– Córki oskalpowane przez własne matki, dziecięce nóżki moczone we wrzątku, żeby te nie biegały po domu, połamane żebra, wypadnięte odbyty – takie sprawy do mnie trafiały – mówi w szczerej rozmowie z naTemat sędzia Anna Maria Wesołowska.
Reklama.
Reklama.
Czy sędzia Anna Maria Wesołowska jest prawdziwa?– to jedno z częściej przewijających się pytań, gdy gwiazda programu TVN wraca na medialny afisz. Większość Polaków zna ją bowiem tylko z serialu, gdzie wciela się... w samą siebie.
Sędzia Anna Maria Wesołowska: dzieci marzą, żeby rodzice się nie kłócili, nie pili, nie palili i nie bluźnili
Tymczasem sędzia Wesołowska nie tylko jest prawdziwa, ale również ma na swoim koncie imponujący dorobek zawodowy. Jest współautorką ustawy o świadku koronnym, a wśród palestry zasłynęła sądząc członków "Ośmiornicy" i gangu "Popeliny".
To także między innymi z jej inicjatywy wprowadzono "błękitny pokój", w którym dziecko może zostać przesłuchane jednorazowo, w bezpiecznej przestrzeni, w obecności psychologa. Od lat jest również orędowniczką wprowadzenia edukacji prawnej do szkół.
Sędzia Wesołowska jest też autorką książki "Bezpieczeństwo młodzieży: poradnik prawny". W ostatnich dniach czytelnicy mogą nabyć jej najnowszą publikację – "Nie kłóćcie się. Jak pomóc dziecku, kiedy rodzice się kłócą".
Co jednak najważniejsze, sędzia Anna Maria Wesołowskaod lat spotyka się z przedszkolakami i uczniami ze szkół w całej Polsce. O tym, co mówią jej dzieci, opowiada w szczerym wywiadzie dla naTemat.
Alan Wysocki: Która sprawa, którą pani sądziła, najbardziej panią wstrząsnęła?
Anna Maria Wesołowska: Ponad 30 lat temu dostałam sprawę 9-letniego chłopca przywiązanego za rączki i nóżki do dwóch krzeseł. Matka i ojczym polewali go wrzątkiem, który w czajniku przynosiła 7-letnia siostra.
Rodzice chcieli dowiedzieć się, gdzie dziecko schowało 100 złotych. Pomyślałam, że osądzę tę sprawę i zrezygnuję z zawodu, nie jestem w stanie znieść takiego okrucieństwa. Jednocześnie zastanawiałam się jak pomóc dziecku, które zostało skrzywdzone przez najbliższych, a później musi opowiedzieć o tym w sądzie.
Wtedy dzieci nie miały prawa do jednorazowego przesłuchania w przyjaznym pokoju, z udziałem psychologa, z koniecznością rejestracji obrazu i dźwięku. Najpierw była policja, potem prokurator, na końcu sąd.
Kiedy ten chłopiec wbiegł na salę rozpraw, bardzo dokładnie obciągał spodenki. Nie wiedziałam, że chowa ślady kabla na nóżkach, nie chciał żebym widziała jego ból.
Jego pierwsze słowa pamiętam do dziś: "pani sędzio, ja pani wszystko powiem, tylko niech pani wypuści moją mamusię z więzienia, bo ja ją bardzo kocham. Ja za nią tęsknię".
Matkę wypuściliśmy, sama była ofiarą przemocy. Ojczym na wiele lat trafił do zakładu karnego. Ja z zawodu nie zrezygnowałam. Wiedziałam, że nie potrafię takich dzieci zostawić.
Podobnych spraw było setki. Pamiętam skalp 13-letniej dziewczynki w wielkim garnku na rosół. Oskalpowała ją własna matka, była zazdrosna o piękne włosy córki, które podobały się jej konkubentowi.
Pamiętam dziewczynkę molestowaną cztery lata przez ojca, od dnia pierwszej Komunii Świętej. Najbardziej nie mogę przeboleć, że drugi rodzic – najczęściej matka – udaje, że nie widzi. Dziecko jest wówczas kompletnie bezradne.
Badałam sprawy porwań dla okupu, zlecania zabójstw, dzieciobójstw. Przesłuchiwałam świadków koronnych, sądziłam wielkie sprawy gospodarcze, przykładowo sprawę Łódzkiego Banku Rozwoju. Sprawy związane z przemocą w rodzinie są jednak najtrudniejsze.
