nt_logo

Rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady. Przeżyli zderzenie z rzeczywistością

Rafał Badowski

24 września 2022, 16:26 · 5 minut czytania
– Jak chcesz rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, przyjedź tu zimą, w najgorszą pluchę – mówi nam Ania, która prawie trzy lata temu kupiła wraz z mężem dom w Bieszczadach i porzuciła Warszawę na rzecz Uherzec Mineralnych, wsi pomiędzy Leskiem a Soliną. Dziś opowiada nam, czy było warto.


Rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady. Przeżyli zderzenie z rzeczywistością

Rafał Badowski
24 września 2022, 16:26 • 1 minuta czytania
– Jak chcesz rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, przyjedź tu zimą, w najgorszą pluchę – mówi nam Ania, która prawie trzy lata temu kupiła wraz z mężem dom w Bieszczadach i porzuciła Warszawę na rzecz Uherzec Mineralnych, wsi pomiędzy Leskiem a Soliną. Dziś opowiada nam, czy było warto.
Ania z mężem porzucili Warszawę na rzecz Uherzec Mineralnych. Fot. archiwum prywatne

I wy wpadliście na ten oklepany pomysł, by "rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady". Dlaczego?

Wiele lat przyjeżdżaliśmy na wakacje w Bieszczady. I ta myśl w nas dojrzewała. Chcieliśmy żyć taniej, tam, gdzie nie ma zgiełku, w głuszy, ale także blisko wody. Marzyliśmy o miejscu, które jest blisko Soliny.


Ale tam są tłumy jak na Krupówkach.

W mieście i na zaporze – tak. Ale nad Jeziorem Solińskim są też schowane zielone, dzikie plaże, o których marzyliśmy. Można tam wypocząć, wykąpać się i poczuć jak na Suwalszczyźnie. W końcu zdecydowaliśmy się.

Na dom we wsi koło Soliny.

Tak. W 2020 roku w kwietniu kupiliśmy z mężem dom w Uhercach Mineralnych tuż przed obniżką stóp procentowych. To była prawdziwa walka o kredyt. Mam działalność gospodarczą, to był początek pandemii. Banki widziały, jak padały gastronomie, zakłady fryzjerskie. Porządnie mnie zlustrowali, zanim dostałam kredyt. W końcu się udało.

Ile cię to kosztowało, jeśli mogę być wścibski?

300-metrowy dom kupiliśmy za 285 tysięcy. Za taką kwotę wtedy nie można było w Warszawie kupić nawet kawalerki. Do tego 14 arów ziemi. Oczywiście dom wymagał generalnego remontu.

Czy miało dla ciebie znaczenie to, że będziesz mogła pracować zdalnie?

Żadnego. Pracowałam zdalnie już w Warszawie, byłam związana z kilkoma firmami. Więc w kwestii pracy przeprowadzka nie miała dla mnie żadnego znaczenia.

A początek życia w Bieszczadach? Był szok?

O tak. Byłam naprawdę spanikowana, bo nie umiałam palić w piecu. Nigdy tego z Piotrkiem nie robiliśmy. Kiedy nam się już udało, to ze strachu przez tydzień nie wygaszaliśmy pieca, bo baliśmy się, że zgaśnie. Dziś już wiemy, że było to wielkie marnotrawstwo.

Pierwsza zima była masakryczna. Samo obcowanie z węglem nie jest dla wszystkich. Zejście do kotłowni oznacza ubrudzenie się po pachy.

Miejscowi patrzyli krzywo?

O tak. W Bieszczadach w ogóle jest problem z ekipami remontowymi, brakuje fachowców. Wyobrażasz sobie, że na kilka lat naprzód jest kolejka czekających na usługi? U nas dochodziła nieufność do obcych. Nikt nas nie znał. Nie wiedzieli, czy zapłacimy. Bardzo długo nie mogłam znaleźć chętnych do remontu.

Jak wam się to w końcu udało?

