"Willow" to serialowa kontynuacja kultowego filmu sprzed ponad 30 lat, która bazuje na nostalgii i... robi to dobrze. Przywodzi na myśl klasyczne fantasy spod znaku oryginału, "Niekończącej się opowieści", "Czarnego kryształu" czy "Labiryntu", ale jest nakręcony w nowym stylu, co też nie każdemu podejdzie. Widziałem dwa odcinki i choć serial ma pewne wady, to bawiłem się na nim jak za dawnych lat.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Film "Willow" wyszedł w 1988 roku. Wyreżyserował go Ron Howard ("Apollo 13", "Piękny umysł", "Kokon", "Kod da Vinci"), a wymyślił twórca "Gwiezdnych wojen" - George Lucas. W rolach głównych wystąpili m.in. Val Kilmer, Warwick Davis i Joanne Whalley.
Część oryginalnej obsady powróciła w serialowej kontynuacji Disney+, ale pierwsze skrzypce grają nowi bohaterowie i rzecz jasna tytułowy czarodziej Willow grany przez Davisa.
Pierwsze dwa odcinki serialu są już dostępne na Disney+. Kolejne będą wychodzić co tydzień. Pierwszy sezon będzie liczył w sumie 8 epizodów i mam nadzieję, że na tym się nie skończy.
Wielu z nas na dźwięk słowa "Willow" ma przyjemne dreszcze i nie tylko dlatego, że po prostu ładnie brzmi, ale pamięta czasy katowania tego filmu na kasecie VHS. Klasyk z 1988 roku to doskonałe (krytycy byli jednak wtedy innego zdania) kino przygodowe łączące baśniowy świat z mrocznym klimatem. Są miecze, magia i świetni bohaterowie zagrani przez równie świetnych aktorów.
Do dziś robi wrażenie (można go sobie odświeżyć również na Disney+) ze względu na tradycyjne efekty specjalne i minimalną ilość CGI – to zresztą jeden z pierwszych filmów, do których zaprzęgnięto komputery, np. do sceny transformacji zwierząt. Minęły dekady, ale tęsknimy za duchem tamtych czasów. Serial "Willow" może nas do nich chwilę przenieść, choć nie każdy będzie chciał przejść przez ten portal.
O czym jest serial "Willow"? To kontynuacja filmu Ron Howard i George'a Lucasa po latach
Film "Willow" wydawał się zamkniętą całością i pomimo tego, że jest kultowy, to raczej nikt nie liczył na kontynuację. Nie spodziewaliśmy się nawet, że z tego świata da się coś jeszcze wyciągnąć, bo nie ma tak rozbudowanej mitologii, jak chociażby uniwersum J. R. R. Tolkiena. Żyjemy jednak w świecie remake'ów i sequeli, więc i na niego musiała przypaść kolej.
I okazało się, że można z oryginalnego filmu wykrzesać więcej – tak jak w przypadku "Karate Kid" i "Cobra Kai". Serial zaczyna się od przypomnienia oryginalnej historii, za co daję mu już mały plusik, ale potem przenosimy się do "współczesności". Sorsha (ponownie Joanne Whalley) została królową, ale jej mąż Madmartigan (w tej roli raczej nie zobaczymy Vala Kilmera ze względu na stan jego zdrowia, ale kto wie) gdzieś wybył. Pozostawił po sobie za to bliźniaki: księżniczkę Kit (Ruby Cruz) i księcia Airka (Dempsey Bryk).
Księżniczka ma być wydana za mąż za księcia Graydona (Tony Revolori), by zjednoczyć dwa królestwa, co jest nie po jej myśli. Marzy jej się wojaczka i pewna... wojowniczka – Jade (Erin Kellyman). Kwestie ślubu z przymusu schodzą jednak na dalszy plan, bo zamek jest zaatakowany przez siły zła porywające jej brata. Na ratunek rusza jego nowa sympatia, kucharka Wróbelek (Ellie Bamber), a także pozostali, w tym złodziej-wojownik Boorman (Amar Chadha-Patel), który ma szanse stać się nowym ulubieńcem widzów.