Dlaczego rodzice krzywdzą swoje dzieci? Skąd w ogóle biorą się te patologiczne relacje w domu?
Poważnym problemem jest alkohol i narkotyki, po których puszczają hamulce. Stresy, nerwy, zaburzenia emocjonalne. Przez to nie panujemy nad tym, co robimy. 20 lat temu rozpaczałam na sali sądowej nad dzieciakami sięgającymi po marihuanę. Te sprawy wracały do mnie na okrągło.
Wtedy usłyszałam od biegłych psychiatrów: "pani sędzio, teraz pani rozpacza? Zobaczy pani, co będzie za kilka lat, kiedy te dzieci będą rodzicami". Dzisiaj widzę rodziców, którzy mają problemy z emocjami. Rozedrgane ręce, rozbiegany wzrok, roszczeniowośc, nerwowość...
Największym problemem są jednak zaniedbania emocjonalne. Chcemy osiągnąć wszystko tu i teraz, natychmiast. Dać dzieciom wszystko co najlepsze. Nie zdajemy sobie sprawy, że dla dziecka najważniejsza jest nasza bliskość, uwaga i akceptacja.
Współczesna rzeczywistość jest trudna nawet dla dorosłych. Sytuacja dziecka na pustyni emocjonalnej bywa dramatyczna. Czułością i troską możemy złagodzić poczucie zagrożenia.
Gdybyśmy byli dla siebie życzliwi, gdybyśmy zamiast się dzielić zaczęli ze sobą rozmawiać, gdybyśmy nie musieli słuchać o zdradzieckich mordach, oglądać jak publicznie, dla poklasku 'zagubionych', drze się uchwały sędziów, a do dziennikarza mówi się "na kolana", to ten świat wyglądałby inaczej.
Osoby, które tak się zachowują, wymagają pomocy, terapii. Jak leczyć jednak coś co stało się normą? Agresja, hejt, chamstwo są wszechobecne i niestety często znajdują poklask. Czas powiedzieć temu STOP.
A niektórzy wciąż pytają, czy jest pani prawdziwą sędzią.
(śmiech) Niektóre maluszki już to wiedzą, ale niektóre też mówią "ojej, jak pani wyszła z tego telewizora?". Dorośli też o tym zapominają. Nawet tym, którzy mnie zapraszają do szkół, zdarza się mówić: a teraz przyszła do was pani, która gra sędzię. Może i trochę gram, ale też nią jestem.
Ile dzieci przeszło przez pani ręce?
Myślę, że około pięciu milionów młodzieży i kilkaset tysięcy przedszkolaków.
Zajęcia dla przedszkolaków? To dla nich nie za wcześnie?
Bardzo porusza mnie smutek tych dzieci i ich świadomość, że tak naprawdę są bezradne wobec otaczającego ich świata. Potrzebują wzmocnienia, dlatego się z nimi spotykam.
22 lata temu podczas pierwszych lekcji wychowawczych w sądzie zaczynałam od młodzieży licealnej. Rodzice nie chcieli się zgodzić, żeby młodsi uczniowie chodzili do sądu. Wydawało im się, że ich dzieci na sali rozpraw niczego się nie nauczą.
Gdy zaś prosiłam o pomoc w propagowaniu lekcji w sądach, od Ministerstwo Edukacji usłyszałam, że "polskie dzieci nie będą ćpać, nie będą pić, więc po co im takie zajęcia". Szkoda. Sala rozpraw to doskonała lekcja życia i bardzo skuteczna profilaktyka.
Brakuje podstawowej wiedzy w tym zakresie. Granice między dobrem a złem, wygłupem a przestępstwem coraz bardziej się zacierają. To nie dotyczy tylko młodzieży, ale i nas, dorosłych.
Zdałam sobie sprawę, że lekcje wychowawcze w sądzie to za mało, dlatego zaczęłam spotykać się z nauczycielami i dyrektorami szkół. Później zorientowałam się, że problemy pojawiają się już w szkołach podstawowych.
Nauczyciele cały czas sygnalizowali, że niepokojące zjawiska zdarzają się coraz wcześniej, stąd dziesięć lat temu wzięły się spotkania z przedszkolakami. Im opowiadam o tym, jak mogą się bronić przed otaczającą ich bardzo trudną rzeczywistością.
