Dla libków jestem lewakiem – dla lewaków libkiem. Boomerzy ładują mnie do szufladki roszczeniowego milenialsa. Milenialsi zaś mówią o moim konserwatywnym skręcie i przekładają mnie na półkę z boomerami. Czy wyście, do jasnej cholery, wszyscy powariowali?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Libek, prawak, lewak, boomer, milenials – czy wyście powariowali?
Słucham dyskusji w moim otoczeniu, śledzę media społecznościowe i widzę to:
"Czego nie rozumiesz libku?", "100 proc. libka w libku", "Masz kompleksy libku", "Morda burżuju", "Nigdy nie będziesz lewakiem, libku", "Ch*j nie lewak", "Poczytaj sobie badania, libku" – ucinają lewaki.
"Czy ten lewak wie, co mówi?", "Łżesz jak lewak", "Typowy lewak. Nic, tylko dej", "Jak byłem w twoim wieku, miałem gorzej i nie narzekałem", "Lewak poszedł do pracy, więc to faktycznie spore osiągnięcie" – mówią prawaki i libki.
"Ok boomer", "Patrzcie, jaki dziaders", "kolejny totalny dziaders-idiota", "To nawet nie dziaders, to zwykły dziad po prostu", "Dziaders odkleił się od rzeczywistości", "Dziaders w pełnej krasie" – piszą milenialsi.
"Wróć synku do podstawówki", "Strachliwy gówniarz", "Milenials to najgorszy typ homo sapiens", "Tym młodym to się w dupach poprzewracało", "stracone pokolenie" – krytykują boomerzy.
I po co wam to? Tak, do was mówię. Ja już nawet nie pytam, po co walić takimi tekstami, bo od razu widać, że nie chodzi o wymianę opinii. Siedzicie w internecie i wzajemnie się wyzywacie. A jeśli nie robicie tego w sieci, to robicie to w realu. I tak gadacie jeden na drugiego.
Nie zamierzam nawoływać do zachowania mitycznej kultury w debacie, bo tu nie o debatę chodzi. Ale skończcie wreszcie wyżywać się na innych z powodu swoich prywatnych problemów. Czytam, słucham waszych sporów i zastanawiam się, czy myśmy wszyscy nie powariowali?
Ja jestem prawdziwym lewakiem/prawakiem/libkiem (wybierz jedno)
Ty jesteś prawdziwą lewicą, a to zdrajca ideałów. Ty jesteś prawdziwym liberałem, a to ukryty socjalista. Ty jesteś prawdziwą feministką, a to tylko strażniczka patriarchatu. Ja jestem prawdziwą kobietą, a to feminazistka. Wygłosisz niepopularny, nowoczesny pogląd? Jesteś roszczeniowym gówniarzem. Skłonisz się ku tradycji? Jesteś starym dziadem.
Ile jeszcze będzie trwało narodowe segregowanie społeczeństwa na tysiące szufladek? One nie są tworzone, żeby się "policzyć" lub żeby promować konkretne idee. Nie chodzi nawet o "uproszczenie" otaczającego nas świata. Chodzi o realizację potrzeby poczucia przynależności.
Nie ma nic gorszego niż odrzucenie. Komunikat "nie akceptujemy cię", "nie jesteś jednym z nas" skutecznie rujnuje nasze poczucie własnej wartości. Każdy chce mieć własne "stado", które będzie wspierać, bronić i dla którego będzie można działać.
Takie przykłady "stad" widzimy – na przykładzie ogólnopolskim – w partiach politycznych (PiS, PO), ruchach społecznych (KOD, Strajk Kobiet), grupach poglądów (lewaki, prawaki), grupach pokoleniowych (boomer, milenials) oraz globalnych (Wschód, Zachód).
Lokalnie zaś tym stadem może być podgrupa w klasie, grono znajomych z pracy lub paczka przyjaciół.
I dla realizacji tego poczucia przynależności tępo idziecie za grupą, zostawiając za sobą podział za podziałem. Dziel i rządź – to nie tylko zasada Jarosława Kaczyńskiego. Sami doskonale szczujemy jednych na drugich.
Szufladkowanie jest rodzajem przemocy i wykluczenia
W każdym z nas jest zgoda na hejt. Najczęściej ta cienka granica przyzwolenia zaczyna się, kiedy orientujemy się, że dana osoba nie jest "jednym z nas". I nie daj Boże, żebyś myślał samodzielnie lub mówił głośno, gdy coś ci się nie podoba we własnej grupie. Wtedy możesz zobaczyć, jak bardzo iluzoryczne jest twoje poczucie przynależności.
Miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Powiedziałem głośno, że nie podobają mi się działania niektórych opozycyjnych aktywistów. W związku z tym wyrzucono mnie z szuflady "demokrata" i "opozycjonista". W ciągu kilku chwil zostałem "ścierw*m PiS-owskim".
Zaprotestowałem przeciwko zbiórce podpisów pod zalegalizowaniem picia alkoholu na Polu Mokotowskim. Okazało się, że nie jestem "lewakiem" a "kodziarzem". "Libkometr wybiło" – mogłem przeczytać.
Równolegle uważam, że nauka w szkole nie jest najważniejsza, a młodzi często są niezrozumiani przez dorosłych. I znów – wkładają mnie do szufladki "roszczeniowca". Ale gdy mówię o tym, że szanuję starszego datą polityka lub eksperta nie z mojej grupy poglądów – hop do szufladki "dziaders".
I nie ważne, jak bardzo przygotuję się do dyskusji, ile wyłożę argumentów, jakie konkretnie przykłady podam. Moment, gdy pada hasło "libek", "lewak" lub "konserwa", to prosty sygnał – nie słuchajmy go, nawet jeśli ma rację, bo on "nie jest nasz".
A może po prostu zacznijcie na mnie patrzeć jak na człowieka?