Sąsiad wymienił nam dach. To był przełom. Ludzie zobaczyli, że zapłaciliśmy za robociznę. Wtedy nawiązaliśmy pierwsze relacje w Uhercach. Zrobiliśmy ogródek. Sąsiedzi zaczęli przynosić sadzonki i nasiona. Sami przychodzili po jabłka dla owiec. Dowiedzieli się, że mamy najlepszy chrzan, więc zaczęli pytać, czy mogą go sobie nakopać. Piotrek wstąpił do miejscowej straży pożarnej i wtedy już w ogóle byliśmy jak swoi. Tak zaczęła się ta nasza mała sąsiedzka wspólnota.

Czyli sąsiedzi są w porządku.

Normalni ludzie, chętni do pomocy. Może tylko na początku patrzą trochę spode łba.

Ogródek sprawia, że jesteście bardziej samowystarczalni niż w mieście?

To raczej fajny dodatek, że można pójść do własnego ogródka niż jechać do sklepu. Mamy maliny, aronię, porzeczki, śliwki, orzechy, rzodkiewkę, fasolę, patisony, kapustę. Resztę zjadły ślimaki.

Lepiej wam w Warszawie, czy w Uhercach?

Inaczej. Życie na wsi jest zupełnie inne. Każdy szuka czegoś innego. Mnie denerwowało, że w Warszawie nie mam gdzie zaparkować. Ale nie ma lekko. W lecie jest susza, brakuje wody. Teraz nie ma węgla, a jak jest, to drogi. Niedawno czekaliśmy dwa tygodnie, by nam przywieźli. Wcześniej z dnia na dzień brałam tonę albo więcej, ile chciałam.

Wszystko przez media, które nakręcają panikę. Tak było na początku wojny w Ukrainie. Teraz jest coraz gorzej.

Ile wam rocznie trzeba węgla w Bieszczadach?

W sezonie wykorzystujemy 7 ton, jak oszczędzamy, to minimalnie 5. Na składzie w Uhercach jest węgiel z Kolumbii, kosztuje 3,4 tys. za tonę, bardzo złej jakości. Teraz ma być z Australii. Można też zamówić węgiel z Polskiej Grupy Górniczej, ale tylko teoretycznie. Praktycznie jest niedostępny dla zwykłych śmiertelników. Teraz kosztuje 1,7 - 2,1 tys. zł. W ciągu dwóch miesięcy podrożał prawie o 300 proc.

Jak chcecie sobie radzić zimą, gdyby węgla zabrakło?

W najgorszym przypadku będziemy dogrzewać się piecykami, jesteśmy w trakcie zbierania pieniędzy na pompę ciepła. To kilka miesięcy czekania. Do naszego dużego domu ze starymi kaloryferami pompa wysokotemperaturowa będzie kosztować około 60 tysięcy. Zwykłe pompy nie dadzą rady go ogrzać.

A jak u was ze zużyciem prądu? Zmieścicie się w limicie Kaczyńskiego?

Rocznie zużywamy 10 tysięcy kilowatów, więc o 2 tysiącach nie ma mowy. Jak dojdzie pompa ciepła, zużycie będzie jeszcze wyższe. Szacunkowo nawet 30 tysięcy kilowatów.

Na dachu macie panele słoneczne.

W sierpniu 2021 roku kupiliśmy 8,1 kilowata za 30 tysięcy złotych. To nam rekompensuje tylko bieżące sprzęty: telewizję, grzałki, czajnik, zmywarkę, płytę indukcyjną, lodówkę czy pralkę.

Tęsknisz za Warszawą?

Nie. Ale miałam moment załamania, gdy strasznie wzrosły nam raty kredytu. Pomyślałam wtedy: po co w ogóle tu przyjechałam. W ciągu pół roku zaczęliśmy płacić prawie dwa razy więcej, bo 3300 zł. I jak uciekła nam woda ze studni.

Uciekła?

Tak, nie wiem, jak to fachowo nazwać. Wykopanie studni i podłączenie jej to był koszt 30 tysięcy zł, więc mieliśmy chwilę zwątpienia. Wydajność spadła wtedy do 800 litrów na dobę, a to mało, jak masz gości w pokojach, którzy biorą prysznic i tak dalej.

