Dla tych, co lubią i nie lubią się bać. Polecamy 12 najlepszych filmów na Halloween
redakcja naTemat
29 października 2022, 16:10·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 29 października 2022, 16:10
Halloween zbliża się wielkimi krokami. Dla tych, którzy zamiast straszyć w przebraniach na imprezach, wolą spędzić ten dzień w domu, Dział Kultura naTemat przygotował zestawienie najlepszych filmów na ten wieczór – dla tych, co lubią i nie lubią się bać.
Reklama.
Reklama.
Halloween to świetna okazja, żeby nadrobić filmy wywołujące (mniejszy lub większy) dreszczyk na plecach.
Dział Kultura naTemat wybrał propozycje dla tych, którzy lubią i nie lubią się bać.
Nie ma dla mnie Halloween bez filmów Tima Burtona. "Miasteczko Halloween" ("The Nightmare Before Christmas") może i nie zostało wyreżyserowane przez niego, ale jest burtonowską, dziwaczną historią od początku do końca.
Co jest dla mnie najlepsze w "Miasteczku Halloween"? Nawet nie fantastyczna muzyka Danny’ego Elfmana (aż mam ochotę zanucić: "This is Halloween, this is Halloween") i upiorna animacja, ale połączenie Halloween z Bożym Narodzeniem, które uwielbiam równie mocno. Czego chcieć więcej?
Tak, "Dyniogłowy" to horror klasy B, na który niespecjalnie sypnięto groszem, ale za sprawą scenografii i efektów specjalnych spod ręki Stana Winstona (który był także reżyserem filmu) wciąż prezentuje się dobrze, a przede wszystkim klimatycznie i wzbudza nieco skojarzenia z "Jeźdźcem bez głowy" Tima Burtona.
Lance Henriksen ("Jeszcze jest czas", "Obcy 3") gra w nim ojca, który nie mogąc się pogodzić z tragiczną śmiercią syna wzywa tytułowego mściwego demona. Film Winstona świetnie łączy w sobie slasher z elementami kina zemsty z głębszym przesłaniem.
Przemawiają do mnie filmy grozy, które wprowadzają do fabuły elementy folkloru. "Rytuał" w reżyserii Davida Brucknera opowiada prostą historię o grupie przyjaciół chcących uczcić pamięć swojego zmarłego kolegi. Jest w tym pewien realizm, który gdzieś w połowie scenariusza konfrontuje się z wierzeniami ludowymi. Przez to fabuła może oddziaływać na nasze najgłębiej skrywane lęki.
Widzowie, którzy cierpią na dendrofobię (strach przed lasem) lub nyktofobię (lęk przed ciemnością), będą mieć przed sobą nie lada wyzwanie podczas seansu. Sama czuję niepokój na myśl, że mogłabym zgubić się w nocy gdzieś w gęstwinie drzew. Oglądając "Rytuał" wyszłam nieco ze swojej strefy komfortu. Czy było warto? Myślę, że tak.
Na tę niedocenioną perełkę natknąłem się przypadkowo poszukując filmów nagranych w formule found footage, których ostatnio jest jak na lekarstwo. I się nie zawiodłem, a wręcz to jeden z lepszych horrorów w tym gatunku. Niepozorny, bardzo oszczędny w środkach, ale kapitalnie zagrany.
Straszy bez zjawisk paranormalnych czy potworów. Jest za to tytułowy dziwak, zagadkowy Josef, który chce nagrać o sobie film przed śmiercią. Na początku zastanawiamy się, czy przypadkiem nie odpaliliśmy jakiejś popapranej komedii, ale z każdą minutą robi się naprawdę coraz dziwniej i zupełnie nie wiemy, czego się spodziewać. I tak aż do samego końca.
Tima Burtona nigdy za wiele. Może "Edward Nożycoręki" nie jest typowym filmem na Halloween (jak "Jeździec bez głowy" albo "Frankenweenie"), ale dla mnie jest idealnym wyborem na 31 października.
Upiornie wyglądający chłopiec-cyborg z nożycami zamiast dłoni, tajemnicze zamczysko na wzgórzu, wrogo nastawieni mieszkańcy przedmieść i czarny humor. I oczywiście nietypowa miłość dwojga wrażliwców. Świetna propozycja filmowa na Halloween dla tych, którzy chcą poczuć klimat, ale niekoniecznie się bać.
"Upiorna noc Halloween" to niezwykle klimatyczny horror, na który składa się parę nowelek filmowych. Każda z nich dzieje się w tę samą wigilię Wszystkich Świętych, więc ich bohaterowie czasami wpadają na siebie nawzajem.
Historie inspirowane są miejskimi legendami, slasherami czy klasycznymi historiami o wilkołakach i wampirach. Poziom grozy jest różny w każdej z nich, jednak nie rekomendowałabym filmu najbardziej wrażliwym widzom.