10 lat temu podobnie jak większośc z nas nie wiedziałam, jakie są marzenia przedszkolaków. Zapytałam i doznałam szoku: żeby rodzice się nie kłócili, nie pili, nie palili i nie bluźnili. Te marzenia do chwili obecnej się nie zmieniły.
W tym roku pojawiło się nowe marzenie – żeby mama i tata nie siedzieli ciągle z telefonem komórkowym.
Ostatnio jeden z przedszkolaków powiedział mi: "marzę, żeby moja mama nie piła. Ona chce nie pić, ale nie umie, bo jest biedna". To powiedział 4-latek, który widzi, jak jego matka się męczy. Kocha ją nad życie, chciałby jej pomóc, ale jak?
Alkoholizm wśród kobiet zaczyna być problemem społecznym, a tak zwane "małpki" mają w tym spory udział. Coraz więcej dzieci rodzi się z zespołem FAS.
Inny chłopiec miał inne marzenie, żeby tata "nie mówił na wysokiej tonacji". Był roztrzęsiony. Chciałam rozładować napięcie, więc zapytałam, co przez to rozumie. Odpowiedział: "Żeby nie darł się na mamę, nie rozumie pani?".
Rozumiem, tylko jak pomóc? Dzieci liczą, że ktoś dorosły zmieni ich sytuację. One mają do mnie ogromne zaufanie. Nieraz im się wydaje, że ja z dnia na dzień coś zmienię.
Jestem nie tylko sędzią, ale również panią z telewizji, więc wydaje się im, że potrafię naprawić świat. Nie potrafię, ale podobnie jak Janusz Korczak 80 lat temu jestem przekonana, że nie możemy zostawić świata takim, jakim jest.
Każdy z nas powinien zrobić wszystko, żeby "smaki dzieciństwa" nie były tylko gorzkie, pełne kłótni, wulgaryzmów i obojętności.
Spotkania prowadziłam też w zakładach karnych. Rozmawiałam z więźniami o przemocy, powrocie do rodziny, do normalnego życia, o płaceniu alimentów. Spotykam się też z dziećmi w zakładach poprawczych i wychowawczych.
Ale zanim spotka pani dziecko w zakładzie poprawczym widzi je pani w sądzie. Dlaczego dzieci w ogóle trafiają na ławę oskarżonych?
Trafiają tam z naszego powodu. Dzieci nie rodzą się złe, ale problemy wychowawcze ma dziś większość z nich. To świadczy o tym, że my, dorośli, nie sprostaliśmy ciążącym na nas obowiązkom.
Gdybyśmy traktowali dziecko z szacunkiem, wymagali, a wtedy, gdy się pogubi, podali rękę, gdybyśmy rozmawiali i reagowali, to młodzież wielu problemów by nie miała. Ale świat wymknął się nam spod kontroli, po prostu nas przerósł.
Chcieliśmy dobrze, ale nie wszystko nam się udało. Ja na przykład nie rozumiem, dlaczego w Internecie jest tyle zła, dlaczego ludzie chcą ciągle na nim zarabiać kosztem innych.
Przeraził mnie Tik-Tok, który miał być bezpiecznym miejscem dla dzieci, a dzisiaj oglądam filmiki z udziałem 13-letnich dziewczynek z marihuaną w zębach i boję się, że tego nie da się już zatrzymać.
Istotne jest budzenie świadomości prorodzinnej pamiętając o tym, że szczęśliwa rodzina to szczęśliwe dziecko, a gdy śmieje się dziecko, to śmieje się cały świat.
Szczęśliwe dzieciństwo to mniej depresji, agresji, przemocy rówieśniczej, samookaleczeń i dziecięcych samobójstw. To mniej narkotyków, po które młodzież sięga po to, żeby się odstresować, zapomnieć o rzeczywistości.
A jak często za przestępstwem takiego nastolatka stały narkotyki lub alkohol?
Prawie zawsze. Dzieci nie robią źle bez powodu. Na sali sądowej non stop słyszałam: "pani sędzio, gdyby nie ten skręt z marihuaną, gdyby nie ta puszka piwa...". Zdarzało się, że przestępstwo popełnili na trzeźwo, ale dla używki.
Na przykład grupa nastolatków chciała mieć pieniądze na alkohol, więc zabili dla tysiąca złotych cztery osoby. Zawsze starałam się zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. I okazywało się, że wcześniej dziecko zachowywało się dobrze, chodziło do szkoły, uczyło się.
