nt_logo

"Pani spłaci moje długi". Zwycięzcy "Milionerów" opowiadają nam, co zmieniło się w ich życiu

Helena Łygas

19 lutego 2023, 07:07 · 15 minut czytania
Ludzie pisali: "pani spłaci moje długi", "chciałbym pożyczyć pieniądze na samochód", "ty masz, a ja nie mam". Słowo "milion" działało i wciąż działa na wyobraźnię Polaków, mimo że dziś to zupełnie inne pieniądze niż w 1999 roku, gdy wyemitowano pierwszy odcinek teleturnieju. Tymczasem w życiu zwycięzców "Milionerów" tak naprawdę zmieniło się niewiele. Może i dlatego, że żadne z nich dużymi pieniędzmi nigdy się szczególnie nie interesowało.


"Pani spłaci moje długi". Zwycięzcy "Milionerów" opowiadają nam, co zmieniło się w ich życiu

Helena Łygas
19 lutego 2023, 07:07 • 1 minuta czytania
Ludzie pisali: "pani spłaci moje długi", "chciałbym pożyczyć pieniądze na samochód", "ty masz, a ja nie mam". Słowo "milion" działało i wciąż działa na wyobraźnię Polaków, mimo że dziś to zupełnie inne pieniądze niż w 1999 roku, gdy wyemitowano pierwszy odcinek teleturnieju. Tymczasem w życiu zwycięzców "Milionerów" tak naprawdę zmieniło się niewiele. Może i dlatego, że żadne z nich dużymi pieniędzmi nigdy się szczególnie nie interesowało.

Jest wiele przepisów na zostanie milionerem. Można na przykład odziedziczyć fortunę, obrabować bank, albo chociaż kupić książkę o zwyczajach bogaczy. 


O koneksjach rodzinnych, czy tzw. networkingu (idziesz, gadasz i wszyscy są twoimi nowymi kumplami, z tą drobną różnicą, że nie jest to domówka znajomych, ale spotkanie z ludźmi, którzy mogą ci pomóc zawodowo), tego typu publikacje nie wspominają.

Zostanie milionerem jest jak książka za 29,99 zł - ogólnie dostępne. Zapieprz się przyda, talent i inteligencję można pominąć, bo chcieć to móc. 

Wystarczy, że zaczniesz wstawać o 5 rano, poćwiczysz, zjesz najzdrowsze z możliwych śniadanie i założysz wyprasowaną koszulę, po czym zerkniesz co tam na świecie, który masz zamiar podbić.

Ale człowiekiem bogatym można zostać też bez proteinowych koktajli i joggingu. Na przykład – wygrywając w teleturnieju. A w Polsce tym, w którym od lat można wygrać najwięcej są "Milionerzy"

Zwycięzcy - a tych w 14-letniej historii emisji programu (o ile pominąć przerwy, bo i pierwszy odcinek to wrzesień 1999 roku) - było zaledwie pięcioro. Czy coś ich łączy? Owszem. Ale nie jest to bynajmniej predylekcja do zaczynania dnia od koktajlu proteinowo-witaminowego. 

Przepis na (prawie) milion: 

*a raczej 900 tysięcy, bo i podatek od gier robi swoje

1) Wykształcenie (z wkrętą)

Nie jest to żadne sine qua non, tym niemniej wśród osób, które zgarnęły milion, próżno szukać takich, które nie legitymowałyby się tytułem magistra. W dobie szkół wyższych herbu "mydło i powidło" czy tam "rekreacja i finanse" może i nie znaczy on szczególnie dużo. Ale wśród zwycięzców "Milionerów" próżno szukać osób, które studiowały, byleby studiować.

Do tego żadna z nich nie poszła na studia z myślą "taki praktyczny kierunek, będą z tego PINIĄDZE". Filologia klasyczna, muzykologia czy bibliotekoznawstwo nie przyciągają raczej osób, które marzą, by zobaczyć kiedyś na koncie sześć zer.

