
Krzysztof Krauze zapowiada, że film "Smoleńsk" będzie "indoktrynujący". Reżyser podkreśla, że obraz powstaje po to, żeby wydać wyrok. Jego zdaniem, biorąc jednak pod uwagę emocje Polaków związane z katastrofą smoleńską, film "niczego nie rozjaśni".
REKLAMA
Ostatnimi czasy głośno jest w Polsce o politycznych czy historycznych filmach. Jeszcze dobrze nie przycichła sprawa "Pokłosia", a już dyskutuje się o planowanym filmie pod roboczym tytułem "Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauzego.
Na antenie radia TOK FM reżyser Krzysztof Krauze stwierdził, że ten obraz będzie indoktrynujący. – Smoleńsk powstanie po to, żeby wydać wyrok, żeby
Smoleńsk powstanie po to, żeby wydać wyrok, żeby oskarżyć. Jak znam Antoniego i jego temperament, to nie będzie przebierał w słowach. CZYTAJ WIĘCEJ
oskarżyć. Jak znam Antoniego i jego temperament, to nie będzie przebierał w słowach – mówił reżyser. Zaznaczył, że przy aktualnych emocjach film "niczego nie rozjaśni".
Wtórowała mu żona, Joanna Kos-Krauze. Jej zdaniem sama katastrofa, pomijając kwestię domniemanego zamachu, jest dobrym materiałem na film i Amerykanie już by się z taką produkcją uporali. – Problem polega na tym, że część społeczeństwa czuje się sfrustrowana. I niczego nie rozwiążemy mówiąc o moherach, czy szydząc z domagających się prawdy o Smoleńsku – tłumaczyła. Dodała też, że do filmów politycznych potrzebny jest dystans do samych siebie, historii, którego Polakom brakuje. Nie narzekamy jednak na niedobór "historycznych upiorów".
Zobacz też: "Nie zagram Lecha Kaczyńskiego", czyli jak Marian Opania trafił na listę zdrajców
Zobacz też: "Nie zagram Lecha Kaczyńskiego", czyli jak Marian Opania trafił na listę zdrajców
Już sama zapowiedź powstania filmu o Smoleńsku wywołała dyskusje. Po nagonce na Macieja Stuhra za rolę w "Pokłosiu", od środowisk prawicowych i nacjonalistycznych razy zebrał również aktor Marian Opania, który stanowczo odmówił wcielenia się w postać Lecha Kaczyńskiego z pobudek światopoglądowych.
Małżeństwo reżyserów odniosło się także do medialnego zamieszania wokół "Pokłosia" i powstającego filmu o Lechu Wałęsie w reżyserii Andrzeja Wajdy. Przekonują, że motyw mordu na Żydach użyty przez Władysława Pasikowskiego był już wielokrotnie przerabiany, a kino nie nadąża za życiem społecznym. Joanna Kos-Krauze skrytykowała Pasikowskiego za to, że unika mediów. – Mam wielki żal do pana Pasikowskiego. Byłam wielkim rzecznikiem tego, że "Pokłosie" powinno powstać, ale nie rozpoczyna się takiej debaty, takiej rozpierduchy i nie ucieka się z tego – mówiła.
Jej mąż stwierdził też, że film o Lechu Wałęsie będzie bardzo trudną produkcją. Osoba polityka budzi różne, często skrajne emocje. – Już w tej chwili wiadomo, co poszczególni ludzie napiszą o tym filmie. […] Wałęsa zawsze wbijał kij w mrowisko, ten film siłą rzeczy wywoła popłoch wśród mrówek – przekonywał Krzysztof Krauze.