"Relikt" to australijski horror psychologiczny utrzymany w dość kameralnym klimacie –rozgrywa się w domu należącym do starszej pani cierpiącej na demencję. Można nawet rzec, że oprócz postaci matki, córki i babci, bohaterem filmu jest także wspomniana chata, która z minuty na minutę staje się coraz dokładniejszym odbiciem lustrzanym choroby, z jaką zmaga się jej właścicielka.
Reżyserka Natalie Erika James buduje napięcie poprzez liczne nawiązania do demencji. Straszy widza karteczkami porozwieszanymi po całym domu, na których napisano przykładowo: "Kay to moja córka". Produkcja skłania się poniekąd ku gatunkowi body horroru, lecz robi to w bardzo subtelny sposób. Koniec końców odbiorca ma przed sobą tytuł straszny, ale zarazem smutny.
Nie jestem wielkim fanem horrorów komediowych (z wyjątkiem serii "Straszny film"), bo jednak lubię się bać. Zaintrygował mnie jednak udział członków zespołu Foo Fighters, którzy grają w nim siebie.
Od lat nie wydali żadnego albumu (w filmie, bo ostatni wypuścili w zeszłym roku), Dave Grohl cierpi na niemoc twórczą, więc za radą gościa z wytwórni postanawiają nagrać płytę w nietypowym miejscu – opuszczonej wilii.
Ta oczywiście skrywa w sobie mroczną tajemnicę. Film jest zaskakująco brutalny, pojawia się w nim... Lionel Richie, ale przede wszystkim jest idealnym odmóżdżaczem na seans w gronie znajomych, którzy lubią suche żarty i krwawą jatkę.
"Hokus Pokus" to dla wielu (w tym mnie) halloweenowy klasyk. To tak popularny film na Halloween, że w tym roku doczekał się nawet na Disney+ drugiej części (którą też polecam, bo zabawa jest przednia!). Familijna opowieść o trzech szalonych wiedźmach to wszystko, czego oczekuję od październikowego święta strachów.
Czarne koty, czarownice na miotłach, przerażone dzieci i musicalowe wstawki mnie, jako antyfanki horrorów i slasherów, naprawdę satysfakcjonują. I chociaż "Hokus Pokus" oglądam dziś już głównie z sentymentu, to moim zdaniem ten film wcale się nie starzeje.
Wieczór, w którym Mary Shelley, siedząc wraz ze swoim mężem i innymi słynnymi literatami tamtych czasów wymyśliła "Frankensteina" – czy może być coś bardziej halloweenowego? Nie sądzę.
"Gotyk" z pewnością zadowoli tych, którzy szukają mocnych wrażeń, ale bardziej tych filmowych niż horrorowych. Film Kena Russela (reżysera kultowych "Odmiennych stanów świadomości") to bowiem surrealistyczna i symboliczna jazda bez trzymanki dla fanów klimatycznego i artystycznego kina grozy.
Po tym filmie będziecie bać się usług w stylu Airbnb. W "Barbarzyńcach" nie wiesz, komu masz ufać. Tylko główna bohaterka, która orientuje się, że wynajęła dom w tym samym czasie, co inny mężczyzna, zdaje się być wiarygodna.
Nieznajomy (grany przez Billa Skarsgarda) z jednej strony zachowuje jak creep, z drugiej jak osoba, która znalazła się w niekomfortowej sytuacji. Reżyser Zach Cregger bawi się tą niewiadomą i czasem zaskakuje widza nieoczywistymi zwrotami akcji.
Twórca sprawnie porusza się po tematach macierzyństwa, #MeToo oraz toksycznej męskości. Jego horror nie należy być może do tych nieprzewidywalnych, ale spełnia swoje funkcje i jest czymś, co spodoba się zarówno fanom hardcore’owego kina grozy, jak i fanom prostych jumpscare’ów.
Ten południowokoreański horror idealnie wpasował się w najbardziej mroczny czas pandemii – tutaj też bohaterowie są pozamykani w mieszkaniach, bo za oknem szaleje wirus. Jednak ten "nasz" nie zamieniał ludzi w oszalałe zombiaki. Okresy lockdownów za nami, więc teraz możemy sobie już na spokojnie "powspominać", jak to kiedyś było.
Wielu z nas przecież czuło się trochę jak w horrorze. "#Alive" to porządnie zrealizowany straszak z mocnym naciskiem na aspekt surwiwalowy. Jego głównym bohaterem jest geek, który próbuje przeżyć bez gier komputerowych i wody (nie wiadomo, co dla niego gorsze). Jego największą wadą mogą być głupie zachowania postaci, ale pamiętacie, jak my prawie zabijaliśmy o papier toaletowy?