2) Ciekawostkowstwo

Nie da się mieć głębokiej wiedzy ogólnej. Da się za to mieć szeroką. Ta zaś (co do zasady) nie wynika bynajmniej ze snobizmu intelektualnego, ale raczej z zainteresowania wszystkim po trochu. I choć można by skomentować z deczka dziadersko, że "po trochu znaczy wcale", nic bardziej mylnego. Do nieustannego mówienia "sprawdzam" (bez pokerowej twarzy) popycha wszak ponadprzeciętna pobudliwość intelektualna.

3) Sieć połączeń

Wszystko łączy się ze wszystkim. No, mówiąc oględnie. Sprawdzasz, jaki jest największy wodospad na świecie i od razu przychodzi ci do głowy kolejne pytanie - jaki jest największy wodospad w Polsce? To nie koniec! Ile jest w ogóle wodospadów w Polsce na tyle dużych, żeby doczekać się zaznaczenia na mapach? No i właściwie to jak powstają wodospady? Tak myślą zwycięzcy teleturniejów. Na długo przed samymi teleturniejami. 

Sezon bez miliona

Rok 1999. Właśnie wprowadzono podział na 16 województw, w kinach rekordy popularności bije "Ogniem i mieczem", a o co chodzi z dopiero co utworzonym IPN-em trudno do końca zrozumieć, podobnie jak z NATO, do którego dopiero co weszliśmy. 

Tymczasem TVN emituje pierwszy odcinek "Milionerów". Casting na prowadzącego wygrywa 33-letni Hubert Urbański. Może i miał audycję w radio i pracował przez chwilę w Polsacie, ale mało kto go kojarzy. Polaków frapuje, że taki młody gość ma siwe włosy. Do prowadzenia teleturnieju nadaje się idealnie - wciąż gładkolicy, ale budzący szacunek.

Program z miejsca okazuje się sukcesem, bo znacząco różni się od teleturniejów wiedzowych, do których przywykli widzowie.

Różnice widać na pierwszy rzut oka - zamiast statycznej formuły - wielkie show. Trzymająca w napięciu muzyka, granie przygasającym od czasu do czasu światłem, futurystyczny wystrój.

Przede wszystkim zaś - forma quizu i fakt, że pytania pojawiają się i na ekranie telewizorów. Nawet jeśli nie zna się odpowiedzi, zamiast wzruszyć ramionami, można typować razem z uczestnikami. Ma to w sobie coś z hazardu, tyle że nieobarczonego ryzykiem. No, przynajmniej dla oglądających. Do tego dochodzi działająca na wyobraźnię wygrana.

Która zresztą długo w "Milionerach" nie pada. I trudno się dziwić. Gdy teleturniej startuje, stacja nie ma jeszcze dwóch lat i wciąż walczy o miejsce na rynku, a ktoś tę kasę musi przecież wypłacić. Pomijając już, że w ramach ówczesnej średniej krajowej na wygraną trzeba by pracować niemal pół wieku (i to przy założeniu, że na tzw. życie nie wyda się ani grosza).

Krzysiek: pierwszy i najmłodszy z "milionerów"

Inaczej sytuacja wygląda 11 lat później, gdy milion złotych to niemal o połowę mniej. Pierwszym w historii zwycięzcą polskiej edycji "Milionerów" zostaje Krzysztof Wójcik. Ma 29 lat, mieszka w Szczecinie i robi właśnie doktorat z chemii. Zarabia wówczas grosze, jak to na uczelni i mieszka z dziewczyną u jej rodziców.

Pewnego wieczoru w tle lecą "Milionerzy". Dorota i Krzysiek lubią ten teleturniej, ale nie na tyle, żeby zasiąść na kanapie i poświęcić mu wieczór. Mimo że Krzysiek zajmuje się akurat czymś innym i tak odpowiada na pytania. Na większość bezbłędnie.