Gdzie się podział Willow? Spokojnie, na niego też przychodzi pora – co to byłaby za drużyna poszukiwaczy przygód bez czarodzieja? Warwick Davis pojawia się dopiero pod koniec pierwszego odcinka, ale potem zostaje na dłużej (w serialu występuje też jego córka Annabelle, która gra, nie zgadniecie, jego córkę Mims). W kilku retrospekcjach dowiadujemy się też, co się z nim działo przez te lata.
Miecze, magia i... lesbijki. "Willow" to klasyczne fantasy w nowoczesnym stylu.
Z jednej strony mamy, jak widać, klasykę rodem z kampanii "Dungeons & Dragons" –wojowników, łotrzyka i osoby parające się magią wyruszające na pełną niebezpieczeństw misję. Serial potrafi być mroczny (czasem aż za bardzo, bo były momenty, w których ledwo co było widać), a potwory są pięknie paskudne, jak orkowie we "Władcy Pierścieni" (szczególnie podobał mi się ten z klatką na łepetynie), ale jest w nim też mnóstwo humoru, sielanki i eksploracji niezbadanych krain.
Z drugiej strony nad bohaterami unosi się nie tylko widmo czarownicy Bavmordy, która nie została do końca pokonana, ale i... "straszliwy" duch feminizmu i LGBT. Kobiety są waleczne, mają własne ambicje, a także mogą siebie kochać, co, jak widziałem w komentarzach na Twitterze, dla niektórych jest straszniejsze niż najpotężniejszy nekromanta (tak jakby Sorsha nie machała wcześniej mieczem, a w serialu nie było drugiego romansu). Jeżeli wam to przeszkadza, to lepiej sobie odpuście seans i obejrzyjcie "Conana Barbarzyńcę", bo tutaj to jeden z głównych wątków.
"Willow" to nowoczesne fantasy również pod względem wykonania. W przeciwieństwie do filmu tutaj z pewnością będzie więcej efektów komputerowych, aczkolwiek w dwóch pierwszych odcinkach nie było ich zbyt wiele. To też inny rodzaj fantasy – kameralne, na mniejszą skalę, ale wierzę, że jeszcze będzie epicko. Na pewno ze współczesnych rzeczy najmniej odpowiadają mi popowe piosenki, które psują klimat tak świetnie budowany przez kompozycje Jamesa Newtona Howarda.
"Willow" nie jest bez wad, ale potrafi oczarować. Czekam na kolejne odcinki
Skoro już przy prawdziwych wadach serialu jesteśmy, to nie mogę nie wspomnieć o tym, że wszystko jest fajnie, pięknie, ale jednak już w pierwszym odcinku mieliśmy kilka dziwnych akcji, jak np. konie spadające bez szwanku ze skarpy lub nagła śmierć jednej postaci, która była z bohaterami przez całe życie i została kompletnie przemilczana w dialogach.
Początkowo część młodszych bohaterów może się wydawać wkurzająca, a-lubialna (do samych ról nie mogę się przyczepić, ale z końcową oceną poczekam), jakby zostali wzięci z jakiegoś tandetnego serialu young adult (wyprasowane, czyściutkie stroje, piękne fryzury i makijaże też lekko psują klimat dark fantasy), ale mam nadzieję, że to celowy zabieg, by potem przeszli przemianę w czasie podróży.
"Willow" przypomina stare dzieje, gdzie nikt nie kłócił się o wierność adaptacji, tylko czerpał frajdę z ekranowej przygody, ale rzecz jasna nowe zagadnienia, których nie było w tamtym filmie, też mogą wywołać oburzenie – by równowaga we wszechświecie została zachowana. Pierwszy odcinek jest lekko chaotyczny, drugi powoli się rozkręca, ale czekam na więcej. Pomimo niedociągnięć, ma ten rodzaj subtelnej magii z lat 80., której zabrakło w wielu ostatnich głośnych serialach fantasy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.