"Ród smoka" i "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" miały premierę zaraz po sobie i zrealizowane są w podobnej konwencji – nic więc dziwnego, że obie produkcje często są porównywane. W takim zestawieniu serial Amazona wypada jednak naprawdę blado – czego nie ma produkcja inspirowana twórczością J.R.R. Tolkiena, co ma serial HBO Max na podstawie prozy George'a R. R. Martina?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Ród smoka" i "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" to obecnie dwa najpopularniejsze seriale fantasy, których odcinki są dodawane tydzień po tygodniu.
Serial Amazona w porównaniu z prequelem "Gry o Tron" wypada jednak dość blado.
Co ma produkcja HBO Max na podstawie prozy George'a R.R. Martina, czego nie ma serial inspirowany twórczością J.R.R. Tolkiena?
Numer 1: Scenariusz
Zacznijmy od tego, że chociaż "Ród smoka" i "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" na pierwszy rzut oka wyglądają bardzo podobnie, opowiadają nieco inny typ historii fantastycznej. Pomimo tego, że oba seriale można zaliczyć do gatunku high fantasy, pomiędzy stylem opowiadania historii są spore różnice wynikające już z samego materiału źródłowego.
Proza George'a R.R. Martina jest zdecydowanie bardziej realistyczna. Najsłynniejszy żyjący pisarz fantasy stawia na szczegółowe rozwijanie wątków politycznych (co sprawia, że jego powieści są również kwalifikowane jako political fantasy), bohaterów z krwi i kości oraz brutalność charakterystyczną dla epoki, na której wzoruje swoje własne uniwersum.
Twórczość J.R.R. Tolkiena ma z kolei bardziej baśniowy charakter, co objawia się nie tylko na poziomie świata przedstawionego, który (choć bywa bezlitosny) nie ocieka posoką, jak u Martina, ale również bohaterów, których historia stanowi raczej pewien rodzaj alegorii, mającej opowiadać o uniwersalnych wartościach.
W pewnym sensie więc łatwiej jest zaadoptować na ekran twórczość Martina – tłum wszak pragnie igrzysk oraz... seksu, za który (nie oszukujmy się) widzowie również pokochali adaptację "Gry o Tron".
Bolączką wszystkich seriali powstających po kultowej już produkcji fantasy HBO jest właśnie porównywanie ich do jednej z flagowych produkcji HBO i oczekiwanie od nich dostarczania podobnie silnych emocji.
Nikt chyba nie spodziewał się, że zrealizowany w baśniowej konwencji zgodnie z oryginałem "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" pokaże rozlew krwi i seksualne orgie. Problem jednak w tym, że nie zastąpiono ich niczym interesującym, więc serial zwyczajnie... wieje nudą. I to właśnie największa wada produkcji sygnowanej znaczkiem Amazona.
Powolne rozkręcanie się akcji można było wybaczyć dwóm pierwszym odcinkom wprowadzającym w przecież ogromny świat Śródziemia, ale im dalej w las, tym ciężej pogodzić się z dynamiką na poziomie wyścigów żółwi.
Scenarzyści ekranowy czas poświęcają głównie na ekspozycję uniwersum i postaci (dlaczego to może również nie do końca dobry pomysł później), a wprowadzane wątki fabularne traktują tak po macoszemu, że zaangażują one chyba jedynie najwytrwalszych widzów i fanów Tolkiena. Cała reszta... zacznie usypiać.
Numer 2: Bohaterowie
W porównaniu z "Grą o Tron" "Ród smoka" nie może się pochwalić aż tak barwnymi postaciami. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż ciężko oderwać wzrok od Daemona (Matt Smith) i jego bezeceństw oraz okrucieństwa, króla Viserysa (Paddy Considine) załamującego ręce nad kolejnymi wybrykami swojej rodziny czy buntującej się przeciw patriarchalnemu porządkowi świata Rhaenyry (Milly Alcock, Emma D'Arcy).
A co można powiedzieć o bohaterach serialowego "Władcy pierścieni"? No cóż, oni w większości przypadków po prostu... są. Być może Galadriela (Morfydd Clark) zarysowana jest nieco mocniejszą kreską, ale wśród opinii widzów to właśnie ona wskazywana jest jako jedna z bardziej irytujących postaci i trudno się z nimi nie zgodzić.
Kiedy współczesne seriale jakościowe stawiają na złożonych bohaterów, główna bohaterka serialu Amazona jest kalką kalki i karykaturą, która (co gorsza) składa się niemal z samych cech stereotypowo kojarzonych z męskimi postaciami.
Tekturowe postacie tym bardziej rzucają się w oczy, gdyż to właśnie na nich twórcy postanowili oprzeć fundamenty historii. Być może gdyby sam scenariusz był lepszy nie rzucałoby się to tak w oczy, a tak dodatkowo jeszcze widzimy, jak snują się po ekranie bez ładu i składu.
Numer 3: Kostiumy i efekty specjalne
HBO słynie z realizacji swoich produkcji na wysokim poziomie. "Ród smoka" nie jest wyjątkiem od reguły i prezentuje się tak samo fenomenalnie, jak inne produkcje stacji. Można czasami ponarzekać na nie zawsze dobrze dobrane blond peruki, ale wynagradzają je z nawiązką spektakularnie zrobione smoki oraz cała reszta sprawiająca, że dajemy wiarę wydarzeniom przedstawionym na ekranie.
"Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" to najdroższy serial w historii telewizji – pojedyncze odcinki kosztowały po kilkadziesiąt milionów dolarów, a budżet całej produkcji opiewał na astronomiczną kwotę miliarda dolarów. Część z niego poszła na prawa do ekranizacji, ale tak czy owak z takimi pieniędzmi można zrobić dużo, a nawet jeszcze więcej.
Dlatego tak bardzo może boleć, że efektowi końcowemu daleko do ideału. Zgoda, momentami twórcom faktycznie udało się oddać klimat znany z trylogii Petera Jacksona i część dalszych planów rzeczywiście zapiera dech w piersiach.
Kiedy natomiast mowa o szczegółach, słynny zielony ekran niestety mocno bije po oczach, co kojarzy się raczej z produkcjami obdarzonymi zdecydowanie mniejszym budżetem jak "Koło czasu" czy "Wiedźmin" niż najdroższym serialem świata.
Adaptacja Tolkiena z założenia miała być bardziej baśniowa niż serial ukazujące brudne i mroczne Westeros, nie zmienia to jednak faktu, że całość wygląda zbyt sterylnie i mało realistycznie. Chociażby kostiumom przypadałoby się nieco więcej kurzu i niedoskonałości, gdyż bez nich prezentują teatralnie.
HBO po raz kolejny udowodniło, że jeśli chodzi o seriale fantasy, jest po prostu bezkonkurencje. "Władca pierścieni" nie jest może najgorszym serialem, ale w starciu z "Rodem smoka" powraca na tarczy.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.