Dorota, odrobinę rozbawiona, a odrobinę zirytowana komentarzami z offu, rzuca, że skoro jest taki mądry, to niech się zgłosi. Krzysiek śmieje się i wysyła SMS-a. Nie sądzi, że się dostanie, przecież ludzi marzących o udziale w programie musi być mnóstwo.

Do programu się nie przygotowuje, bo i nie ma pomysłu, jak miałby to zrobić. Zna się na matematyce i fizyce, a z chemii jest właściwie nie do zagięcia. Mógłby poczytać np. o historii, no ale właściwie jak miałby zdecydować, czy wybrać II wojnę światową, czy starożytną Mezopotamię? W końcu pytań nie przewidzi.

Jedyne co robi przed teleturniejem, to ćwiczy z Dorotą - wtedy już narzeczoną, bo i zaręczyli się zaledwie dwa tygodnie przed emisją - zadania na jak najszybsze ułożenie elementów w odpowiedniej kolejności. Bo żeby zasiąść na fotelu vis a vis Huberta Urbańskiego, trzeba wykazać się jeszcze refleksem.

Pytam Krzyśka, dlaczego to właśnie on wygrał. "Szczęście, spokój i wiedza - dokładnie w tej kolejności" - słyszę. Spokoju mu akurat nie brakowało, bo na nic się nie nastawiał - przyszedł z niczym i jeśli wyjdzie z niczym, to wyjdzie na zero, więc czym się tu przejmować?

Gdy rozmawiamy, Krzysiek jest tuż po obronie doktoratu. Ale nie tego, nad którym pracował w 2010, gdy wygrał program. Zmienił wydział - z technologii żywności na inżynierię chemiczną. Obrona poszła wzorowo, ale nawet na egzaminie, tyle lat po emisji programu, profesor zasiadająca w komisji zażartowała, że mimo wszystko powinno być łatwiej niż w "Milionerach".

Pytam, czy po 12 latach coś jeszcze zostało z wygranej. Krzysiek śmieje się, że owszem, ale nie są to jakieś kokosy. No, starczyłoby na rodzinne wakacje, i to raczej z tych dłuższych. Pierwsze wydatki z wygranej były prozaiczne. Przy ich ówczesnych pensjach po prostu łatali budżet na koniec miesiąca.

Jednocześnie Krzysiek wiedział, że Dorota zachwyca się od dawna szpilkami z czerwoną podeszwą i sprawdził, że chodzi o Louboutiny. Buty lata świetlne od ich dotychczasowego budżetu. Ale że nie wiedział, jaki model wybrać, postanowił nie robić Dorocie niespodzianki, tylko po prostu zapytać.

– Machnęła ręką. Nie dlatego, że przestały się jej podobać, po prostu w momencie, w którym mogłaby je dostać, przestały być obiektem pożądania. Co zabawne, kupiłem jej buty tego projektanta niedawno na 40. urodziny. Uznałem, że to fajne nawiązanie do naszej historii – mówi Krzysiek.

Niedługo po programie spełnili jednak inne marzenie, które wcześniej wydawało się nierealne – pojechali w podróż poślubną do Stanów. Dorota jest z wykształcenia anglistką i amerykanistką, a i Krzysiek zawsze chciał zobaczyć Nowy Jork i Hawaje. Zresztą spodobało im się tak bardzo, że wracali jeszcze kilkukrotnie. W końcu jest co zwiedzać.

Najpoważniejszym wydatkiem było mieszkanie - kupili większe z myślą o rodzinie. Klitkę, którą odziedziczyli po rodzinie, przepisali na swoją córkę. Nina chodzi dziś jeszcze do podstawówki, ale chcieli zabezpieczyć ją na przyszłość. Przy obecnych cenach na rynku nieruchomości cieszą się, że nie zwlekali.

Wygrana na dobrą sprawę za dużo w jego życiu nie zmieniła. Jasne, było im o wiele łatwiej finansowo jako młodemu małżeństwu, nie musieli bać się niespodziewanych wydatków, mieszkanie dało im poczucie bezpieczeństwa, ale reszta pozostała bez zmian. Marzenie o Stanach pewnie też by w końcu spełnili, tyle że kilkanaście lat później.

