"Seksmisja"? Żenująca! Oto osiem polskich filmów, które wcale nie są aż tak dobre, jak wszyscy myślą
redakcja naTemat
02 października 2022, 12:12·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 02 października 2022, 12:12
Polskie kino aż pęcznieje od świetnych filmów, o których lubimy zapominać w ferworze śmieszków z kolejnych komedii z Karolakiem albo filmideł Vegi. Są jednak nad Wisłą takie tytuły, które uznawane są za kultowe, zebrały worki nagród, a widzowie je ubóstwiają, podczas gdy w rzeczywistości... wcale nie zasługują aż na takie peany. Redakcja Działu Kultura naTemat wybrała 8 takich przecenionych i przereklamowanych polskich filmów.
Wiele osób uznaje polskie komedie z lat 80. za kultowe, a dla mnie co jedna to gorsza. Królową wśród nich jest dla mnie uwielbiana "Seksmisja", w której słowo "seks" nie bierze się chyba tylko z zadania postawionego przed głównymi bohaterami, ale również z coraz bardziej wylewającego się z każdą minutą z ekranu seksizmu. Nie należę raczej do grona osób usztywnionych gorsetem poprawności politycznej i niejednokrotnie bawią mnie żarty ze stereotypów płciowych, ale film Machulskiego jest po prostu żenujący i nieśmieszny.
Wiem, że to świętość dla milionów Polaków, ale nic nie poradzę na to, że reaguję na ten film alergicznie. Za każdym razem, jak leci w telewizji, zmieniam kanał i wolę oglądać reklamy leków na dziwne choroby, bo są zabawniejsze. "Sami swoi" są śmieszni jak komiksy z Angory – dostrzegam w tym humor, ale kącik ust nie unosi mi się nawet na milimetr.
Drażni mnie też sposób ekspresji aktorów, chyba nawet bardziej niż w kinie azjatyckim. "Sami swoi" wydają się być nadal na piedestale tylko ze względu na nostalgię, ale za czym? Przecież życie na Ziemiach Odzyskanych w tamtych czasach wcale tak nie wyglądało, a ludzie mieli większe zmartwienia niż awantura o kota.
"Kler" był hitem hitów, ale umówmy się: nie dlatego, że jest to wybitny film. Grzechy i grzeszki polskiego Kościoła, podane w typowej dla Wojciecha Smarzowskiego bezceremonialnej i szokującej formie (choć nie tak szokującej jak zazwyczaj), wystarczyły, aby do kin pobiegły tłumy. W tym ja.
Tymczasem "Kler" to zbiór obrazków, z których każdy jest odhaczeniem kolejnego punktu na liście zatytułowanej "Dlaczego nie lubimy polskich księży". Pedofil? Jest. Materialny biskup? Jest. Romans księdza z parafianką? Jest. Ksenofobia i cebulactwo? Też jest. Film Smarzowskiego to tanie oglądadło (choć doskonale zagrane) z jeszcze tańszym zakończeniem, które żeruje na widzach i nie oferuje nic więcej poza to, co sami już wiemy. Ot, masowa rozrywka upichcona z palących problemów Kościoła i Polski oraz ludzkich tragedii.
"Miasto 44" zaczyna się powoli, bo od przedstawienia życia młodego pokolenia idealistów pragnącego stawić czoła niemieckim okupantom. Pierwsze sceny dzieła Jana Komasy ładnie budowały napięcie, ale czar prysł, gdy wybiła Godzina "W" i walki powstańców z nazistami zamieniły się w popowe kino wojenne z Czesławem Niemenem i dubstepem w tle, nie wspominając już o neonowym serduszku układającym się z wystrzelonych naboi.
W tym przypadku mogę być nieobiektywna – po prostu nie przepadam za heist movies (filmami o przekrętach, napadach na bank itp.), chociaż kiedy są dobrze zrobione, potrafię się na nich nieźle bawić (uwielbiam "Przekręt" Guya Ritchiego). Niestety, "Vabank" to jeden z tych filmów, których fabuła zupełnie mnie nie interesowała, a napisy końcowe powitałam z westchnieniem ulgi. Tak naprawdę z filmu zapamiętałam jedynie ścieżkę dźwiękową, ale żeby nie było, że uwzięłam się na filmy Machulskiego – "Deja vu" bardzo lubię!
"Młode Wilki" do dziś otoczone są kultem, ale chyba dlatego, że nikt nie odpalił sobie powtórki po latach. Ja to zrobiłem i ledwo przebrnąłem – tego się nie da już oglądać (przynajmniej na trzeźwo). Film jest chaotycznie zmontowany, dialogi tradycyjnie ledwo słychać, a sceny, w których bohaterka mówi po angielsku, a reszta po polsku, to jakaś parodia. Za to aktorzy przed trzydziestką wcielili się w role maturzystów, co też jest komiczne.
Zupełnie jednak nie do śmiechu jest przy ich drewnianej grze aktorskiej czy naiwnym scenariuszu – to taka bajeczka dla marzących o gangsterce. Film ratują niektóre teksty, muzyka i zachowanie klimatu wczesnych lat 90., co było nietrudne, bo powstał w tych czasach. Poza tym to przereklamowany paździerz.
7. Mała Moskwa (2008)
Ola Gersz
Uwielbiam dobry melodramat, a na punkcie historii zakazanych miłości mam fioła. "Mała Moskwa" o romansie żony radzieckiego pilota z polskim oficerem wydawałaby się więc dla mnie dziełem idealnym, ale niestety nie znalazłam w niej nic poza pięknymi kadrami. Film Waldemara Krzystka został obsypany Orłami i Złotymi Lwami, czego, szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem. Z ekranu bił chłód, aktorstwo było drewniane, a wielkiego uczucia zupełnie... nie czułam.
Niestety znów przyczepię się do Jana Komasy (to przypadek). Pierwsza część "Sali samobójców" całkiem mi się podobała – była mroczna, wizualnie przedziwna, świat rzeczywisty zdawał się być na maksa odrealniony. W "Sali samobójców. Hejter" wszystko jest do bólu sterylne, nawet sceny na strzelnicy czy te ukazujące moment przedawkowania. Fabuła kręci się wokół życia warszawskiej elity i niby wchodzi w dyskusję na temat klasizmu, ale koniec końców stawia klasę wyższą w roli ofiary.