W VI klasie nagle rozwód rodziców, awantury w domu i zaczyna się równia pochyła. Wagary, alkohol, papierosy, a potem zbrodnia.
Każde z tych pięciu milionów dzieci zawsze pytałam i pytam – czy jest wśród was klasa, gdzie nigdy nikt się z nikogo nie śmiał, nie upokarzał, nie wyśmiewał ubioru lub wyglądu? Dzieci mówią wprost – pani sędzio, nie ma takiej klasy.
Ponad 7 lat temu byłam w bardzo trudnej szkole w Nowej Hucie. To było publiczne gimnazjum prowadzone przez wspaniałą, kochającą młodzież siostrę Leokadię.
Wprowadziliśmy z siostrą moje pomysły profilaktyczne, "skrzynkę korczakowską", symulacje rozpraw sądowych, kąciki prawne, lekcje wychowawcze w sądzie, pokazaliśmy konkretne przepisy omawiające zasady odpowiedzialności nie tylko młodzieży, ale także dorosłych.
Siostra zaangażowała do współpracy rodziców. Po dwóch latach w tej szkole nie było już nękania. Po czym to poznaję? Po twarzach dzieci. Gdy mówimy o przemocy nie opuszczają głów, w ich oczach jest spokój i duma, że zbudowali wokół siebie normalność. Ta normalność, życzliwość jest potrzebna naszym dzieciom jak powietrze.
Trudno było mi uwierzyć w statystyki, które mówią, że około 60 proc. chłopców w wieku 13-17 lat codziennie sięga do stron pornograficznych w Internecie. Reakcja młodzieży w czasie spotkań potwierdza, że tak faktycznie jest.
Dzieci nie wiedzą, że oglądanie pornografii działa jak silny narkotyk, dopamina zalewa mózg, zmiany są nieodwracalne. Dlatego wielu młodych mężczyzn ma w dorosłym życiu problemy w relacjach seksualnych, ich głowy są okaleczone.
Ale kto je okaleczył? My, dorośli, odpowiedzialni za dziecko do osiemnastego roku życia. Pytam maluszki w przedszkolu, czy kiedy oglądają bajki, to otwierają im się brzydkie strony. W odpowiedzi słyszę: "pani sędzio, polnoglaficne". Ja się wstydzę tego słowa przy dzieciach użyć, ale niektóre wiedzą, o co chodzi.
Około 30 proc. dzieci mówi, że im się otwierają. Nie wszystkie mówią rodzicom, boją się, wstydzą i najczęściej zamykają krzyżykiem. To już potrafią.
To my dorośli prowokujemy, często nieświadomie, zbyt wczesną inicjację seksualną. Później 13-latek do mnie mówi: "pani sędzio, ja panią tak lubię. Wszystkie pani programy oglądam, ale tą 'inicicją' to niech się pani za bardzo nie przejmuje. Dla mnie ten seks to jak pójście do sklepu".
Dlaczego? Wychowywała go babcia, rodzice pracowali za granicą, bardzo za nimi tęsknił, szukał silnych wrażeń, by rozstania mniej bolały. Pornografia była najbliżej, więc się ratował jak umiał.
Ciągle nie mogę uwierzyć, że kilkaset urodzeń rocznie dotyczy dziewczynek miedzy 12. a 15. rokiem życia. To smutne, że nasze dzieci tak wcześnie rozpoczynają życie seksualne. To rodzi kolejne problemy, bo dzieci zwyczajnie nie są gotowe na rodzenie dzieci.
Wśród kilkuset gimnazjów, w których byłam, doliczyłam się 17 szkół bez dziewczynki w ciąży. W pozostałych były albo ciężarne nastolatki, albo nastolatki już po porodzie.
Pornografia, używki, nękanie, przemoc, kryzysy rodzinne... Takie problemy potrafią powalić dorosłego człowieka, a co dopiero dziecko.
Właśnie dlatego w oczach młodzież widzę tyle smutku. Stąd też autoagresja. Nie spotkałam szkoły bez samookaleczeń. Dlatego dzieci mają fobie szkolne, stany depresyjne. Słyszę od nich: "pani sędzio, ja nie mogę wstać z łóżka, staram się, ale nie mam siły. Mama zapisała do psychologa, ale za cztery miesiące. Wcześniej nie było terminu".