Pytam Krzyśka, czy czegoś go ta wygrana nauczyła.

– Zabrzmi to dziwnie, ale szacunku do pieniędzy. Niby trzeba samemu je zarobić, żeby się tego nauczyć, a mi te kilkaset tysięcy niejako "spadło z nieba", ale paradoksalnie dzięki temu zacząłem myśleć o gospodarowaniu finansami. Trudno myśleć o tym, co będzie za 20, a nawet za 5 lat, gdy nie masz z czego oszczędzać – mówi.

2022: Tomek Orzechowski

Przelew za wrześniową wygraną dostał tuż przed świętami. Przyszło koło 900 tysięcy zł – jedną dziesiątą zjadł podatek. Plany ma właściwie takie same, jak wcześniejsi zwycięzcy – przede wszystkim mieszkanie. Nic wielkiego, może tak za pół wygranej? Resztę ma zamiar włożyć w obligacje, bo na razie wielkich potrzeb nie ma. 

Zachcianki? Nie bardzo – gdy już jakieś miewa, fiksuje się na nich, zarabia i oszczędza. 

Tomek wiedział, że jest dobrze przygotowany do "Milionerów". I trudno mu się dziwić. W końcu jest weteranem teleturniejów. 

Przed "Milionerami" został rekordzistą "1 z 10" - odpowiadałby zresztą dalej, gdyby nie fakt, że prowadzącemu skończyły się pytania. 

W "1 z 10", uczestnicy nie mają do wyboru czterech odpowiedzi, ani też nie mogą liczyć na koła ratunkowe. Na wyłuskanie z odmętów pamięci właściwej odpowiedzi mają zaś zaledwie 3 sekundy.

Na "Milionerów" miał strategię. Bo wiedza wiedzą, ale można wyłożyć się przy okazji. Przede wszystkim: odpowiedni dobór osoby, która miała mu pomóc w ramach "telefonu do przyjaciela". Wiedział jedno – to musi być kobieta. 

– Kobiety myślą w nieco inny sposób niż mężczyźni, więc uznałem, że to będzie mocniejszy duet, niż gdybym wziął kolegę. Wiedziałem, że największy problem mogę mieć z pytaniami dotyczącymi popkultury, języka polskiego i biologii – szukałem osoby, która mogłaby mnie wesprzeć. 

Padło na dalszą koleżankę, która pracuje jako korektorka i ma szerokie zainteresowania - w tym właśnie biologię. Tomek po prostu przejrzał znajome na Facebooku i patrzył, która z nich najbardziej pasuje do "profilu", którego szuka. Zgodziła się bez problemu, a w programie przyłożyła rękę do wygranej.

Gdy "Milionerzy" startowali, znajomi uczestników byli w domach - produkcja zakładała, że nikt nie zdąży wyszukać odpowiedzi na pytanie w encyklopedii.

Internet? Mało kto go miał, pomijając już, że przy ówczesnych mocach przesyłowych, szybsze było już przerzucanie stron. Problem polegał na tym, że zdarzało się, że "przyjaciel" nie odbierał, a koło ratunkowe przepadało. Obecnie osoby, z którymi chcą połączyć się uczestnicy, są odizolowane od świata podczas nagrania. 

W ramach strategii Tomek założył, że najpierw wykorzysta "pytanie do publiczności". Co dwie głowy to nie jedna, a co kilkadziesiąt to nie dwie. Kolejne postanowienie – grać va banque. Zawsze jest w końcu 25 proc. szans na poprawną odpowiedź.

Pierwszy raz

Wszyscy zwycięzcy, z którymi rozmawiam, oglądali "Milionerów" jeszcze jako dzieci. Nie inaczej było z Tomkiem. Pierwsze wspomnienie – święta i pytanie za 500 tys. złotych. Wówczas tak duże wygrane jeszcze się nie zdarzały, więc przed telewizorami zasiadło pół Polski. W tym i 13-letni Tomek. 

