"Metro nocą to luksus" – oświadczyła Hanna Gronkiewicz-Waltz, komentując decyzję ZTM o zakończeniu nocnych kursów metra. Miasto ma oszczędzić na tym około 3,6 miliona złotych w ciągu całego roku. A ZTM na 12 samochodów swojego zarządu wyda prawie 400 tysięcy złotych.
Nocne kursy metra się nie opłacają – przekonują warszawscy urzędnicy. Ostatni taki kurs odbędzie się w nocy z 9 na 10 lutego. Według władz miasta i ZTM-u metro po godzinie 22.00 po prostu się nie opłaca. Powód jest prosty: w noce z piątku na sobotę ze wszystkich stacji korzysta łącznie około 10 tysięcy osób. W ciągu dnia zaś tylko przez stację Centrum przewija się około 80 tysięcy osób. Wniosek miasta? Należy ograniczyć komunikację miejską.
Oszczędność po polsku
Około 300 tysięcy złotych miesięcznie, czyli 3,6 miliona złotych rocznie – tyle mają wynieść oszczędności na nocnym transporcie
Mniej metra, ale bilety droższe
Jednocześnie z ograniczeniem nocnego metra, w 2013 roku znacznie zdrożeją bilety na komunikację miejską. Miasto tłumaczy to faktem, że i tak dopłaca 70 proc. do każdego biletu. Ale oszczędności u siebie nie szuka, wyłącznie u podatników, bo urzędnicy będą jeździć za darmo. CZYTAJ WIĘCEJ
metrem. Tyle też najwyraźniej jest wart komfort i bezpieczeństwo 10 tysięcy pasażerów, którzy co tydzień jeżdżą nocnym metrem. W zamian ma zostać wzmocniona komunikacja autobusowa na linii, po której porusza się metro.
ZTM nie żałuje za to pieniędzy na swoje samochody. Wynajem 12 aut na potrzeby zarządu ZTM-u ma kosztować w 2013 roku 375 tysięcy złotych – podaje "Życie Warszawy". Pasażerowie w nocy mają cierpieć niedogodności z powodu "zaciskania pasa", podczas gdy szefowie spółki będą wygodnie jeździć wynajętymi samochodami. Ot – oszczędność po polsku. Oczywiście, można powiedzieć, że te 400 tysięcy złotych starczy raptem na jeden miesiąc nocnych kursów. Ale jeśli pozbierać takie wydatki, złożyć złotówkę do złotówki, może się okazać, że starczyłoby na cały rok.
Ursynów się nie poddaje
O nocne kursy walczy jeszcze burmistrz Ursynowa Piotr Guział, który zaproponował, by dzielnice zrzuciły się na nocne kursy. Miałyby być one rzadsze – co pół godziny – ale pozwoliłoby to oszczędzić sporo pieniędzy. Guział ma w poniedziałek przedstawić tę ofertę innym burmistrzom.
Guział swoją propozycję tłumaczy tym, że 300 tysięcy miesięcznie to tyle, ile miasto wydaje na nagrody dla urzędników. I wygląda na to, że ma rację. W pierwszym kwartale 2012 roku Hanna Gronkiewicz-Waltz przyznała tylko burmistrzom 351 tysięcy złotych. W drugim kwartale pani prezydent już nie była tak hojna i przyznała "tylko" 120 tysięcy.
Ważniejsze metro czy urzędnik?
Wydaje się, że te kwoty to kropla w morzu, w końcu na nocne metro potrzeba 3,6 miliona na rok. Ale jeśli przyjrzeć się historii burmistrzowskich nagród, to okaże się, że w 2011 roku miasto wydało na to 1,5 miliona złotych. Już wtedy "Rzeczpospolita" podkreślała, że na 18 burmistrzów dzielnic, aż 14 związanych jest z PO – i to oni dostali największe nagrody.
Bezpłatna komunikacja miejska jest możliwa
Od 1 stycznia mieszkańcy stolicy Estonii cieszą się darmową komunikacją miejską. To przywilej dla tych, którzy w mieście są zarejestrowani jako mieszkańcy i rozliczają tam swoje podatki. Młody radny PiS z Warszawy chce, by darmowa komunikacja pojawiła się także w stolicy. Czy Polacy mają szansę na bezpłatne przejazdy? CZYTAJ WIĘCEJ
Jakimś cudem Piotr Zalewski z Pragi-Północ, który swoje dochody do budżetu wykonał tylko w 80 proc., dostał największą nagrodę. Piotr Guział, który walczy o nocne metro, a dochody z budżetu w 2011 wykonał w 118 proc., otrzymał wówczas najniższą nagrodę.