Rozmawiam z nimi, mówię, że mają siłę, bo dzieci naprawdę tę siłę mają. Czasami potrzeba tylko iskierki, żeby tę siłę w nich obudzić. W czasie spotkań widzę dużo refleksji w ich oczach. Nieraz są łzy wzruszenia, że ktoś pochylił się nad ich problemami z szacunkiem. To często wystarczy, aby dać dziecku siłę.
Od młodej dziewczyny usłyszałam, że jestem pierwszą osobą, której na niej zależy. Zwróciłam na nią uwagę, ponieważ bunt i smutek w jej oczach był bardzo bolesny.
Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, jakie życie musi mieć dziecko, które czuje się tak bardzo samotne. Dlatego zależy mi na uwrażliwieniu nas wszystkich na krzywdę każdego dziecka.
Co jest gorsze: przemoc czy znieczulica?
Znieczulica to też przemoc. Przede wszystkim ja nie wiem, czy my w ogóle widzimy, co się dzieje z naszymi dziećmi. Maluchy nie bez powodu śpiewają "Wy dorośli nic nie wiecie, w jakim dzieci żyją świecie".
Po spotkaniach z nimi spotykam się z rodzicami i pytam – drodzy rodzice, cały dzień rozmawiałam z waszymi dziećmi. Jak myślicie, czego one od was oczekują? Wszyscy odpowiadają – laptopa, kotka, telefonu komórkowego, nowej zabawki.
Są zaskoczeni, gdy dowiadują się, że dzieci przede wszystkim chcą spokojnego domu. Marzą żeby rodzice się nie kłócili, żeby "tata nie darł się na mamę", żeby "mama nie była smutna".
Gdyby dorośli mieli świadomość, jakie są marzenia ich dzieci, to przynajmniej co drugi starałby się coś zmienić. Dlatego zależy mi na spotkaniach z rodzicami. Dziesięć lat temu ja też nie miałam świadomości, jak trudne jest dzieciństwo.
Gdy pierwszy raz usłyszałam, jakie są marzenia przedszkolaków, byłam zdruzgotana. Sądziłam, że trafiła mi się jakaś wyjątkowa placówka. Teraz wiem, że nieważne, czy jestem na warszawskim Wilanowie, czy gdzieś w Bezledach, smutne marzenia dzieci są takie same.
A później dochodzi do tragedii i wszyscy zastanawiamy się, skąd tyle samobójstw u dzieci...
Dzieci popełniają samobójstwa, bo nie radzą sobie z naszymi problemami. My wciąż nie rozumiemy przemocy psychicznej. Proszę zobaczyć, ja jestem sędzią od 40 lat. Pierwszy wyrok wydałam w 1982 roku.
Miałam setki spraw związanych z przemocą. Przepis mówi "kto znęca się fizycznie lub psychiczne nad członkiem rodziny...", a wszystkie sprawy dotyczyły tylko przemocy fizycznej.
Córki oskalpowane przez własne matki, dziecięce nóżki moczone we wrzątku, żeby te nie biegały po domu, połamane żebra, wypadnięte odbyty – takie sprawy do mnie trafiały. Miałam tylko jedną sprawę, która dotyczyła przemocy psychicznej.
Ta sprawa trafiła do sądu tylko dlatego, że przemoc psychiczna u 10-latki skończyła się próbą samobójczą. Dziewczynka zostawiła list pożegnalny...
Zaraz, zaraz... 10-latka?
Tak, 10-latka. Jak stłukła wazon, tata mówił, że odda ją do poprawczaka. Jak przyniosła ze szkoły czwórkę, a nie piątkę, groził domem dziecka. A mamusia mówiła, że trzeba słuchać tatusia, bo inaczej wylądujemy na bruku. Ile takie dziecko może znieść?
Dzieci nie dają sobie rady z emocjami, nie potrafią szukać pomocy w momencie załamania. Dlatego zakładamy w szkołach kąciki prawne, miejsca zawierające ważne treści. Zależy mi na tym, żeby młodzież sama szukała informacji, wybierała tematy i szatę graficzną.
Kącik prawny musi być ich dziełem. Dorosły daje sygnał, na przykład Komisja ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych proponuje opracowanie plakatu na temat działania używek na mózg dziecka.