– Padło pytanie o Mikołajka – bohatera serii książek dla dzieci, które czytałem. Pamiętam to uczucie ekscytacji, gdy na zielono zaświeciła się odpowiedź, którą wybrałem. Już wtedy postanowiłem, że zgłoszę się do programu.

Jednak pociąg do wiedzy i ciekawostek zaczął się wcześniej – gdy Tomek miał sześć lat. Dziadek dał mu wtedy atlas świata i Tomek zaczął spędzać długie godziny, wpatrując się w mapy, ale i szukając odpowiedzi – która góra jest najwyższa, rzeka najdłuższa, jezioro najgłębsze. 

Wychował się na wsi, zaś po rozwodzie rodziców przeprowadził się z mamą i rodzeństwem do Łodzi. Zamieszkali w dzielnicy robotniczej – sześć osób w dwóch pokojach. Jego rodzice nie byli wykształceni, to on pierwszy w rodzinie skończył studia.

Jako jedyny z grona milionerów z "Milionerów" nie był prymusem. Zajmował się wyłącznie tym, co go interesowało _ w podstawówce jakoś jeszcze szło, ale z liceum o mało go nie wywalili – nie dość, że były przedmioty, z których ledwo dociągał do dwójek, sporo się buntował, wagarował. Mimo to, maturę zdał dobrze i bez problemu dostał się na studia. 

Wybrał bibliotekoznawstwo i informację naukową. Osoby podejmują studia na tym kierunku przeważnie z jednego z dwóch powodów – kochają książki i biblioteki lub też nie dostały się na polonistykę, a bibliotekoznawstwo wydało im się najbliżej.

Tomek nie należał do żadnej z tych grup – fascynowało go katalogowanie informacji, zbieranie danych, i służące do tego systemy. 

Jogging dla umysłu

Pasją Tomka są quizy wiedzowe – wciąż mało popularne w Polsce, w przeciwieństwie choćby do Wielkiej Brytanii czy Stanów. Nawet wśród osób, które lubią quizy, część nie orientuje się, że są całe społeczności, które grywają w czasie wolnym.

Żałuje, że quizowaniem zajął się tak późno, po już trochę po studiach. Najbardziej chłonny umysł ma się około 18-19 roku życia, poza tym, jak to w sporcie – im dłużej ćwiczysz, tym lepszy jesteś. Tomek nazywa to joggingiem dla umysłu.

Ma zresztą iście sportowe podejście – suplementuje cynk, magnez i witaminę B, bo wpływają korzystnie na układ nerwowy. Do tego właściwie nie pije, stara się też wysypiać, a czasem bierze specjalny preparat na koncentrację.

– Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien, czy działa na mnie "naprawdę", czy to efekt  placebo – śmieje się Tomek.

Niedawno wrócił z mistrzostw świata w quizach wiedzowych. Po raz kolejny był najwyżej z Polaków, zajmując 267 miejsce na 1661 uczestników, ale wynik go nie satysfakcjonuje. Za rok chce go pobić. 

Jego zdaniem quizy to pełnoprawny e-sport. Tyle że profesjonaliści nie są tak godziwie wynagradzani, jak na przykład uczestnicy mistrzostw świata gry w FIFĘ.

Nie o pieniądze tu chodzi, chociaż Tomek uważa, że jest w tym potencjał – w końcu teleturnieje telewizyjne są popularne, więc to nie tak, że ludzi to nudzi. Chciałby spopularyzować quizowanie i w Polsce. To po prostu świetna zabawa – każdy ma wiedzę z jakiejś dziedziny, większość osób lubi ciekawostki. Poza tym – adrenalina.

Kaśka miała dużą wiedzę

Katarzyna Kant-Wysocka lubiła "Milionerów" od zawsze. Dla nastolatki to fajny teleturniej, tym bardziej dla takiej, która uwielbia ciekawostki, non stop czyta i dobrze się uczy. Zazwyczaj typowała poprawniej od uczestników.

