
Nie milkną echa poniedziałkowej "debaty" Donalda Tuska na Twitterze. Trudno się dziwić, to pierwsze takie wydarzenie w historii. Problem w tym, że choć premier na Twitterze radzi sobie dość dobrze i stosunkowo zabawnie to sama debata pozostawiła wiele do życzenia. – I tu jest problem, bo rządzący chyba uznali, że tweetowanie wystarczy. A nie wystarcza – pisze w "Gazecie Wyborczej" Katarzyna Kolenda-Zaleska.
W telegraficznym skrócie, bez wyjaśnień, bez analizy, bez tłumaczenia? Będzie tak jak w Chile, gdzie prezydent nakazał wszystkim członkom swojego gabinetu założenie kont na Twitterze, by w ten sposób utrzymywać kontakt z wyborcami? CZYTAJ WIĘCEJ
Dziennikarka docenia potęgę Twittera, ale zauważa, że polscy politycy zdają się mimo wszystko ją przeceniać. Jej zdaniem rządzący uznali, że tweetowanie wystarczy. I szybko rozwiewa wątpliwości, że tak nie jest. Obrywa się rzecznikowi rządu Pawłowi Grasiowi. Kolenda-Zaleska zauważa, że Graś przez zdecydowaną większość czasu kontaktuje się z opinią publiczną i dziennikarzami właśnie jedynie za pomocą Twittera. Mówi się, że jest "twitterowym rzecznikiem", bo jest, tak jakby go nie było.
Nie przypominam sobie żadnej konferencji prasowej szefa polskiej dyplomacji, na której chciałby wyjaśniać i przedstawić swoją wizję polityki zagranicznej. Tweetuje zaś na potęgę, ale tak naprawdę niewiele z tego wynika. CZYTAJ WIĘCEJ
Kolenda-Zaleska docenia, że premier próbuje swoich sił na Twitterze. Wychodzi mu to całkiem fajnie, bo "z przyjemnością i bez zadęcia". Niestety dziennikarka przestrzega przed sytuacją, w której Twitter stanie się sensem, a nie uzupełnieniem polityki.