Ośrodek Pomocy Społecznej daje inny temat, np. co to jest procedura Niebieskiej Karty. Przecież ta procedura jest po to, żeby dziecko krzywdzone przemocą w rodzinie mogło przyjść po pomoc. Ale jak ma przyjść, skoro nie wie, że taka instytucja istnieje?
Te kąciki muszą żyć, powinny poruszać bieżące problemy a rodzice powinni być zainteresowani tym, co dzieci tam umieszczą. Żebyśmy wyszli na prostą, musimy ze sobą współpracować.
To rodzice są odpowiedzialni za dziecko, ale szkoła ma obowiązek wspierać rodziców w procesie wychowawczym, winna dostarczać im wiedzę o funkcjach opiekuńczych rodziny. Skoro tak to rodzice mają obowiązek z tego wsparcia korzystać.
Dlatego jeżeli szkoła w ramach działań profilaktycznych zaprasza na spotkanie z policjantem, terapeutą, psychologiem, sędzią, należy poinformować, że obecność jest obowiązkowa.
Trzykrotna nieobecność rodziców na takich spotkaniach powinna spowodować wniosek do sądu o wgląd w sytuację dziecka. Brak zainteresowania, zaniedbania to forma przemocy wobec dziecka.
No dobrze, ale nie tylko brak zainteresowania rodziców jest problemem. A nadopiekuńczość? Tysiące zajęć pozalekcyjnych...
To także forma przemocy wobec dziecka. Bardzo mocno to podkreślam, ale tego rodzice też nie wiedzą. W kącikach prawnych dzieci piszą: "kochana mamo, przychodzę do domu ze świadectwem. Same piątki i jedna dwója". Od czego kochani rodzice zaczynają?
Od dwójki.
"No właśnie, a na pozostałe oceny ciężko pracowałem cały rok. Czy muszę być we wszystkim najlepszy?". Nie, bo nikt nie musi i nikt nie jest. Dlatego pod spodem pojawia się informacja: "ciągła negatywna ocena jest formą przemocy wobec dziecka, za co szkoła ma prawo zareagować i założyć procedurę Niebieskiej Karty".
Są też inne głosy. "Drodzy rodzice, nie porównujcie mnie do brata, siostry, przyjaciółki. Ja jestem inna. Uszanuj to". Porównania bolą do szaleństwa, prowadzą do dramatów, a my myślimy, że motywujemy dziecko do lepszej pracy. Dlatego potrzebna jest nam edukacja.
Dopóki młodzież będzie sięgać po nią po to, żeby zapomnieć, nie zmienię zdania, ale jednocześnie staram się zrozumieć stanowisko nieprzekonanych. Młodzież najczęściej powołuje się na prawo do wolności.
Wówczas pytam: masz dobrego skręta. Niemieszany, czyściutki, z dobrej plantacji. Dziewczyna rzuciła, masz wszystkiego dosyć, więc go zapalasz, żeby się odstresować, żeby zapomnieć, żeby się zabawić. Zadziałał. Śmiejesz się do rozpuku, ale dostajesz wiadomość SMS, że ktoś bliski zginął w wypadku samochodowym. Śmiejesz się dalej, czy już nie?
No ja bym się nie śmiał.
Nie? Przecież po wypaleniu skręta to nie ty decydujesz, czy się śmiejesz, czy nie. Za ciebie decyduje skręt. To gdzie jest twoja wolność? Komu, albo czemu ją oddałeś? O taką wolność chodzi?
Ale pojawia się np. argument o wpływach z akcyzy...
To podstawowy argument, że państwo zarobi. Państwo wyliczyło, że to nawet 47 miliardów. To oznacza, że państwo zakłada, że co drugie dziecko "ćpa". Czy państwo powinno zarabiać na chorobie-uzależnieniu?
Od 1 września mamy nową Ustawę o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich, która przewiduje przymusowe leczenie uzależnionego dzieciaka powyżej 10. roku życia w zamkniętych zakładach psychiatrycznych. Nie wiem, czy dzieciaki chcą tam trafić. Wiem, że izolacja dziecka od bliskich nie wspiera terapii.
Kolejnym argumentem za legalizacją jest to, że mafia zbankrutuje. Otóż mafia nie zbankrutuje. Kiedyś zapytałam szefa mafii, którego sądziłam: "dlaczego handluje marihuaną na taką skalę, ma dwóch synów, nie jest mu żal własnych dzieciaków?".