Myślała od dawna, żeby się zgłosić, ale na odwagę zdobyła się jako 37-latka, już po zwycięstwie Marii Romanek. Trochę taka reprezentacja – trudno myśleć, że ma się szansę, gdy wśród zwycięzców – i to na całym świecie – większość stanowili mężczyźni.

Kasia zawsze miała łatwość uczenia się języków obcych – po prostu pamiętała. W liceum trafiła na świetną nauczycielkę łaciny i tak zaczęła się jej miłość do antyku, a przede wszystkim języków starożytnych – ich logiki, precyzji, a przede wszystkim tego, jak bardzo widać ich reminiscencje właściwie w każdym innym.

Zdawanie na filologię klasyczną było oczywiste, nie myślała nawet o innym kierunku. Studia były wymagająca, a do tego w – nomen omen – klasycznych kategoriach dość niepraktyczne.

Po dyplomie pracowała w bibliotece, bo podobnie jak Tomek robiła specjalizację z informacji naukowej – też lubiła katalogować. Potem postanowiła spróbować czegoś innego, bo praca w instytucjach kultury ma jedną, zasadniczą wadę – niskie zarobki.

Co zabawne, filologia klasyczna pomogła jej w rekrutacji do korporacji – wyróżniała się wśród innych kandydatów, bo i kto studiuje coś takiego. Zdaniem Kasi przyczyniły się też do zwycięstwa w programie – to w końcu pięć lat nieustannego ćwiczenia pamięci. Jak by to powiedział Tomek – ostre cardio, tyle że dla mózgu. Mimo to Kasia śmieje się, że pamięć ma wybiórczą.

– Zapominam o wielu codziennych sprawach – co miałam kupić, kiedy ktoś ma urodziny, a pamiętam np., kto wynalazł pierwszy komputer osobisty.

W dziale marketingu firmy z branży IT zarabiała dobrze, szybko awansowała, na samą pracę narzekać nie mogła, ale często myślała, że to chyba jednak nie to. Po wygraniu miliona postanowiła spróbować coś zmienić, bo i o pieniądze nie musiała się chwilowo martwić.

Chciała mniej siedzieć za biurkiem, nie patrzeć non stop w tabelki, a że uwielbiała psy, poszła na kurs groomerski i otworzyła własny salon. Z powodów osobistych zdecydowała się go zamknąć, ale nie żałuje. Wiele się nauczyła i zrozumiała, że marketing nie był tak do końca przypadkiem. Obiektywnie: była w tym naprawdę dobra.

Wróciła do marketingu bez żalu. Czasem trzeba chyba po prostu spróbować czegoś innego, żeby upewnić się, że jest się w dobrym miejscu. Gdyby nie ten milion, chyba by się nie odważyła. W ogóle ma wrażenie, że wygrana napędziła ją zupełnie pozafinansowo, dodała pewności siebie. No bo skoro udało się jej coś takiego, dlaczego miałaby się obawiać codziennych wyzwań. Poradzi sobie.

Podobnie jak koledzy po "milionerskim" fachu Kasia w pierwszej kolejności zainwestowała w mieszkanie. Gdy startowała w teleturnieju byli z mężem krótko po ślubie i przymierzali się do wzięcia kredytu - oczywiście takiego na 30 lat. Kasia marzyła nieśmiało, że może uda się jej wygrać 40 tys. złotych, a zawsze to jakieś pieniądze do wkładu własnego.

Z pewnym zawstydzeniem, bo i stereotypowo – jak baba babę – pytam Kasię o pierwsze zakupy. Takie zachciankowe, nie poważne.

– Pewnie, że poszłam na shopping. Ale nie, że "teraz to Gucci". Kupowałam w swoim standardowym budżecie i miło było nie myśleć, "czy to rozsądne kupować sukienkę za 250 złotych". Nie było tam jakichś szalonych wydatków albo rzeczy, które dotychczas uważałam za bardzo drogie. Kilka ubrań, kilka kosmetyków, kilka książek. Ach, zrobiłam też wymarzony tatuaż – wisienki na obojczykach w stylu pin-up – mówi.