Poleciłabyś innym takie życie?

Piotrek chciał domu pod lasem. Ale lato w Bieszczadach to dwa miesiące. Reszta roku to zima. Gdyby nas pod lasem zasypało śniegiem, to do marca byśmy się nie wydostali. Mamy po prawie 50 lat, jesteśmy więc raczej w drugiej połowie życia. Trzeba patrzeć, co będzie w przyszłości. A tu zimy są jak z obrazka, trudno wyjechać samochodem bez łańcuchów.

I jak chcesz rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, przyjedź tu zimą, w najgorszą pluchę. Proza życia jest wtedy, gdy mróz ściśnie, bo jest minus 25 stopni. Już w październiku są przymrozki, to 1000 metrów wyżej niż w Warszawie. 20 kilometrów od nas są Ustrzyki Górne, a to jeszcze inna bajka. Niby jest tam płasko, ale klimat już typowo górski.

Wynajmujecie pokoje gościom. To dla was realna korzyść?

Mamy 5 pokoi dwuosobowych, wynajmujemy od dwóch lat. Mogę po tym czasie stwierdzić, że to raczej miły dodatek niż źródło dochodu, mimo że gości mamy cały rok.

A jeśli ktoś chce znaleźć pracę na Podkarpaciu?

Zapomnij. Pracy nie ma. Każdy, kto przyjeżdża tu mieszkać na stałe, powinien mieć źródło dochodu. Mężczyźni jeszcze coś znajdą, może w budowlance. Kobietom pozostaje na przykład Biedronka. Żadnego dochodowego zajęcia tu dla nich nie ma.

Inne minusy?

Gdy chcesz zrobić większe zakupy, musisz jechać do Leska do Biedronki, a po ubrania do Krosna czy Rzeszowa. Gdy jestem zapracowana, muszę zacisnąć zęby i sama ugotować obiad. Tu nie zamówisz Ubera, ostatnie knajpy w Solinie zamykają się we wrześniu wraz z końcem sezonu. Za dwa tygodnie nic tu nie będzie otwarte.

I jak sobie radzisz?

Mamy spiżarnię, większy zamrażalnik. Robienie większych zapasów to kwestia przyzwyczajenia i zaplanowania.

Macie czas na górskie wędrówki?

Szczerze? Więcej łaziliśmy, jak przyjeżdżaliśmy w Bieszczady na urlop. Teraz nie ma czasu, bo praca. Na wycieczki wypuszczamy się w niedziele. Gdy chcemy pojechać do Soliny czy Polańczyka, robimy to w maju albo na koniec sezonu. W sezonie są tłumy jak w Tatrach.

Co byś poleciła komuś, kto już napatrzył się na zatłoczone dziś Połoniny czy Tarnicę?

Uwielbiam wodospady w Bieszczadach. Koło mnie jest taki na Olszance w Uhercach. Tam, gdzie przyjeżdżamy z baniakami po wodę do picia. Jest ich znacznie więcej.

A w ogóle to polecam przyjazd w maju lub październiku. Wtedy w Polańczyku, Solinie, Tarnicy, Wetlinie czy Cisnej nie ma już tłumów.

A czy Podkarpacie jest legendarnym bastionem PiS? Jak to jest u was na wsi?

Raczej wszyscy przez nas poznani są przeciwko. Tylko jeden sąsiad jest zagorzałym pisowcem. Ale reguła jest taka, że w większości Podkarpacia odbierają tylko TVP i ta propaganda niestety działa.

To dlaczego u was tego nie widać?

Ludzie mają własną działalność gospodarczą, płacą podatki i dostali po pewnej części ciała. Inni wyjeżdżają do pracy do Niemiec, na przykład jako opieka dla starszych osób. I trochę liznęli świata, widzą, że w innych miejscach jest lepiej. Nie łykają rządowej propagandy. Dzięki nim Uherce to bogata wieś.