Odpowiedział, że nie, bo "jego chłopcy są mądrzy i tego g***a do ust nie wezmą". Ale przykład idzie z góry, brali, dzisiaj siedzą razem z nim.
Na jego sprawę przychodziły trzy łódzkie licea. W obecności młodzieży oświadczył: "Ja widzę, że pani na tych dzieciakach zależy, ale pani tej walki nie wygra, my z narkobiznesu nie zrezygnujemy, pieniądze za narkotyki liczymy workami". Gdy zapytałam, jakimi workami, odpowiedział: "od kartofli".
Dlatego mówię dzieciakom: chcesz się dorzucić do worka mafii, to się dorzucisz. Przy każdym anioła stróża nie postawię. Wolałabym jednak, żebyście śmiali się, ale nie na polecenie skręta z marihuany, który kosztuje, odbiera wolność wyboru, niszczy mózg, za posiadanie którego grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności, ale dlatego, bo macie przyjaciół i stabilną rodzinę.
Opowie pani na zakończenie historię chłopaka z różą?
Dostałam sprawę harcerza, ucznia z czerwonym paskiem. 8 marca szedł do szkoły. Przypomniał sobie, że jest Dzień Kobiet, a on nie ma róży dla swojej dziewczyny. Sprawdził, że ma tylko 3 złote, a róża kosztowała 8 zł. Zobaczył malucha z pobliskiej szkoły podstawowej, podszedł i mówi: "ej mały, daj 5 zł".
Maluch odpowiedział: "mam, ale nie dam. Mama mi dała na śniadanie". Wepchnął go do bramy przy ulicy Piotrowskiej w Łodzi, wyrwał plecak, wysypał wszystko na ziemię. Wypadło 5 zł. 8-latek zaczął bronić swojej własności.
Oskarżony nastolatek na rozprawie, tłumaczył, że niczego złego nie zrobił. On malucha tylko "pacnął" w głowę, zabrał 5 zł, a kiedy mały się rozwrzeszczał, rzucił w jego kierunku finką, małym harcerskim nożem. Nie trafił.
Wyszedł zadowolony na ulice, kupił czerwoną różę i – jak wyjaśnił: "wszystko rozeszłoby się po kościach, ale miałem pecha". Dlaczego? Zapłakany maluch też wyszedł na ulice i trafił na strażnika miejskiego.
Chłopak z różą trafił do aresztu na 8 miesięcy pod zarzutem zbrodni rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Za to grozi od 3 do 15 lat więzienia.
Po wejściu na salę błagał: "wypuśćcie mnie z więzienia, ja nie wiedziałem, że za taki czyn grozi kara. Młodzież tak postępuje. Mnie też kiedyś zabrano plecak, telefon i nic się nie działo. Ja nie jestem przestępcą".
Był przestępcą czy nie? 10 lat temu 80 proc. uczniów uważało, że tak. Dziś mam szkoły, gdzie nikt tak nie twierdzi. Jest tylko jedna grupa, która jednogłośnie uważa, że chłopak z różą był przestępcą.
To przedszkolaki?
Tak. One jeszcze wiedzą, że nie wolno nikomu zabrać zeszytu, ołówka, gumki, że nie wolno nikogo uderzyć. Zawsze mnie to zastanawia. Rodzimy dzieci pełne wiary w dobry i sprawiedliwy świat. Moralność dziecka jest czysta. Jaki świat im pokazujemy, skoro granica między dobrem a złem, wygłupem a przestępstwem coraz bardziej się zaciera?
Dorośli mówią, że chłopak z różą nie miał świadomości, ile mu za to grozi. A gdyby groziły tylko 3 miesiące więzienia, to można uderzyć dziecko w głowę i kraść? Od innych słyszę o znikomej szkodliwości społecznej.
A gdyby nasze dziecko zostało tak zaatakowane, to też mówilibyśmy o znikomej szkodliwości? Odwróciliśmy się do siebie plecami. Nie potrafimy patrzeć szerzej. Podzielono nas i to ogromny problem.
Nie jesteśmy zainteresowani tym, co się wokół nas dzieje, bo skupiliśmy się na dobrach doczesnych. Janusz Korczak 80 lat temu powiedział: "nie możemy zostawić świata takim, jakim jest. Bardzo aktualne jest to wezwanie".