Na swój "telefon do przyjaciela" wybrała Piotrka – znajomego, który jest prowadzącym bloga "Crazy nauka". Raz, że znał się na fizyce i matematyce, o której Kasia nie miała pojęcia, a dwa, że wolała wziąć dalszego kolegę. Jej mąż jest programistą, więc profilowo by się nadawał, ale to byłoby olbrzymi stres dla ich obydwojga.

Piotrek zresztą sprawdził się świetnie – pytanie, z którym Kasia miała problem, było dla niego banalne – jak to pytania, na które zna się odpowiedź.

– Pamiętam, że byłam tak skołowana, że przez jakiś czas miałam problemy ze snem. Tym bardziej że podpisaliśmy klauzulę poufności i nie mogliśmy nikomu powiedzieć ani słowa – opowiada.

Zanim Kasia usiadła na fotelu w studio, miała plan. Nie chciała ryzykować, uznała, że jeśli nie będzie w stu procentach pewna odpowiedzi, po prostu zrezygnuje. W trakcie programu okazało się, że idzie jak burza i bynajmniej nie gra bezpiecznie.

– Poczułam olbrzymi przypływ adrenaliny i jakąś taką wolę walki, o którą się nie podejrzewałam. Chyba nigdy w życiu nie byłam taka skupiona. Gdy była przerwa w nagraniu, ktoś zapytał, czy nie chcę napić się wody albo iść do toalety. Byłam tak bardzo skupiona na grze, że nawet nie przyszło mi to do głowy, ludzie wyszli ze studia, a ja wciąż siedziałam na fotelu – wspomina.

Co działo się tuż po tym, jak udzieliła poprawnej odpowiedzi na pytanie za milion, pamięta jak przez mgłę. Gratulacje, jakieś dokumenty do podpisania. Chodziła na autopilocie i była tak wymęczona psychicznie, że chciała już tylko iść spać. Jej mąż śmiał się potem, że była w takim stuporze, że właściwie się nie odzywała.

Gdy odcinek z jej udziałem wyemitowano w telewizji, obcy ludzie zaczęli ją zapraszać do znajomych na Facebooku. Dostała setki wiadomości z gratulacjami, ale byli też ludzie, którzy pisali: "pani spłaci moje długi", "chciałbym pożyczyć pieniądze na samochód", "ty masz, a ja nie mam - podziel się".

Przepis Kasi na wygraną? – Nie ma łatwych i trudnych pytań, bo łatwe są te, na które znasz odpowiedź. Nie myślę o tym zupełnie w kategoriach inteligencji. To znaczy, zdawałam sobie sprawę, że mam sporą wiedzę ogólną, z tajemniczych powodów zapamiętuję nazwiska i wszystko, co związane z popkulturą, a do tego mam tendencję do sprawdzania faktów z przeróżnych dziedzin, ale to tyle. Liczy się też szczęście – dosłownie tydzień przed nagraniami czytałam artykuł o rzadkich zaburzeniach psychicznych, a w programie padło pytanie o jedno z nich.

***

Kasia, Tomek i Krzysiek (oraz Jacek Iwaszko, który zgarnął milion w 2021) znają się prywatnie. Trudno powiedzieć, jak to się zaczęło, pewnie ktoś napisał do kogoś z gratulacjami wygranej na Facebooku, a potem już poszło. No i zawsze jest ciekawość – jaki jest człowiek, któremu udało się to samo, co mnie. Widują się od czasu do czasu – choć z Tomkiem, który zwyciężył zaledwie cztery miesiące, temu spotkała się na razie tylko Kasia, bo akurat obydwoje byli w Warszawie.

Są w podobnym wieku (Kasia i Krzysiek są właściwie równolatkami), z ułożonym życiem, w stałych związkach, wszyscy wyluzowani i sympatyczni, ale najbardziej łączy ich chyba ta rzadko spotykana ciekawość.