Jeśli miasto wydaje rocznie średnio 1,5 miliona złotych na nagrody dla samych burmistrzów, to gdyby ich tego przywileju pozbawić – okazałoby się, że niemal połowa kwoty na nocne metro już jest. Czy burmistrzom nie należą się premie? Nie mnie to oceniać, ale sytuacja, w której na liście nagród najwyżej są burmistrzowie Platformerscy, budzi sporo wątpliwości. Szczególnie, że władze miasta przekonują, że trzeba zaciskać pasa, na czym ucierpiała nie tylko nocna komunikacja metrem. Dlaczego więc oszczędzanie ma nie dotyczyć urzędników, tylko podatników?
Mieszkańcu, wybieraj!
Niestety, "zaciskanie pasa" nie dotyczy także imprezy sylwestrowej. W tym roku Warszawa – czyli my podatnicy – wydaliśmy na nią aż 3,5 miliona złotych. Oczywiście, to nie znaczy, że warszawiakom należy zabrać imprezę, ale czy nie może być ona skromniejsza? A może mieszkańcom należałoby dać wybór: wolicie hucznego sylwestra czy metro w nocy? Miasto pieniądze bowiem wydało, sylwester był, minął, za miesiąc nikt o nim nie będzie pamiętać. A o braku nocnego metra wielu mieszkańców będzie sobie boleśnie przypominać weekend w weekend.
Inna wielka atrakcja Warszawy – Wielka Iluminacja – kosztowała dla odmiany 1,62 miliona złotych. Sam bardzo lubię, kiedy w zimie moje miasto okalają kolorowe lampki. Niewątpliwie dodaje to sporo uroku wieczornym spacerom. Ale czy mieszkańcy, mając do wyboru świąteczne uroki i działające w nocy metro, chcieliby tak drogich dekoracji? Większość z Was w komentarzach, gdy o to pytaliśmy, stwierdzała: dekoracje są ładne, ale nie kiedy brakuje pieniędzy. Na to pytanie powinniśmy odpowiedzieć wszyscy. Tyle że nikt takiego pytania mieszkańcom nie zadaje.
Inny wydatek miasta w 2012 roku: obsługa fanpejdży na Facebooku. Jak ustaliło swojego czasu RMF FM, na prowadzenie profili Warszawy miasto w czasie Euro 2012 wydało prawie pół miliona złotych.
Impreza z okazji ostatniego nocnego metra
Ograniczenie kursów metra budzi tak duże emocje, że mieszkańcy Warszawy postanowili ostatni nocny przejazd uczcić imprezą. I chociaż przedstawiciele ZTM zapowiedzieli, że pewnie będą z tym problemy, to wątpliwe, by ktoś był w stanie powstrzymać imprezowiczów. CZYTAJ WIĘCEJ
Eksperci byli wówczas zgodni co do tego, że ratusz za to przepłaca. Pytanie tylko – o ilu takich wydatkach jeszcze nie wiemy?
Co zrobić z pieniędzmi?
Jeśli przyjąć propozycję Piotra Guziała, by metro w nocy kursowało dwa razy rzadziej, czyli co 30 minut, zapewne byłoby to sporo tańsze niż do tej pory. Gdyby też pozbierać rozmaite wydatki miasta, mogłoby się okazać, że brakujące pieniądze na komunikację – nie tylko metro – są. Mieszkańcom, oczywiście, nikt nie pozwoli decydować o tym, na co wydawać ich własne pieniądze. Politycy wiedzą bowiem doskonale, że mieszkańcy w pierwszej kolejności zacisnęliby pasa urzędnikom. I kto wtedy będzie utrzymywał wielką, polityczną rodzinę?
Z drugiej strony – nie da się ukryć, że miasto tak czy inaczej dopłaca 70 proc. do każdego biletu, tak jak do wielu innych rzeczy. I problem nie polega tylko na złym zarządzaniu, ale też fakcie, że wielu mieszkańców nie płaci tu podatków. Jak podaje Jan Lipszyc z Obserwatora Finansowego, w 2011 roku podatki w stolicy zapłaciło 1,187 miliona osób, podczas gdy – według ostrożnych szacunków ratusza – powinno być ich około 300 tysięcy więcej. A to oznacza ok. 900 milionów złotych rocznie, które w budżecie miasta być powinny, ale ich nie ma. Czyli niemal tyle, ile wynosi stołeczny deficyt budżetowy. I jak tu uzasadnić "oszczędności" oparte tylko na zabieraniu podatnikom?