego, by zawiadomić policję i prokuraturę.
Tymczasem co zrobiły władze szpitala? Co jakiś czas kierowały łzawe prośby do abp. Jędraszewskiego, by jego religijna organizacja łaskawie raczyła się zająć rozliczeniem swojego członka. Wisienką na torcie byłaby tylko informacja, że wiadomości te medycy pisali na klęczkach.
To jednak nie koniec tej na wskroś polskiej historii. Ksiądz molestujący pacjentkę oddziału paliatywnego grasował w szpitalu dłuższy czas. Kobieta, której sprawą zajmuje się prokuratura, nie była jedyna. Państwowa instytucja dała przypadkowemu mężczyźnie swobodny dostęp do bezradnych kobiet – tylko dlatego, że jest księdzem.
– Pielęgniarki i lekarze mieli sygnały wcześniej, od pacjentek. Po jego wizytach były roztrzęsione, skarżyły się, nie chciały nigdy więcej zostawać sam na sam z księdzem. Takich sytuacji było na tyle dużo, że pracownicy szpitala po prostu zaczęli śledzić księdza – powiedziało źródło TVN24.
A więc: dopiero wtedy, gdy liczba skarg umierających pacjentek osiągnęła masę krytyczną, medycy doszli do wniosku, że może jednak trzeba im uwierzyć i zrobić coś z płatnym przestępcą seksualnym krążącym po oddziale.
Trudno o bardziej jaskrawy przykład seksizmu. Kobiety są wzięte w dwa ognie: patologii organizacji państwowych i kościelnych. Nie tylko one zresztą. To samo dotyczy również uczennic i uczniów, w których wybierać i przebierać mogą wkręceni do szkół katecheci. A my, jako społeczeństwo, zgadzamy się na to.
Przestępcom seksualnym zaś przysługują przywileje i ochrona: zarówno ze strony rządzących, jak i biskupów. Jakby co jedni poklaszczą drugim po propedofilskim przemówieniu, a drudzy, patroni gwałcicieli, na zaproszenie pierwszych będą brylować na państwowych uroczystościach. Dzień jak co dzień w Polsce. Tylko ludzi żal.